Wytarła
ostatnią półkę z kurzu, po czym opadła bezsilnie na stary, wysłużony, brązowy
fotel, odrzucając szmatkę na stojący w pobliżu stolik. Odkąd wstała, a było to
dobre kilka godzin temu, sprzątała. Już zaraz po przyjeździe dostrzegła, że
chłopcy nie przykładają szczególnej uwagi do dbania o porządek. Wprawdzie
utrzymywali jako taki ład w swoich pokojach oraz w salonie na wypadek wizyty
niespodziewanych gości, ale opierał się on jedynie na poukładaniu wszystkiego,
zaścieleniu, ewentualnie wywietrzeniu. O wycieraniu kurzu czy odkurzaniu w
ogóle nie myśleli. W sumie, to mogliby się posłużyć magią przy sprzątaniu, ale
Ruda zdawała sobie sprawę, że oboje nie mają pojęcia, jakich zaklęć użyć, by
nie wysadzić przy okazji całego mieszkania.
Jocelyn
nauczyła się kilku pożytecznych formułek, dzięki którym sprzątanie byłoby
rzeczą przyjemną i krótko trwającą. Jednak na nic się one zdały, ponieważ
zarówno James, jak i Brian, wyszli z samego rana do pracy, więc w mieszkaniu
nie znajdował się żaden dorosły
czarodziej. Rudowłosa prychnęła niezadowolona. Wystarczyłoby, żeby machnęła
różdżką, by wyczyścić wannę, a kilka sekund później dostałaby list z
Ministerstwa, że użyła nielegalnie czarów. Williams nawet nie chciała sobie
wyobrażać reakcji brata na owe powiadomienie, dlatego o dziesiątej przed
południem zakasała rękawy i z zapałem zabrała się do sprzątania mugolskimi
sposobami.
Teraz
mieszkanie lśniło jak nowe, a sprawczyni takiego stanu rzeczy odpoczywała, w
duchu współczując zwyczajnym ludziom, że muszą tak harować, by mieć czysto w
domu. Im, czarodziejom, jest zdecydowanie łatwiej, ale co z tego, skoro
czarować można dopiero po skończeniu siedemnastego roku życia?
Z
refleksji wyrwał ją zgrzyt otwieranych, a następnie zamykanych drzwi
wejściowych. Jo, zaniepokojona, otworzyła oczy i spojrzała na zegar wiszący w jej
pokoju. Wskazywał dopiero drugą popołudniu. Ani Brian, ani James nie kończyli o
tej porze swojej pracy. Podniosła się z fotela i ruszyła do salonu, by
zobaczyć, kto wszedł do mieszkania. Miała nadzieję, że to nikt groźny. Na samą
myśl, że śmierciożercy mogliby dostać się do tego mieszkania, zabiło jej
mocniej serce. Jednak chwilę później pacnęła się ręką w głowę i omal nie
roześmiała. Śmierciożercy wchodzący przez drzwi!
Zatrzymała
się w progu pokoju gościnnego, spoglądając na przybysza ze zdziwieniem. To był
tylko jej brat, James. Odetchnęła z ulgą, odrzucając od siebie niepokojące
myśli. Coś ostatnio za szybko panikuje i łatwo można ją przestraszyć, ale takie
zachowania kształtują się same na wskutek codziennego przebywania samemu w
czterech ścianach od rana do późnego popołudnia. Można oszaleć! Jednak lipiec
się już kończył, niebawem przyjdzie sierpień, który zleci, nim ktokolwiek się
obejrzy, i nadejdzie wrzesień – miesiąc powrotu do szkoły. Tam rzadko kiedy
będzie miała okazję do narzekania na brak towarzystwa czy zajęcia.
- James? – Brwi Jocelyn uniosły się ku górze.
– Co ty tu robisz tak wcześnie?
