Cofnęła się krok do tyłu, chcąc zachować bezpieczną
odległość między nią a nieznanym jej facetem. Zmrużyła nieznacznie czekoladowe
oczy i przyjrzała się uważnie osobie stojącej przed nią.
Mężczyzna miał długie, rude
włosy, teraz związane w kucyk u nasady szyi oraz oczy o zbliżonej barwie do
jej, tyle że ton jaśniejsze. W uchu nieznajomego, ku jej zdziwieniu, znajdował
się kolczyk w kształcie zęba. Białego kła. Jocelyn zastanawiała się, skąd
mężczyzna, u licha, wytrzasnął coś takiego. I, przede wszystkim, jakiego
zwierzęcia pozbawił uzębienia.
Uniosła głowę lekko do góry,
ponieważ mężczyzna był od niej wyższy o ponad głowę. Jo ciekawiło, ile
nieznajomy liczy sobie lat. Nie wyglądał na więcej niż trzydzieści, ale mniej
niż dwadzieścia także nie miał.
- My się znamy? – spytała Williams, uważnie lustrując mężczyznę
wzrokiem.
- Nie – odpowiedział zawstydzony rudowłosy. – Przepraszam. Pomyliłem cię z kimś – dodał, widząc, jak unosi brwi do góry.
Jocelyn odetchnęła z ulgą. Przez
chwilę się obawiała, że rzeczywiście coś jej grozi. W końcu teraz nigdzie nie
było bezpiecznie. Czuła, że mężczyzna nie ma wobec niej złych zamiarów, jednak
wolała pozostać czujna do końca. Spojrzała z zaciekawieniem na mężczyznę.
- Tak? A z kim, jeśli można wiedzieć? – spytała.
- Och, z moją siostrą Ginny – wymamrotał niedbale, rozglądając się
ponad jej głową po sklepie. – Mieliśmy tu wstąpić na chwilę, a ona się gdzieś
zapodziała. Doprawdy, przysięgam, że kiedyś oszaleję z tą dziewczyną!
Jocelyn zachichotała cicho. Nie
bawiło jej bynajmniej zaginięcie siostry rudowłosego, bowiem wiedziała, że
takie sytuacje w obecnych czasach mogą oznaczać najgorsze. Po prostu
przypomniało się jej, jak kiedyś sama chowała się przed Jamesem, żeby mu zrobić
na złość.
- Na pewno gdzieś tu jest – zapewniła go, uśmiechając się
delikatnie. – Jeśli chcesz, to mogę ci pomóc jej szukać. – Rudzielec spojrzał
na nią uważnie. Jo spuściła zakłopotana wzrok i utkwiła go w swoich butach. – Przepraszam.
Przecież nawet się nie znamy.
- Nic nie szkodzi – rzekł mężczyzna uspokajająco. – Doceniam twoją
chęć pomocy, ale – wskazał ręką jakiś punkt za jej plecami – zguba właśnie się
odnalazła.
Jocelyn wydała z siebie cichy
pomruk zaskoczenia, po czym odwróciła się do nieznajomego bokiem, by zobaczyć,
kogo wskazuje. Już na pierwszy rzut oka zauważyła, że ta dwójka jest
spokrewniona.
Ku nim kroczyła pośpiesznie
śliczna dziewczyna, której długie, proste włosy w rudym kolorze powiewały za
nią niczym peleryna. Williams przyjrzała się jej uważnie z góry na dół. Nie
dość, że los obdarzył ją wyjątkową urodą, to jeszcze była szczupła i roztaczała
wokół siebie mnóstwo uroku osobistego. Jo zauważyła, jak grupka chłopaków
stojąca nieopodal podąża za nią wzrokiem. Rudą ścisnęło coś w dołku. Za nią
nikt nigdy tak nie patrzył. Zazdrościła nieznajomej dziewczynie takiego
powodzenia u płci przeciwnej i obiecała sobie, że w najbliższym czasie również
nad sobą trochę popracuje, by zwrócić uwagę choć jednego – no dobra, kilku –
chłopaka.
Podeszła do nich i
przyjrzała się Jocelyn podejrzliwie. Williams zauważyła kolejne podobieństwo
między rodzeństwem: mieli takie same oczy. Ponadto nos dziewczyny upstrzony był
piegami, a jasnobrązowe tęczówki otoczone były wachlarzem ciemnych rzęs.
- Kto to jest, Bill? – zwróciła się rudowłosa
do mężczyzny.
Jo zauważyła, że rudowłosy się
nieco zmieszał, nie wiedząc, co powiedzieć.
- To jest... ee... – zaczął niepewnie, szukając wzrokiem u Rudej
wsparcia.
