1.9.12

Rozdział 1

Nastał czerwiec, a wraz z nim nadeszły również ciepłe, słoneczne dni. Uczniowie odliczali minuty do przerw, aby choć na chwilę wyjść na świeże powietrze. Od rana do po południa siedzieli zamknięci w klasach, powtarzając materiał z poprzednich klas, który ułatwi im życie poza szkołą. Większość miała ten materiał perfekcyjnie opanowany – do tych osób zaliczała się również Jocelyn – i uważała za bezsensowne te powtórki. Przecież można było spędzać ten czas o wiele przyjemniej! Jeśli już nauczyciele nie chcieli odpuścić tych zajęć, to mogliby chociaż przenieść się do ogrodu, na świeże powietrze. A tak siedzieli ściśnięci w klasie (nawet okien nie otwierano!) z głową opartą na rękach lub bezwładnie spoczywającą na ławce. Wielu uczniów ziewało i prawie zasypiało ze znużenia. Oczywiście te zajęcia musiały być obowiązkowe, pomyślała zirytowana Jocelyn, gdy zobaczyła, jak chłopak siedzący w ławce przed nią poddaje się i kładzie głowę na ławce. O wiele prościej by było, gdyby z tych powtórek mogli korzystać tylko uczniowie, którzy tego chcieli. Doszła jednak do wniosku – nauczyciele pewnie także – że nikt nie będzie chciał brać udziału w pozalekcyjnych zajęciach, gdy na zewnątrz świeci słońce.
Miała tego serdecznie dość. Chciałaby teraz wyjść do ogrodu albo na plażę, do której mieli dostęp, i po prostu odpocząć. Nie musiałaby się męczyć na OPCM i powstrzymywać przed zaśnięciem. Z trudem stłumiła ziewnięcie. W nocy mało spała. Jej przyjaciółki, Angie i Noemie, postanowiły urządzić babski wieczór. Takie drobne imprezy tylko dla płci pięknej były ich zwyczajem od dwóch lat. Zamykały się w pokoju, przerabiały wnętrze i wariowały. Dla takich chwil warto było żyć! Wczoraj, a właściwie to dzisiaj, poszły spać dopiero o trzeciej nad ranem. A wstać trzeba było już o siódmej. Cztery godziny odpoczynku to zdecydowanie za mało. Nic dziwnego, że były obecne na lekcjach tylko ciałem.
Oparła głowę na ręce i przymknęła oczy, próbując choć na chwilę się odprężyć, nie zwracając przy tym zbytnio na siebie uwagę profesorki. Wolała nie myśleć, jak madame Debreu zareagowałaby na wieść, że jej wykłady sprawiają, że ktoś przysypia. Ta wściekłość wymalowana na bladej twarzy, zaciśnięte mocno wargi i zwężone, bladoniebieskie oczy, na których widok wszystkich przechodził dreszcz... Kobieta nie cieszyła się zbytnią sympatią ze strony uczniów. Szczyciła się tym, że na jej zajęciach zawsze panuje spokój, a ona tłumaczy studentom materiał w sposób wystarczająco jasny i przejrzysty. Jocelyn nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Lubiła zajęcia Obrony Przed Czarną Magią, co nie oznaczało, że przepadała za nauczycielką, która nauczała tego przedmiotu. Były miłą odmianą od tej całej obsesji na punkcie kultury. W Beauxbatons nie przykładano szczególnej uwagi do zaklęć, eliksirów czy wiedzy na temat czarodziejskiego świata. Tutaj skupiano się na tym, by nauczyć studentów, jak kulturalnie zachować się przy stole, w towarzystwie oraz jak zapobiec konfliktowi. W tygodniu mieli tylko dwie godziny Obrony Przed Czarną Magią, tyle samo Zaklęć i Eliksirów, natomiast Historii Magii poświęcono zaledwie jedną lekcję. Wróżbiarstwo, Mugoloznawstwo i Numerologia były zajęciami dodatkowymi – jeśli ktoś miał ochotę i czas po lekcjach, mógł uczęszczać na owe wykłady. Nie było dużo chętnych.