Chłopak
odwrócił się gwałtownie, jakby zaskoczony obecnością kogoś poza nim. Niebieskie
oczy blondyna wyrażały zaskoczenie; jakby nie spodziewały się widoku, który
ujrzały. Po chwili się opanował i posłał w kierunku siostry delikatny,
aczkolwiek jednocześnie niepewny, uśmiech. Odwrócił się i ponownie rozejrzał
dookoła.
- Coś ty zrobiła z tym salonem? – spytał,
ignorując pytanie Jocelyn. – Czuję się, jakbym był w obcym mieszkaniu!
Ruda
roześmiała się, a następnie oparła bokiem o framugę drzwi. Założyła ręce na piersi,
domyślając się, jakie uczucia mogą teraz targać jej bratem. Dotychczas sam z
Brianem tu mieszkał, całymi dniami nie było ich w domu, więc nie miał się kto
troszczyć o gruntowny porządek. A
teraz wszedł do mieszkania, gdzie wszystko zostało wyczyszczone, wypolerowane,
odkurzone i oniemiał.
Spojrzała
na chłopaka z lekkim rozbawieniem.
- Ktoś w końcu musiał się zmobilizować i
posprzątać w tym domu – wyjaśniła spokojnie Jo. – Nie wyglądał, jakby mieszkali
tu ludzie – zażartowała, na co James odpowiedział jej prychnięciem. –
Powinieneś się cieszyć, że masz taką kochaną i pracowitą siostrę, która
dobrowolnie posprzątała wam mieszkanie, a nie jeszcze marudzić.
Blondyn
odwrócił się z powrotem przodem do siostry, teraz już uśmiechnięty. Nadal
zerkał to tu, to tam, aby ocenić efekty pracy Jocelyn, jednak dziewczyna
dostrzegła w jego błękitnych tęczówkach błysk podziwu dla jej chęci i pracy.
- A kto powiedział, że się nie cieszę? –
odparł prawie natychmiast Williams. Podszedł do siostry i przytulił ją: krótko,
po bratersku, mocno. – Tak bardzo jestem zadowolony, że chyba nie wypuszczę cię
z tego domu. Brian się pewnie ze mną zgodzi. – Spojrzał na siostrę żartobliwie
i poczochrał jej włosy. – Kobieta w domu to cud! Posprząta, ugotuje...
Jocelyn
odsunęła się od brata. Na jej ustach gościł szeroki uśmiech. Przez chwilę
czuła, jak wszystko wraca do normy, że wojny nigdy nie było, a oni spędzają
wspólnie w gronie rodzinnym wakacje. Chwilę trwało, nim oderwała myśli od tej
radosnej wizji przeszłości oraz, być może, przyszłości. Poczuła, jak ogarnia ją
smutek. Brakowało jej tych chwil, gdy wspólnie z rodzicami jeździli na
wycieczki, odwiedzali dziadków ze strony mamy, lepili bałwana, urządzali bitwy
śnieżne... To wszystko należało do czasów tak odległych, że zdawało się, jakby
były jedynie mglistym wyobrażeniem. Jocelyn chciała móc cofnąć czas i na nowo
to wszystko przeżyć, jakoś powstrzymać rozwój niepożądanych wypadków.
Potrząsnęła
głową, odrzucając od siebie ponure myśli i wspomnienia. Nie chciała myśleć
teraz o niczym, co mogłoby jej odebrać tą chwilę radości, ten nikły płomyczek
nadziei, że wszystko się ułoży. Przywołała na twarzy promienny uśmiech, po czym
odsunęła się od Jamesa o kilka kroków. Spojrzała na niego kątem oka; ni to
żartobliwie, ni poważnie. Blondyn przyglądał się jej uważnie, nie wiedząc,
czego się spodziewać. Ataku czy reprymendy?
- AHA! Więc to tak? – Rudowłosa zmrużyła
groźnie czekoladowe tęczówki. – Uważasz, że kobieta nadaje się tylko do garów i
mopa?!