- Jocelyn. – Dziewczyna pośpieszyła mu z pomocą. Uśmiechnęła się
delikatnie. – Jocelyn Williams.
- No właśnie. – Mężczyzna wyraźnie odetchnął z ulgą. – To jest
Jocelyn, którą spotkałem zaledwie chwilę wcześniej, gdy cię szukałem –
powiedział rudzielec, patrząc na siostrę. – A tak w ogóle, to czy mogłabyś mi
łaskawie powiedzieć, gdzie się podziewałaś? – Mężczyzna spojrzał na siostrę
srogo, lecz ta go zignorowała, zajęta wpatrywaniem się w nowopoznaną
dziewczynę.
Jocelyn, odwzajemniając
spojrzenie rudowłosej, poczuła się trochę nieswojo. Weszła tutaj, aby się
rozejrzeć, w dodatku zgubiła gdzieś Briana i nie miała w nikim oparcia. Nie
wiedziała, jak się zachować. Spojrzała za okno i zauważyła, że powoli zaczyna
się ściemniać. Musiała się pośpieszyć, bo nie miała najmniejszej ochoty spędzać
noc samotnie na ulicy Pokątnej. A już na pewno nie w obecnie panujących
czasach.
Rozejrzała się niecierpliwie
dookoła, przerywając kontakt wzrokowy z rudowłosą, i zaczęła szukać Briana.
Gdzie on się, na Merlina, podziewa? Obiecał nie opuszczać jej na krok! Więc
tyle jest warte jego słowo? I weź tu zaufaj facetowi!
Jocelyn prychnęła cicho, czym
zwróciła na siebie większą uwagę ze strony rodzeństwa. Posłała w ich kierunku
niepewny uśmiech. Choć najpierw marzyła o wydostaniu się z mieszkania, z
którego James uczynił dla niej więzienie, to teraz nie pragnęła niczego
bardziej niż powrotu tam. Chciała opaść na miękkie łóżko, stojące w jej pokoju,
zamknąć oczy i kompletnie się wyłączyć, nie reagować na żadne bodźce świata
rzeczywistego.
- Och, gdzie moje maniery! – zganił się nieznajomy mężczyzna. –
Gdyby mama to widziała, zapewne nieźle dałaby mi nieźle popalić! – Zaśmiał się,
w czym zawtórowała mu rudowłosa. – Nazywam się Bill Weasley – wyciągnął rękę w
stronę Jocelyn, którą odruchowo uścisnęła – a to moja młodsza siostra Ginny.
Na ustach Rudej wykwitł
przyjazny uśmiech. Cieszyła, że poznała kogoś innego niż Brian czy James.
- Miło mi poznać.
- Nie jesteś stąd, prawda? – odezwała się nagle Ginny,
przypatrując się Jo uważnie. – Nie kojarzę cię ani z imienia i nazwiska, ani z
wyglądu.
Dziewczyna pokiwała twierdząco
głową.
- Racja – odparła. – Jestem w Anglii dopiero od paru dni.
Wcześniej mieszkałam we Francji.
Na ustach Ginny wykwitł drwiący
uśmieszek. Jocelyn zastanawiała się, co może on oznaczać. Czyżby siostra Billa
była wrogo nastawiona do osób, które wychowały się w kraju, który nie jest ich
rodzimym?
- No proszę, kolejna Francuzka – powiedziała Ginny, zerkając
znacząco na swojego brata. – To chyba jakaś epidemia.
- Ginny! – Jocelyn zauważyła, jak usta Billa zaciskają się w
równą, cienką linię. – Zachowaj swoje uwagi dla siebie, dobrze?
Weasley uśmiechnęła się, ale nic
nie odpowiedziała. Rudowłosą zżerała ciekawość, o co może dziewczynie chodzić.
Czyżby jakiś Francuz (lub Francuzka) zaszedł jej za skórę?
- Tak dla sprostowania, to nie jestem rodowitą Francuzką –
wyjaśniła Jo zakłopotana. – Urodziłam się tutaj, w Londynie, a moi rodzice są
Anglikami. We Francji przebywałam wyłącznie ze względu na szkołę. Do teraz.
Zarówno Bill, jak i Ginny,
spojrzeli na nią uważnie i z ciekawością.
- To znaczy, że nie wracasz już do Beauxbatons czy po prostu
skończyłaś edukację? – spytała Weasley.
- Od września będę chodziła do Hogwartu – wyjaśniła. – I trochę
się tego obawiam. Zupełnie nie znam tej szkoły, zwyczajów tam panujących,
nauczycieli, no i uczniów.
Ginny wyraźnie się
rozpromieniła. Posłała w kierunku Jocelyn szeroki uśmiech.