Jocelyn poczuła, jak Angelique Jambon, z którą dzieliła ławkę na prawie każdej lekcji, opiera swoją głowę o jej ramię. Ona również była wyczerpana i marzyła tylko o dostępie do świeżego powietrza. Mruknęła coś niewyraźnie, a następnie zamknęła oczy i postarała się zrelaksować. Jocelyn wzięła głęboki wdech i przywołała do siebie przyjemne wspomnienia z ostatnich dni, które wspólnie z przyjaciółkami spędziła na plaży. Uśmiechnęła się delikatnie, starając się zignorować donośny głos madame Debreu. Powoli zaczynała już zapadać w sen, gdy wrzask na jej uchem dostatecznie ją ożywił. Zresztą nie tylko ją. Uczniowie w ławkach niedaleko niej gwałtownie się poderwali i rozejrzeli dookoła z pretensją i niezrozumieniem. Jednak, gdy orientowali się, kto jest twórcą owego hałasu, na ich oblicza wstąpił wyraz skruchy.
Nauczycielka OPCM oparła obie dłonie na ławce jej i Angie, mrużąc wściekle oczy i patrząc na Jocelyn. Dziewczyna cofnęła się trochę, byle być jak najdalej od madame Debreu. W tej chwili wyglądała naprawdę groźnie i Jo zaczęła się obawiać, czy kobieta jej czegoś nie zrobi.
 - Mademoiselle Williams – zwróciła się do dziewczyny profesorka, uśmiechając się ze sztuczną słodyczą. – Czy uważa pani, że moje lekcje są nudne?
 - Oczywiście, że nie – zaprzeczyła Jo gwałtownie.
 - NIE, PANI PROFESOR! – Donośny głos kobiety odbił się echem od ścian klasy. – Powtórz!
 - Nie, pani profesor – powtórzyła pośpiesznie.
Madame Debreu przyjrzała się dziewczynie uważnie, a chwilę później na jej ustach pojawił się złośliwy uśmieszek.
 - A więc – spojrzała prosto w czekoladowe tęczówki przestraszonej Jocelyn – dlaczego pani śpi? Co panią tak znużyło? Bo chyba nie lekcja, skoro uważa pani, że nie jest nudna, prawda, mademoiselle Williams?
Dziewczyna spojrzała na siedzącą obok niej przyjaciółkę, a następnie na otaczającą ją klasę, szukając pomocy lub wskazówki. Każdy patrzył w ich stronę w milczeniu, czekając na rozwój wydarzeń. Nikt nie odważył się teraz odezwać z obawy przed dostaniem szlabanu. Jocelyn nie miała pojęcia, co odpowiedzieć nauczycielce. Nie może jej przecież powiedzieć, że wspólnie z lokatorkami urządziły imprezę w dormitorium i położyły się spać późno, bo wszystkie trzy dostałyby szlaban, a tego żadna nie chciała. Przygryzła wargę, zerkając kątem oka na wykrzywioną złośliwym grymasem twarz profesorki.
 - Więc jak, doczekam się w końcu odpowiedzi? – spytała kobieta.
 - Bo ja uczyłam się do późna i teraz jestem zmęczona – wyrzuciła na jednym wydechu szybko wymyślone kłamstwo.
 - Och, a czego takiego się uczyłaś? – spytała nauczycielka, patrząc na nią sceptycznie i nie wierząc w ani jedno jej słowo.
 - Powtarzałyśmy zaklęcia na dzisiejszą lekcję – z pomocą pośpieszyła Angelique. Jocelyn spojrzała na przyjaciółkę z wdzięcznością. Uwaga madame Debreu skupiła się teraz na blondynce. – Chciałyśmy być dobrze przygotowane, żeby nie zaliczyć, eee, gafy?
 - To może zaprezentujecie klasie to, czego się wczoraj tak długo uczyłyście? – zaproponowała kobieta, uśmiechając się z satysfakcją. Wiedziała, że trafiła w czuły punkt. Angie i Jocelyn spojrzały na siebie z paniką. Nieźle nakłamały i teraz musiały się jakoś z tego wyplątać. Żadna z nich nie chciała zarobić szlabanu. Nie teraz, gdy jest tak ciepło i można siedzieć w słońcu na plaży. A znając nauczycielkę OPCM, to pewnie wymyśli im taką karę, którą będą musiały wykonywać z dala od ogrodu, plaży i ogólnie świeżego powietrza. Kobieta uśmiechnęła się zadowolona. – Czyli mam rozumieć, że obie mnie okłamałyście?
 - Nie, pani profesor – zaczęła Jocelyn, patrząc na nauczycielkę błagalnie. Wiedziała, co zaraz nastąpi, ale zawsze warto było spróbować. – My tylko...
 - Nie obchodzą mnie pani fałszywe wytłumaczenia, mademoiselle Williams – powiedziała madame Debreu dobitnie. – Wasz czas na usprawiedliwienie się minął. Szlaban. Dzisiaj wieczorem w moim gabinecie – dodała, spoglądając na nie chłodno i odchodząc z stronę katedry. Angelique mruknęła pod nosem: „wredna małpa!”, co sprawiło, że kobieta zatrzymała się i powiedziała: - I tak do końca roku szkolnego.
Jocelyn zaklęła szpetnie w duchu. To się nazywa mieć szczęście!