Chłopak,
przeczuwając, że gdyby teraz wykonał jeden niewłaściwy ruch, powiedział o jedno
słowo za dużo, przechyliłby czarę goryczy na swoją niekorzyść, więc uniósł ręce
do góry w geście pokoju. Nie bez powodu istnieje powiedzenie, że rude jest
wredne. Znał możliwości siostry i wolał nie ryzykować.
- Aż skąd, siostrzyczko! – zaprotestował. –
Nie miałem nic złego na myśli, przecież wiesz. Chciałem tylko powiedzieć, że
dobrze jest wrócić po pracy do domu, gdzie czeka ciepły, smaczny obiadek.
Jocelyn
spojrzała na blondwłosego podejrzliwie. Nie chciała wzniecać scysji, która była
niepotrzebna, choć jakoś zawsze między nimi wybuchała. Najczęściej z zupełnie
błahych powodów. Dogadywała się z bratem zaskakująco dobrze, a mając na uwadze
ostatnie wydarzenia, jeszcze bardziej się do siebie zbliżyli.
- Niech będzie – stwierdziła Ruda po dłuższej
chwili milczenia – że ci wierzę.
James
odetchnął z ulgą i uśmiechnął się szeroko, wyraźnie zadowolony, że jego zdanie
zostało na wierzchu, że miał rację.
Rudowłosa
przyglądała się bratu z rozbawieniem, doszukując się w nim cech typowego
mężczyzny, który chciałby mieć w domu żonę, zajmującą się gotowaniem,
sprzątaniem i wychowywaniem gromadki dzieci. Jo nie wiedziała, u kogo
podpatrzył takie przekonania, bowiem wcześniej miał zupełnie inne spojrzenie na
te sprawy. Zdecydowanie był za równouprawnieniem.
Jocelyn
chciała się już odwrócić, by odejść z powrotem do pokoju, żeby dokończyć
odpoczynek, gdy przypomniała sobie o pytaniu, które zadała bratu na samym
początku. Zwróciła się ponownie w jego kierunku.
- Nie odpowiedziałeś w końcu na moje
pytanie. – Spojrzała na Jamesa uważnie. – Co się stało, że tak wcześnie
wróciłeś do domu?
Chłopak
machnął niedbale ręką, jakby ta informacja nie miała znaczenia.
- Był mały ruch, więc szef wypuścił mnie przed
czasem – wyjaśnił. Rozejrzał się dookoła roztargniony, po czym skupił wzrok na
sylwetce siostry. Uśmiechnął się delikatnie. – Co na obiad?
Mało
brakowało, a Jocelyn roześmiałaby się na cały głos. Tylko czekała, aż o to
zapyta! Powstrzymała wybuch śmiechu i ograniczyła się tylko do nieznacznego,
chytrego uśmieszku.
- Co sobie przygotujesz, to zjesz –
powiedziała i odwróciła się z zamiarem odejścia. Zatrzymała się jeszcze w progu
i spojrzała na zdziwionego brata przez ramię. Uśmiechnęła się niewinnie. –
Przykro mi, ale twoja siostra nie odkryła jeszcze w sobie powołania do
gotowania.
I
odeszła do swojego pokoju, zostawiając oniemiałego blondyna samego sobie. Na
jej malinowych ustach gościł chytry i pełen satysfakcji uśmiech. Wiedziała, że
James nie tego się spodziewał i to ją cieszyło.
***
Siedziała
na plaży, patrząc, jak słońce zachodzi, roztaczając wokół siebie czerwonawą
poświatę. Nigdy nie była w stanie pojąć piękna tego zjawiska. Stanowiło to dla
niej zagadkę nie do rozwiązania. Choć wielu jej znajomych zachwycało się
zachodem słońca prawie codziennie, ona po tylu latach nie dostrzegała w tym nic
nadzwyczajnego. Przychodziła na tą plażę codziennie już jako mała dziewczynka.