- To wspaniale! Ja też chodzę do Hogwartu! Jestem teraz na piątym
roku! – powiedziała na jednym wydechu rudowłosa. – Zobaczysz, że ci się tam
spodoba. Chodzi tam sporo fajnych osób, z kimś się na pewno zaprzyjaźnisz.
- Mam nadzieję.
Jocelyn zmusiła się do
delikatnego uśmiechu. Poczuła bowiem, że zaczynają nią targać wątpliwości i
obawy, dotyczące nowego miejsca jej edukacji. Nawet nie spytała Jamesa, czy
wszystko załatwił i dogadał się z dyrektorem szkoły, czy przyjmie ją od nowego
roku pod swoje skrzydła. A co będzie, jeśli odmówi? Co się wtedy stanie? Czy
Beauxbatons zgodzi się przyjąć ją z powrotem? Istniało tyle pytań, na które nie
znała odpowiedzi. Odnotowała w pamięci, by zapytać o to wszystko Jamesa, gdy
tylko wróci do domu.
- Na który rok będziesz chodzić? – spytała podekscytowana Ginny.
Bill spoglądał na siostrę nieco
zdziwiony. Jeszcze przed chwilą była powściągliwa w stosunku do Jocelyn, a
tymczasem paplała jak najęta. Jakież te kobiety są zmienne, pomyślał i
pokręcił nieznacznie głową z dezaprobatą, lecz na jego wąskich ustach gościł
delikatny uśmiech.
- Szósty – odpowiedziała. – Znasz kogoś, kto będzie ze mną na
roku?
Ginny roześmiała się beztrosko,
na co Jo patrzyła z lekką zazdrością. Owszem, była wesoła i zwariowana, ale
ostatnio rzadko jej się zdarzało śmiać w taki sposób, jak teraz młoda Weasley.
- Och, mnóstwo osób – zapewniła ją rudowłosa. – Hermionę, mojego
tępego brata Rona – Bill zgromił siostrę spojrzeniem, słysząc, jak się wyraża –
Harry’ego, Neville’a, mojego chłopaka Deana... Mogłabym wymieniać tak jeszcze
długo! – Uśmiechnęła się promiennie.
Jocelyn przetwarzała w głowie
usłyszane informacje. To niemożliwe! Niby wiedziała, że jest z jej roku, ale
nie podejrzewała, że będzie chodził z nią do szkoły. Możliwe, że będą mieli
wspólnie zajęcia! Merlinie!
- Harry’ego? Mówisz o Harrym Potterze? – spytała dla pewności,
chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości, jednak nie była pewna, czy Ginny usłyszała
jej pytanie, bowiem Bill w tej samej chwili zapytał:
- Od kiedy ty masz chłopaka?
Rudowłosa już otwierała usta,
aby udzielić odpowiedzi na pytania, gdy nagle przy nich zjawił się Brian z
naręczem torb w rękach. Na widok Jocelyn wyraźnie odetchnął z ulgą. Postawił
pakunki na ziemi, po czym otarł strużkę potu spływającego mu po skroni.
Williams spojrzała na niego
zaskoczona.
- Brian? Wszystko w porządku?
- Tak – wydyszał – teraz tak. Wszędzie cię szukałem przez całe
piętnaście minut. Odwróciłem się na zaledwie parę sekund, żeby coś zobaczyć, a
ty zniknęłaś. – Jocelyn dostrzegła w jego oczach resztkę przerażenia i paniki.
– Czy ty wiesz, co James by ze mną zrobił, gdyby coś ci się stało? Wolę nawet
sobie tego nie wyobrażać. – Chłopak roześmiał się nerwowo. Spojrzał na Jo
poważnie. – Nie wykręcaj mi więcej takich numerów, dobra? Mało zawału nie
dostałem!
Jocelyn słuchała każdego słowa
Briana z uwagą. Ona zamartwiała się, co się z nim dzieje i na odwrót. Jedna
chwila nieuwagi, a kłopoty tylko czekają, by wkroczyć do akcji.
Uśmiechnęła się niepewnie do
Wrighta.
- Obiecuję, że już będę grzeczna – przyrzekła, kładąc prawą rękę
na sercu.
Brian odwzajemnił gest,
uspokojony. Przez chwilę myślał, że Jocelyn naprawdę stało się coś okropnego i
ją już nie odnajdzie. Całe szczęście, że jego przeczucia okazały się fałszywe.
Poczuł, jak kamień spada mu z serca.
Dopiero teraz zauważył, że nie
jest z Williams sam, tylko towarzyszy im dwójka rudowłosych osób: jakaś młoda
dziewczyna i mężczyzna. Spojrzał na nich zaciekawiony, kim są, a następnie
przeniósł wzrok na Jocelyn, bowiem zauważył, jak nieznajoma mu dziewczyna
uśmiecha się szeroko do siostry jego najlepszego przyjaciela.