***

Przewrócił kolejną stronę i zaczął zagłębiać się w jej lekturę. Miał jutro ważny egzamin, który zadecyduje o tym, czy zda na kolejny rok. Prawo Czarodziei nie jest proste. Studenci na tym kierunku musieli przyswajać sobie różne paragrafy, prawa, nakazy, zakazy i inne przypiski. Jednak opłacało się. Absolwenci tegoż kierunku mogli znaleźć później pracę w różnych miejscach, a nawet w samym Ministerstwie Magii.  Niestety, w nauce przeszkadzała mu głośna muzyka, którą słuchał jego współlokator.
Zacisnął na chwilę powieki i uspokoił oddech, a następnie podniósł głowę i spojrzał na przyjaciela karcąco.
 - Mógłbyś ściszyć tą muzykę? – próbował przekrzyczeć panujący w pokoju hałas. – Chciałbym się pouczyć!
Brian Wright, jego współlokator jeszcze z czasów szkolnych, był wysokim i szczupłym, ale dobrze zbudowanym brunetem. Ciemne włosy sięgały mu do nasady szyi. Czasami związywał je gumką lub po prostu zakładał za ucho. Czarne oczy miał głęboko osadzone. Wystarczyło jedno spojrzenie, a każda panna była jego. Przystojny, zabawny i szarmancki – oto właśnie Brian Wright. Miał zadatki na podrywacza i kobieciarza, jednak zrezygnował z tej możliwości i szukał tej jednej jedynej, z którą mógłby być szczęśliwy. Nie bawił się uczuciami przypadkowych dziewcząt. Dzięki temu zyskał przyjaźń Jamesa, która w takich momentach, gdy Brian słuchał głośno muzyki, była poważnie narażona.
Brunet spojrzał na przyjaciela uważnie.
 - Po co ty się tego uczysz po raz setny, Jamie? – spytał. – Niektóre z tych paragrafów znasz lepiej o starego Green’a czy innych uczniów.
 - Zdziwiłbyś się, że nie – mruknął chłopak, patrząc na Briana. – Tobie też radzę wziąć się za powtórki, a nie słuchać tego... – machnął ręką w nieokreślonym kierunku, mając na myśli grającą muzykę. – Czegoś.
Brunet roześmiał się głośno.
 - Wyluzuj – powiedział. – Zdasz śpiewająco, a teraz odpręż się jak ja.
 - Później – mruknął. – A teraz mógłbyś wyłączyć tą muzykę? Albo chociaż użyć tego twojego urządzenia z kablem?
James nie rozumiał, jak jego przyjaciel chciał zdać jutrzejszy egzamin, skoro w ogóle się nie uczy. Odkąd wrócili z wykładów, to siedzi i słucha tej muzyki, która – nawiasem mówiąc – jest okropna i rani uszy. Gdyby nie Muffliato, które Wright rzucił na mieszkanie, to teraz pewnie mieliby problemy z sąsiadami, uskarżającymi się na hałas.
Brian ponownie wybuchnął śmiechem i spojrzał na przyjaciela z rozbawieniem.
 - Masz na myśli słuchawki?
 - No – potwierdził niepewnie James, obiecując sobie, że już nigdy nie zapomni nazwy tego urządzenia.
Brian pokręcił jedynie głową, nie mogąc opanować rozbawienia, ale usłużnie ściszył muzykę, umożliwiając koledze naukę. James Williams uśmiechnął się do towarzysza z wdzięcznością i powrócił do nauki.