Lubiła spędzać tu czas. Szum fal i krzyk mew uspokajały ją. Choć nigdy przed
nikim się nie przyznała do tego, najbardziej właśnie lubowała się w spokoju.
Każdy, kto ją znał, w tym momencie by się roześmiał. W towarzystwie sprawiała
zupełnie inne wrażenie. Nie była wtedy spokojną, cichą dziewczyną, która lubi
zaszyć się w odludnym miejscu, by pomyśleć i rozważyć kilka spraw.
Odgarnęła
z twarzy zabłąkane kosmyki i spojrzała ponownie na znikającą za horyzontem półkulę
ze znudzeniem, ale jednocześnie i pewną nostalgią. Powoli robiło się ciemno,
musiała wracać do domu. Rodzice zaczęliby się niepokoić, gdyby nie pojawiła się
o umówionej godzinie z powrotem. Zawsze byli nadopiekuńczy, co tylko ją
denerwowało. Nie była dzieckiem, by musieli dbać o nią aż tak intensywnie.
Umiała się o siebie zatroszczyć. Niebawem miała opuścić dom rodzinny i wyruszyć
w świat, a tam nie będzie miała nikogo, kto by się o nią martwił, doglądał, czy
ubrała się odpowiednio do panującej pogody.
Podniosła
się i otrzepała morelowe spodenki z piasku. Z niechęcią opuszczała plażę, gdzie
czuła się najlepiej. W domu znowu będzie musiała zmierzyć się z przerażającą
rzeczywistością. Jej rodzice ciągle rozprawiają o podbojach Czarnego Pana i
jego zwolenników, a ją to w ogóle nie interesuje, co natomiast mało obchodzi
jej opiekunów. Musi siedzieć, słuchać i uczyć się. Gardziła tymi wieczorami,
kiedy była zmuszana do uczestnictwa w tego typu spotkaniach. Chciała mieć czas
dla siebie, by wyjść wieczorem ze znajomymi, zabawić się, a nie siedzieć
zamknięta w czterech ścianach albo na plaży, a przyjaciołom wmawiać, że
świetnie się bawi na Hawajach. Kłamstwo stało się nieodłączną częścią jej
życia. Nie wyobrażała sobie teraz, jak mogłaby egzystować bez fałszu za pan
brat. Chciała zacząć nowe życie, wymazać przeszłość,
ale nie mogła i to ją dobijało, i sprowadzało z powrotem na ziemię.
Ruszyła
w kierunku piaszczystego wzgórza, za którym znajdował się zamieszkiwany przez
nią i rodzinę dom. Nie śpieszyło jej się specjalnie, ale zdawała sobie sprawę,
jaką awanturę zrobi jej ojciec, gdyby przekroczyła próg drzwi o minutę za
późno. Od dziecka uczono jej dokładności, punktualności i dostosowywania się do
woli starszych. Nie przyznawała się do tego, ale w głębi serca nienawidziła
takiego życia. Chciałaby mieć normalny dom, rodzinę i nie martwić się, czy
jutro nie jest okryte mroczną tajemnicą.
Zatrzymała
się na szczycie i spojrzała przed siebie. W odległości kilkudziesięciu metrów
od niej znajdowała się wykonana z czarnej stali bramka. Tuż za nią rozciągał
się piękny, okazały ogród. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że gospodarze
dbają o otoczenie swojego domu i lubią żyć w otoczeniu zieleni. Tylko zaufane
osoby wiedziały, iż ten efekt jest zasługą sześćdziesięcioletniego ogrodnika,
który od wielu lat u nich pracował. Rodzice dziewczyny nigdy nie interesowali
się stanem ogrodu, wierząc, iż poczciwy mężczyzna wszystkiego dopilnuje.