- Nie przedstawisz mnie swoim nowym znajomym? – spytał Jo, patrząc
w jej ciemne oczy.
Ruda potrząsnęła głową, jakby
budziła się z jakiegoś transu, i spojrzała na bruneta. Przez chwilę docierał do
niej sens jego słów.
- Co? Ach, tak. – Westchnęła cicho, po czym uśmiechnęła się
delikatnie. – Brian, poznaj Ginny i Billa Weasleyów. Spotkałam ich niedawno i
jakoś się tak rozgadaliśmy. – Mrugnęła porozumiewawczo do rudowłosej. – Wiesz,
że będę razem z Ginny chodziła do szkoły?
- Tak? No to się cieszę, mała, że nie będziesz tam całkiem sama. –
Chłopak uśmiechnął się szeroko, po czym wyciągnął dłoń w kierunku Billa. –
Brian Wright. Dzięki, że przypilnowałeś trochę Jo, choć pewnie nie miałeś tego
w planach.
- Żaden problem – odpowiedział Bill, ściskając rękę Wrighta. –
Miło było was poznać – zwrócił się do niego i stojącej obok Jocelyn – ale na
nas już czas. – Spojrzał na Ginny, która wyglądała na rozczarowaną. – W domu
się będą niecierpliwić, czemu tak długo nie wracamy. Mam nadzieję, że niedługo
znów się zobaczymy.
Chwycił siostrę za ramię i
pociągnął w stronę wyjścia. Ginny odwróciła się jeszcze do tyłu i pomachała do
Jocelyn.
- Do zobaczenia – krzyknęła Williams za oddalającym się
rodzeństwem, uśmiechając się szeroko.
Jo patrzyła jeszcze kilka sekund
w miejsce, w którym zniknęli Weasleyowie. Na jej twarzy w dalszym ciągu gościł
uśmiech i wcale nie miał zamiar jej opuszczać. Ruda nie podejrzewała, że w tak
krótkim czasie uda jej się kogoś miłego i sympatycznego poznać, w kim mogłaby
mieć oparcie w nowej szkole, a tymczasem dostała w pakiecie jeszcze Billa. Nie
żałowała, że ich spotkała, że brat Ginny pomylił ją z siostrą. Dzięki nim,
poczuła, że Anglia nie musi być wcale taka zła i ponura, na jaką z początku
wyglądała.
Brian również podążał wzrokiem
za mężczyzną i dziewczyną, dopóki nie zniknęli w tłumie. Później skupił się na
Jocelyn. Podejrzewał, jak musi się czuć w Anglii. Była zupełnie sama, bez
przyjaciół, zdana jedynie na łaskę jego i Jamesa. We Francji przynajmniej miała
znajomych i życie, które zostało tak gwałtownie przerwane. Starał się robić
wszystko, podobnie James, by było jej tu jak najlepiej, ale żaden osobnik płci
męskiej nie zastąpi dziewczynie przyjaciółki, której mogłaby się wygadać.
Odchrząknął cicho, chcąc zwrócić
na siebie uwagę rudowłosej, która wpatrywała się od dłuższego czasu tępo w
jeden punkt. Gdy to nic nie pomogło, wyciągnął dłoń i delikatnie dotknął jej
ramienia. Jocelyn podskoczyła zaskoczona, ale gdy zobaczyła, że to tylko Brian,
wyraźnie się uspokoiła i uśmiechnęła.
- Chodźmy już – powiedział łagodnie chłopak. – Zaraz będzie
całkiem ciemno.
- Tak, tak, chodźmy – przytaknęła mu Ruda na wpół przytomnie.
Nie oglądając się za siebie,
ruszyła szybkim krokiem, mijając ludzi w sklepie. Brian podążał krok w krok za
nią, nie chcąc ponownie stracić jej z oczu. Istniało prawie zerowe
podobieństwo, żeby znalazł się ktoś taki jak Bill Weasley i nie skrzywdził Jo.
Nie ma co liczyć na przypadek, samemu trzeba się troszczyć o swój los,
przeznaczenie.
- Jocie, nie śpiesz się tak – jęknął chłopak, gdy wyszli już na
ulicę.
Dziewczyna zatrzymała się
gwałtownie, tak że chłopak prawie na nią wpadł. Oparła dłonie na biodrach i
popatrzyła na niego groźnie, mrużąc oczy.
- No nie! – oburzyła się. – Ty też? Kiedy wy dwaj, ty i James,
zrozumiecie wreszcie, że nie znoszę, gdy ktoś się tak do mnie zwraca?!
- Hej, mała, po co... – zaczął Brian, próbując jakoś załagodzić
złość Rudej.
- Mała też do mnie nie mów.
- A jak mam mówić?
- Może po imieniu? – zasugerowała Jocelyn, wykrzywiając wargi w
ironicznym uśmieszku.
Brian westchnął z rezygnacją.
Osobiście nie widział nic złego w określeniu „mała” czy „Jocie”. Dobre, jak
każde inne. Jednak skoro Williams nie chciała, by się tak do niej zwracano, to
uszanował jej decyzję. Wolał nie mieć w niej wroga. Zdążył ją polubić.
- Skoro tak chcesz, niech będzie – powiedział Wright. – A teraz
może weźmiesz chociaż jedną torbę? W końcu to twoje zakupy – dodał Brian,
szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
- Chyba żartujesz! – prychnęła dziewczyna, jednak na jej ustach
błąkał się uśmiech. – Nie byłeś nigdy z kobietą na zakupach? Nie wiesz, po co
są im wtedy faceci? – spytała, patrząc na niego rozbawiona. – Właśnie do
noszenia toreb z zakupami.
Brian zaśmiał się, po czym
zaglądnął do pierwszej lepszej torby, która mu się nawinęła pod rękę. Gwizdnął
cicho. Jocelyn spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc. Uniosła brwi, czekając
aż łaskawie jej powie, co go wprawiło w taki zachwyt.
- Jo, po co ci czarna, koronkowa bielizna? – spytał chłopak. –
Gdzie chcesz ją założyć? – Poruszył znacząco brwiami.
Rudowłosa poczuła, jak jej
policzki przybierają odcień niebezpiecznie bliski kolorowi jej włosów. Jak
śmiał grzebać w jej zakupach! Wyrwała mu z ręki torbę, w której znajdowała się
bielizna. I jeszcze kilka innych, na wszelki wypadek. Wright wybuchnął gromkim
śmiechem.
- Jesteś obrzydliwy – warknęła Jocelyn, wciąż zarumieniona. – Wam,
facetom, to tylko jedno w głowie!
- Oj, słońce, nie denerwuj się – powiedział Brian, uśmiechając się
szeroko. – Złość piękności szkodzi.
Williams zgromiła go wzrokiem,
pod którego wpływem zamilkł, jedynie uśmiech świadczył o jego rozbawieniu. Jo
już wolała zakupy z bratem. Owszem, bywał nieznośny i po pięciu minutach
przypominał sobie, że o czymś zapomniał i ma coś ważniejszego do zrobienia, ale
przynajmniej nie myszkował jej po torbach.
- Chodź już, marudo – powiedziała, odwracając się do niego
plecami. – Musimy zdążyć wrócić do domu przed Jamesem.
Brian, który wciąż miał ubaw po
pachy z zakłopotania młodszej siostry jego kumpla, podążył za Jocelyn bez
szemrania. Czuł, że jeśliby powiedział w tej chwili coś więcej, to miałby
kłopoty i to nie małe. Możliwe, że nawet i ze strony Jamesa. Aż tak nie było mu
nudno.
***
Westchnął ciężko, kładąc dłoń na
klamce od mieszkania. Miał za sobą naprawdę męczący dzień i nie marzył o niczym
innym, niż o błogim odpoczynku przy dźwiękach ulubionej muzyki czy po prostu
śnie. Jednak wiedział, że zanim zazna upragnionego relaksu, będzie musiał
porozmawiać z siostrą. Czuł wobec niej okropne wyrzuty sumienia. Troska troską,
ale nie musiał aż tak przesadzać i zamykać ją w samą w domu. W końcu dziewczyna
miała wakacje, a pogoda za oknem rzeczywiście aż się prosiła, by z niej
skorzystać. Wyszedł z pracy z mocnym postanowieniem, że przeprosi Jocelyn i
pójdą na wspólny kompromis.
Popchnął drzwi i zdążył zaledwie
zrobić kilka kroków, gdy coś z impetem na niego wpadło. Upadłby, ale na szczęście
uderzenie nie było aż tak silne, by przewrócić faceta jego postury. Rozejrzał
się dookoła zdezorientowany i widok, który ujrzał, wprawił go w niemałe
osłupienie.
Po całym salonie walały się
ubrania, torby, poduszki i wszystko inne, czym można było rzucać, poza cennymi
przedmiotami. James potrzebował dość długiej chwili, by to wszystko ogarnąć.
Wystarczyło, że zostawił przyjaciela z siostrą samych na kilka godzin, by
doprowadzili mieszkanie niemalże do ruiny. Złapał się za głowę, ubolewając nad
stanem pomieszczenia, i wydał z siebie żałosny jęk, którym zdradził swoją
obecność.