Spokojnie
podeszła do bramki i popchnęła ją. Otworzyła się z doskonale znanym jej uszom
zgrzytem. Na ustach dziewczyny pojawił się nikły uśmiech. Rzadko kiedy zwracała
uwagę na otaczające ją rzeczy. Do wszystkiego podchodziła z chłodnym dystansem
i obojętnością, czego nauczyła się przez te wszystkie lata od rodzicielki.
Podążyła
w stronę wejścia ścieżką wyłożoną hebanowymi kamieniami. Mijała po drodze
grządki, w których rosły kwiaty, których nazw nie potrafiła wymówić, a co
dopiero zapamiętać. Jednak nie ulegało wątpliwościom, że prezentowały się
znakomicie i dodawały otoczeniu choć odrobinę życia. Przebyła już połowę drogi,
gdy zatrzymała się gwałtownie. Coś jej w tym wszystkim nie pasowało.
Rozejrzała
się dookoła uważnie, wypatrując zagrożenia. Z pozoru nic nie rzucało się w oczy
i wyglądało jak zawsze, ale z drugiej strony, dziewczyna wyczuwała w otoczeniu
strach i, ku jej przerażeniu, mord. Spojrzała w stronę domu i aż pisnęła z
przerażenia. Natychmiast zakryła dłonią usta, świadoma, że to na nic, ponieważ
każdy uważny słuchacz już dawno odkryłby jej obecność tutaj.
Zlustrowała
otoczenie dokładnie i, ku jej uldze i radości, dostrzegła po swojej prawej
stronie drewnianą altankę. Schyliła się i pobiegła szybko w stronę schronienia,
łudząc się, że nikt jej nie zauważy. Dotarła w końcu bezpiecznie na miejsce i
schowała się pod ławką, starając się opanować szybki oddech. Wciąż nie mogła
uwierzyć w to, co zobaczyła. Wyjrzała przez szparę w ściance altany. Drzwi
nadal były wywarzone. To nie zwiastowało nic dobrego.
Skuliła
się, modląc się, by napastnicy – kimkolwiek byli – nie dostrzegli jej. Zdawała
sobie sprawę z tego, że w tym momencie zachowuje się jak egoistka, ratując
własne życie, a rodzinę zostawiając na pastwę losu, ale nic nie mogła na to
poradzić. Strach i potrzeba ratowania własnego życia wzięła górę. W duchu
dziękowała losowi, że robiło się coraz ciemniej i nawet jasne ubrania, które
miała na sobie, nie będą w stanie zdradzić miejsca jej pobytu. Zerknęła znowu przez
szparę, a widok, który ujrzała, sprawił, że serce jej na moment stanęło w
piersi.
Z
domu wyszła dwójka postawnych, wysokich mężczyzn, odzianych w czarne i długie
do ziemi szaty, ciągnąc za sobą parę skrępowanych ludzi. Dziewczyna z
przerażeniem rozpoznała w nich swoich rodziców. Zakryła usta dwoma dłońmi,
tłumiąc żałosny jęk. Nie mogła teraz pozwolić na to, by owi mężczyźni ją
dostrzegli. Musiała przeżyć, by działać, żeby coś robić i jakoś pomóc. Pomimo
niechęci, którą żywiła do rodziców za ograniczenia, które jej postawili, czuła
się wobec nich w pewien sposób zobowiązana.
Skupiła
się ponownie na scenie, która rozgrywała się przed domem. Jasnowłosy mężczyzna
szarpał się, próbując wyswobodzić ciało z krępujących go więzów i wykrzykując
coś do oprawców w języku francuskim, natomiast ciemnowłosa kobieta nie
walczyła, poddając się w pełni napastnikom. Dziewczyna usłyszała jednak jak z
jej gardła wydobywa się żałosny szloch, który ścisnął ją za serce. Zacisnęła
oczy, nie chcąc dłużej patrzeć na ten widok. Jednak kilka sekund później na
nowo rozwarła powieki, nie chcąc przegapić żadnego szczegółu uprowadzenia jej
rodziców.
Mężczyźni
zatrzymali się w połowie drogi, a w dziewczynie zakwitła nadzieja, że może
odejdą stąd, zostawiając jej rodzinę w spokoju. Jednak jej modły nie zostały
wysłuchane. Jeden z mężczyzn – nie mogła dostrzec jego twarzy, gdyż miał
zarzucony na głowę kaptur – uniósł do góry różdżkę, spojrzał w kierunku jej
domu i wykrzyknął zaklęcie tak głośno, że usłyszała go dziewczyna skulona pod
ławką w altanie. Usłyszała, lecz nie zrozumiała. Dopiero gdy owi mężczyźni
teleportowali się z jej rodzicami nie wiadomo gdzie, dotarł do niej sens
wypowiedzianej parę chwil temu formułki. Serce Francuzki zwolniło swój bieg. Morsmordre.
Dziewczyna
spojrzała z przerażeniem w stronę domu, nad którym teraz widniał olbrzymi,
zielony, świetlisty znak w kształcie czaszki, z której wychodził wijący się
wąż. Podczas całego tego zamieszania ani przez chwilę nie podejrzewała, że to
śmierciożercy zaatakowali jej rodziców. Myślała może, że to ktoś, komu matka z
ojcem zaszli za skórę, ale oni?! Co takiego się stało, że ich zabrali?
Po
raz pierwszy od paru minut dziewczyna pozwoliła sobie na głębszy oddech. Jednak
nie trwało to długo, ponieważ chwilę później z jej gardła wyrwał się
spazmatyczny szloch, który przerodził się w płacz obfity w łzy. Płakała z
bezsilności nad własnym losem. Tak bardzo narzekała, że jest zależna od rodziców,
a teraz, gdy zyskała wolność i nie musiała o nic się martwić, robić, co jej się
żywnie podoba, ona ubolewała nad brakiem ściśle określonego planu dnia. Nie
wiedziała, co począć z tak dużą ilością wolnego czasu. Jednego była zaś pewna.
Zemści się na tych, którzy ośmielili się wtargnąć do jej domu i skrzywdzić
rodziców. Udowodni, że należy do rodziny, która tak łatwo się nie poddaje i nie
pozwala sobą gardzić.
Otarła
zarumienione policzki ze słonych łez i obiecała sobie, że więcej nie zapłacze i
będzie silna. Dla siebie. I dla rodziców.
***
Jocelyn
siedziała w pokoju na łóżku, z niepokojem wypatrując Niger. Minęło już dobrych
kilka dni, odkąd wysłała list do Angelique, a jeszcze nie otrzymała odpowiedzi.
Takie zachowanie nie było podobne do jej francuskiej przyjaciółki. Rudowłosa
miała najczarniejsze myśli. Bała się, że Angie stało się coś złego.
Spojrzała
za okno. Na zewnątrz panowała złowroga ciemność. Nie wiadomo było, czego się
wtedy spodziewać, co może się stać. Nie lubiła stanu niepewności. Wolała mieć
wszystko jasno podane na tacy, aby nie istniały jakikolwiek niedomówienia.
Opadła
na poduszkę i wpatrzyła się w sufit. Teraz żałowała, że odmówiła, gdy Brian i
James godzinę temu wołali ją, by zagrała z nimi w coś w salonie. Przynajmniej
nie leżałaby bezczynnie i zamartwiała się. Jednak była tak przekonana, że
tego wieczora odpowiedź od Angelique przyjdzie, że wolała być sama, gdy to się
stanie. A tymczasem nic z tego nie wyszło. Jocelyn czuła jednocześnie strach,
jak i rozczarowanie. Nie wiedziała, na czym skoncentrować swoje myśli, czego się
uczepić, by nie popaść w całkowitą depresję.