Brian zatrzymał się pośrodku
pokoju, ciągle trzymając Jocelyn, która była uczepiona jego pleców. Brunet
rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu źródła owego dźwięku. Gdy ujrzał w drzwiach
sylwetkę swojego najlepszego przyjaciela, natychmiast się wyprostował, a Jo
zsunęła się z jego pleców i stanęła obok. Spojrzeli na siebie zaniepokojeni.
Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że będą mieli kłopoty, jeśli James zastanie
mieszkanie w obecnym stanie po prawie całym dniu pracy, ale nie przejmowali się
tym zbytnio. Jakoś... samo się stało.
- Możecie mi wytłumaczyć, co tu się, do diaska, stało? – spytał
powoli James, ciągle lustrując pomieszczenie wzrokiem.
- Trochę się wygłupialiśmy – pośpieszyła z wyjaśnieniami
rudowłosa, zerkając na brata nieśmiało, obawiając się wybuchu. – Nie chcieliśmy
aż tak nabałaganić, naprawdę, Jamie.
Brian pokiwał skwapliwie głową.
- Dokładnie tak było, stary – potwierdził gorliwie. – Wiesz, jak
to jest... Wystarczy odrobina dobrej zabawy i człowiek traci rachubę czasu.
James spojrzał na przyjaciela z nutką rozbawienia w
niebieskich oczach. Wprawdzie nie spodziewał się takiego widoku po powrocie do
domu i powinien być wściekły, ale widząc miny Jocelyn i Briana, które wyrażały
skruchę, odpuścił. W końcu wystarczyło jedno zaklęcie, jedno machnięcie
różdżką, a wszystko wróci na swoje miejsce. Niegdyś matka jego i Jocelyn często
wymawiała tą formułkę, by usunąć szkody wyrządzone przez dwójkę rodzeństwa,
więc Jamesowi wryła się dobrze w pamięć. Poczuł ukłucie w piersi na wspomnienie
o rodzicielce, lecz nie dał tego po sobie poznać. Musiał być twardy i dawać
dobry przykład młodszej siostrze. Nie mógł się teraz załamać, kiedy trzeba
walczyć.
Machnął różdżką, a wszystko w pomieszczeniu
zaczęło wracać na swoje miejsce. Obserwował z zaciekawieniem, jak ubrania się
sortują i wpadają do odpowiednich toreb, a poduszki same się układają na
kanapie. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, a następnie spojrzał na dwójkę
winowajców. Oboje patrzyli na niego z minami zbitego psa.
- Och, przestańcie już! – żachnął się blondyn. – Nic się takiego
przecież nie stało. Sami widzicie, że wszystko jest już na swoim miejscu, tak?
Tylko następnym razem - pokiwał wskazującym palcem, starając się przybrać srogi
wyraz twarzy – bądźcie grzeczni, jak się bawicie. A jeśli już nie możecie się
powstrzymać, to chociaż posprzątajcie przed moim powrotem.
Efekt nagany zostałby
osiągnięty, gdyby nie fakt, że sekundę po wypowiedzeniu tych słów James po
prostu się roześmiał. Brian i Jocelyn odetchnęli z wyraźną ulgą. Gdy ujrzeli
blondyna w drzwiach, to przerazili się nie na żarty. Zdawali sobie sprawę, że
zmęczony człowiek może zareagować dość impulsywnie i, na przykład, dać im
szlaban do końca tygodnia lub rozstawić po kątach.
Williams rzucił klucze na stolik
stojący przy drzwiach, po czym usadowił się wygodnie na kanapie. Właśnie
przymykał oczy, gdy rozległo się ciche stukanie w szybę salonu. Cała trójka
zwróciła głowę w tamtą stronę. Na parapecie po drugiej stronie okna siedziała
czarna sówka, która trzymała w dzióbku list.
- Niger! – krzyknął zaskoczony, ale i ucieszony James.
Wstał z zajmowanego miejsca i
podszedł szybko do okna, by odebrać pocztę. Sówka upuściła mu na wyciągniętą
dłoń list, po czym poleciała do swojej klatki na szczycie szafy, by napić się
wody. James przyjrzał się kopercie, a po chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech.
Obrócił list na drugą stronę, by potwierdzić swoje przypuszczenia co do
nadawcy, a gdy to zrobił, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Co się tak cieszysz? – spytała Jocelyn, patrząc na brata
podejrzliwie. – Dziewczyna do ciebie napisała? A może wygrałeś główną nagrodę w
jakimś konkursie, co?
- Dumbledore odpisał – wyjaśnił James, rozrywając kopertę. – Zaraz
się okaże, czy zostałaś przyjęta do Hogwartu, młoda.
Ruda zmrużyła czekoladowe oczy i
spojrzała na chłopaka uważnie. Do tej pory była pewna, że wszystko jest
załatwione i dopięte na ostatni guzik, a tymczasem okazuje się, że wcale nie?
- Myślałam, że to już pewne – powiedziała Jo, zerkając to na
kopertę, to na blondyna. – Wydawało mi się, że Dumbledore się zgodził już
dawno.
James westchnął ciężko i
spojrzał na siostrę z roztargnieniem. List został już odpieczętowany i tylko
czekał na przeczytanie, a on musiał tracić czas na tłumaczenie siostrze
prostych spraw.
- Nie ma powodów do obaw – rzekł Williams. – Miałem okazję poznać
Dumbledore’a osobiście i to naprawdę w porządku gość. Na pewno bez problemu cię
przyjmie. Ten list – podniósł do góry kartkę zapisaną pochyłym, cienkim pismem
– jest tylko formalnością, siostra.
Jocelyn zacisnęła jedynie usta,
nie odpowiadając. Miała nadzieję, że James się nie myli, bo trochę kiepsko by
wyszło, gdyby się okazało, że w angielskiej szkole nie dostanie możliwości
kontynuowania edukacji. Co by się z nią wtedy stało? To tylko Merlin raczy
wiedzieć.
***
Jocelyn siedziała przy biurku
już od kilkunastu minut i zastanawiała się, jak zacząć list, jaką treść w nim
zawrzeć. Chciała streścić przyjaciółce każdy dzień, lecz wiedziała, że to nie
ma sensu. Wiedziała, iż Angie nie lubi czytać listów, które ciągną się w
nieskończoność.
Wzięła głęboki wdech,
przyciągnęła do siebie pergamin i zamoczyła pióro w kałamarzu pełnym czarnego
atramentu, i zaczęła pisać:
Kochana Angelique!
Nawet nie wyobrażasz sobie, jak
bardzo mi Ciebie brakuje. Tęsknię za naszymi rozmowami do późna, za wygłupami i
w ogóle za Tobą. Tutaj, w Anglii, jestem praktycznie sama. Nie mam z kim
porozmawiać o dręczących mnie problemach. Och, oczywiście, że jest James, który
w każdej chwili służy dobrą radą i pomocą, podobnie Brian, jego przyjaciel, ale
to nie to samo, co rozmowa z Tobą, Angie. Mam czasami ochotę uciec z tego
świata i zamknąć się w pomieszczeniu, do którego będę miała dostęp tylko ja i
Ty, i nikt inny. Nie groziłoby nam tam żadne niebezpieczeństwo, a
Sama-Wiesz-Kto mógłby kichać, prychać, a i tak by się tam nie dostał. Ale to
tylko marzenia. Obie wiemy, że taki pokój nie ma prawa istnieć. Nie ma miejsca,
w którym ktokolwiek mógłby się przed Nim schronić. A tak bardzo by chciała.
Wiesz, byłam dzisiaj z Brianem
na zakupach na Pokątnej – to odpowiednik naszej ulicy Szerokiej – i poznałam
dwójkę ludzi: Billa i Ginny. Z miejsca wydali mi się dość sympatyczni i od razu
zrobiło mi się lżej na duszy, że znam kogoś więcej poza swoim bratem i jego
kumplem. W dodatku dowiedziałam się, że Ginny będzie chodziła ze mną do szkoły.
Czy to nie wspaniałe? Ostatnio ciągle się obawiałam, że będę w Hogwarcie sama,
że nie będę miała do kogo się odezwać, a tymczasem okazuje się, że może być
całkiem znośnie.
Boję się, Angelique. Boję się
tych zmian, spojrzeń, sytuacji. Nie wiem, co przyniesie jutro. James ciągle mi
powtarza, że będzie dobrze, że nie mam się czym martwić, ale czy to prawda?
Oczywiście, że nie! Mydli mi oczy i myśli, że jestem głupia i nic nie zauważam.
Chciałabym, aby to się wreszcie skończyło. To całe zamieszanie. Ta wojna.
Chciałabym, aby rodzice wrócili, cali i zdrowi, i uścisnęli mnie jak za
starych, dobrych czasów.
Wiem, co byś mi teraz
powiedziała. „Nie martw się, Jocelyn. Wszystko się ułoży! Głowa do góry!
Zamiast się zamartwiać i smucić, zrób coś z sobą i zastanów się, jak rozwiązać
ten problem.” I ja naprawdę staram się jakoś trzymać, nie rozklejać, ale są
czasem takie momenty, kiedy nie wytrzymuję. Na co dzień muszę mieć na twarzy maskę.