Przymknęła
oczy, modląc się o sen, który odgrodziłby ją od świata pełnego wątpliwości,
strachu i tajemnic. Ku jej uciesze, przyszedł niespodziewanie szybko. Nie
minęło zaledwie parę minut, a Jocelyn spała smacznie w bezpiecznych objęciach
Morfeusza.
***
Z
powyższego rozdziału jestem bardzo zadowolona. Z przyjemnością muszę
stwierdzić, że mi się udał. Wprowadziłam trochę innej, odległej akcji, żeby nie
krążyć ciągle tylko wokół Jocelyn, bo to stawało się z lekka monotonne.
Co
jeszcze miałam napisać – przykro mi się zrobiło, gdy zobaczyłam tylko dwa
komentarze pod ostatnim rozdziałem. Poświęcam sporo czasu, by cokolwiek stworzyć
i cieszy mnie każdy komentarz z opinią. Dlatego miałabym prośbę, aby każdy, kto
przeczyta ten rozdział, zostawił po sobie ślad. Wiecie, jak Wasze komentarze
mobilizują mnie do pisania? :)
Notka fajna. :) Bardzo brakowało mi w niej Briana. :( Fajnie, że zaczęłaś nowy wątek. Czy jej francuska przyjaciółka też przeprowadzi się do Anglii, czy zostanie we Francji? No i nie odpowiedziałaś na moje pytanie czy Brian i Jo będą 'mieli się ku sobie'. Nie wiem dlaczego ale wyczuwam tu chemie. XD Bardzo mnie to ciekawi. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny! :)
Co za dużo, to niezdrowo. :) Brian nie może pojawiać się w każdej notce, bo stałby się nudny. A o tym, czy Angelique przeprowadzi się do Anglii albo czy Brian i Jo stworzą parę, dowiesz się z lektury następnych rozdziałów. Nic nie zdradzę. :D
UsuńNieeeee, bo Brian jest mój. I będę to powtarzać zawsze :]
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo tajemniczy, dlaczego zabrali jej rodziców? O co chodzi? Naprawdę zaczynam się wciągać <3
Pozdrawiam i czekam na kolejny!
Zapraszam o mnie :](trzymaj-mnie.blogspot.com)
Oczywiście, że Brian jest Twój. Czekam tylko na zaproszenie na wesele, które mi obiecałaś. :D
UsuńAno, jakoś tak wyszło tajemniczo. A czemu jej zabrali rodziców, dowiesz się z następnych rozdziałów. Nie będę tu spoilerować, bo nie będzie żadnej niespodzianki ani nic. ;P
Również pozdrawiam. ;3
Dziękuję bardzo za komentarz. ;3
OdpowiedzUsuńMorsmorde? A nie wyczarowuje się go, by poinformować o morderstwie?
OdpowiedzUsuńW większości wypadków owszem, ale informuje także o tym, iż śmierciożercy byli w danym miejscu. Poza tym, kto powiedział, że nie dokonano żadnego morderstwa?
UsuńCzy tylko mi się wydaję, że ta niezidentyfikowana dziewczyna z odległego fragmentu to Noemi, a nie Angie? Przynajmniej takie odniosłam początkowo wrażenie, dopóki nie przeczytałam fragmentu u braku odpowiedzi na list Jo :)
OdpowiedzUsuńPochłonęłam to opowiadanie jednym tchem dziś!
Strasznie mi się podoba Twój styl, dialogi i w ogóle pomysł na opowiadanie :)
Mam nadzieję, ze szybko wstawisz nowy rozdział, bo od ostatniego minęło już trochę czasu :P
Pozdrawiam,
Aprilias :)
Nie zdradzę, kogo dotyczy odległy fragment. Niech to pozostanie tajemnicą i powodem Twoich refleksji. :P
UsuńDziękuję bardzo za komentarz, a rozdział powinien się pojawić w okolicach Wielkanocy. Wiem, że znowu mam poślizg w publikacji, ale to wszystko wina sił wyższych, ech.
Również pozdrawiam. :)