Maskę, pod którą skrywam uczucia, którą mną w danym momencie targają. Nie chcę,
by ktoś wiedział, co przeżywam, że nie radzę sobie z tą sytuacją. Czuję, że
James ma podobnie. Wydaje mi się, że on też codziennie zgrywa twardziela,
udaje, że ma wszystko pod kontrolą, ale gdy nadchodzi noc i zostaje sam, to
ukazuje swoje prawdziwe oblicze. Nie muszę tego widzieć, by to wiedzieć.
Czasami mam ochotę pójść do niego i po prostu go przytulić i usłyszeć to błahe
„będzie dobrze”. Może kiedyś, gdy wszystko mnie totalnie przerośnie i zacznę
tonąć w tym wszystkim, odważę się na taki krok. Ale jeszcze nie teraz.
Ale dość biadolenia, bo jeszcze
tego brakuje, byś czytając list ode mnie, straciła dobry humor. Jak wypadło
zakończenie roku w Beauxbatons? Utrzymujesz dalej kontakt z Noemie? Opisz mi ze
wszystkimi szczegółami, co u Ciebie i jakie masz plany na wakacje. Pewnie
wyjeżdżasz gdzieś z rodzicami, jak zawsze. Mam jednak nadzieję, że znajdziesz w
sierpniu czas, żebyśmy się spotkały. W sumie, to ja nie wiem, czy wytrzymam tak
długo. Najchętniej ściągnęłabym Cię tu i teraz na zawsze!
Z niecierpliwością czekam na
Twoją odpowiedź. Całuję gorąco i pozdrawiam!
Jocelyn
Rudowłosa odłożyła pióro na bok i wzięła pergamin do
ręki, by zagłębić się ponownie w napisany przed chwilą list. Po paru chwilach
uśmiechnęła się delikatnie, złożyła kartkę i włożyła ją do koperty, którą
następnie zaadresowała do swojej przyjaciółki, Angelique Jambon.
Zerknęła na zegarek. Kilka
sekund wcześniej wybiła północ. Było już za późno na wysyłanie poczty, a poza
tym pewnie Niger wyruszyła już na nocne łowy. Z cichym westchnieniem położyła
kopertę w widocznym miejscu, obiecując sobie, że jutro – a właściwie to już
dzisiaj – gdy tylko wstanie, wyśle list.
Wstała zza biurka i ruszyła w
stronę łóżka. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Miała za sobą
pełen atrakcji dzień, więc nic dziwnego, że marzyła o śnie w miękkim łóżku.
Ledwo jej głowa dotknęła poduszki, a już znajdowała się w objęciach Morfeusza.
***
Przepraszam Was bardzo za to
opóźnienie w dodaniu rozdziału. Wiem, że miał się pojawić w niedzielę, ale
wystąpiły małe komplikacje, przed które nie mogłam tejże notki opublikować.
Ponadto przeżywam mały kryzys twórczy – znowu – i nie mam głowy do pisania.
Wszystko, co uda mi się stworzyć, wydaje mi się beznadziejne i niewarte, by
ktokolwiek to oglądał. Z powyższego rozdziału jestem po części zadowolona, a po
części czuję, że czegoś tu brakuje, tylko nie wiem czego.
Pozdrawiam! ;*
Notka całkiem, całkiem. Tak jak mówisz, że czegoś tu brakuje. Może po prostu a mało akcji?
OdpowiedzUsuńMimo wszystko podobała mi się. :> Fajnie, że poznała Ginny i ciekawe, czy tak jej koleżanka (której imienia chyba nie jestem teraz w stanie napisać :P) przyjedzie.
No i znowu, czy Jo i Brian kiedyś ze sobą ten teges, czy coś? :P
Całuję i życzę weny. ;*
Jestem pozytywnie zaskoczona :)
OdpowiedzUsuńracja, może za mało akcji ale i tak ci się udało. Chyba zacznę odwiedzać tego bloga częściej ;)
Zapraszam na mojego bloga. Dopiero się rozkręca, jestem tu nowa i podziękowałabym za polecenie znajomym ;)
http://zizunaczek.blogspot.com/
Ogólnie to nadrabiam zaległości, bo nie było mnie przez jakiś czas. Rozdział jest świetny. Bardzo mi się podobał. Masz wielki talent nie zmarnuj go! Jutro zacznę czytać rozdział 9, bo dzisiaj (jest prawie północ!!!) to chcę się wyspać, bo rano do szkoły.
OdpowiedzUsuńPiękne opisy, czytając miałam wrażenie, że czytam książkę ilustrowaną, bo doskonale mogłam sobie co nie co wyobrazić. DZIĘKUJĘ
Gdyby mama to widziała, zapewne nieźle dałaby mi nieźle popalić! - Jedno NIEŹLE wystarczy ;P