***

Przedzierały się przez tłum rozwrzeszczanych dzieciaków, które chciały jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Angelique jeszcze nigdy tak bardzo im nie zazdrościła. Wprawdzie była w stanie znieść jedno po południe bez wariowania z przyjaciółmi na plaży, ale nie cały czerwiec! Jedynym dniem, kiedy będą mogły wyjść na świeże powietrze i trochę odpocząć, była niedziela. A do niej zostało jeszcze mnóstwo czasu. Że też nie umiałam się powstrzymać, zganiła się w duchu dziewczyna. Od zawsze miała problemy z odzywkami nie na miejscu. Przyjaciółki były często na nią za to złe, ale z czasem zdążyły się przyzwyczaić. Jednak, gdy teraz przyglądała się idącej obok niej Jocelyn, widziała, że ta aż kipiała ze złości. Angie nie była inna. Na własne życzenie pozbawiła się możliwości opalania nad brzegiem morza.
Nagle zza zakrętu wybiegł młody, może dwunastoletni, chłopak i zderzył się z Angelique. Dziewczyna zachwiała się, jednak z pomocą pośpieszyła jej przyjaciółka i Angie szybko odzyskała równowagę. Zaklęła pod adresem chłopaka i spojrzała na niego, wściekle mrużąc oczy.
 - Patrz, jak chodzisz! – warknęła.
Chłopak spojrzał na nią z prośbą przestraszony, wymamrotał ciche „przepraszam” i zniknął tak szybko jak się pojawił. Angelique obejrzała się za nim nadal wkurzona. Ktoś powinien nauczyć te dzieciaki chodzić jak normalni ludzie, a nie biegają takie po korytarzach i wpadają na niewinne osoby.
 - Chodź, bo się spóźnimy – powiedziała Jocelyn, patrząc na przyjaciółkę. – Zostało nam pięć minut. Chyba nie chcesz, żeby madame Debreu była znowu wściekła?
 - Jasne, że nie – zaprzeczyła natychmiast blondynka.
Uśmiechnęła się delikatnie do lekko naburmuszonej przyjaciółki, poprawiła mundurek i ruszyła za towarzyszką w stronę gabinetu ich nauczycielki, który – jak na złość! – znajdował się na końcu ostatniego piętra.

***

Dziękuję za wszystkie miłe komentarze pod prologiem. Fajnie wiedzieć, że komuś się podoba moje opowiadanie. Dzisiejszy rozdział nie wnosi zbyt wiele do fabuły. Jest raczej takim wstępem, wprowadzeniem do całej historii. Macie okazję bliżej poznać niektórych bohaterów. Następnych nieco bardziej przybliżę w kolejnych rozdziałach.
Zaczął się wrzesień, o czym zapewne doskonale wiecie, a z tym wiąże się również powrót do szkoły i nauka. Nie będę miała już tyle czasu na pisanie. Oczywiście nie zostawię tego bloga – uparłam się, że dokończę tą historię i tak się stanie, ale rozdziały będą pojawiały się rzadziej. Co dwa tygodnie, ewentualnie trzy – o jakimkolwiek opóźnieniu będę informowała. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Obiecuję za to, że notki będą dłuższe i bardziej dopracowane. :)
Pozdrawiam i do napisania! ;*

14 komentarzy:

  1. Mi się ten rozdział podobał ^^. Nie wiem, czy interesuje cię moja opinia, czy też nie, ale mimo wszystko skomentuję, o.
    Uwielbiam historie potterowskie z autorskimi postaciami, a niestety bardzo niewiele takich widziałam :((. Twoja zapowiada się ciekawie, bo jak widzę, akcja toczy się w Beauxbatons, a chyba jeszcze żadnego ff o tej szkole nie czytałam. Ciekawa jestem, czy Jocelyn (piękne imię, czyżby zainspirowane "Darami Anioła?) przeniesie się od nowego roku szkolnego do Hogwartu? Bo teraz już o czerwcu pisałaś, więc to koniec roku już. Ale nie za fajnie tam mają, takie drętwe zasady i tak dalej... Już nawet Hogwart był bardziej wyluzowany, choć ja przedstawiam go zwykle jako miejsce staroświeckie i nietolerancyjne.
    Choć po jednym rozdziale ciężko mi się wypowiedzieć na temat postaci, myślę, że Jocelyn wydaje się być całkiem interesująca, podobnie jej brat. Fajnie wyszły te zmienne perspektywy.
    [niebieskie-marzenia]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każda opinia mnie bardzo interesuje. :) Nie, nie czytałam nigdy "Darów Anioła". Pomysł na imię dla głównej bohaterki wzięłam z jednego filmu - nie pamiętam tytułu - ponieważ bardzo mi się spodobało. ;)

      Usuń
    2. A, chyba że tak ;P. Ja kojarzę to imię przede wszystkim z "Darów Anioła"Ale faktycznie jest bardzo ładne ^^.

      Usuń
  2. Cóż, masz rację, ten rozdział niewiele wnosi, ale czasem - a zwłaszcza na początku - są potrzebne takie rozdziały, aby lepiej poznać bohaterów. Rozdział nie jest za długi (nienawidzę takich dwunastu stronicowych, jak nie dłuższych) ani nudny (czasem zdarzają się dwie strony opisu włosów bohaterki), czyli, jak dla mnie, w sam raz :D Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. To zrozumiałe, że ograniczysz publikowanie przez szkołę. Chyba niestety teraz każdego będzie to dotyczyć..
    O tak, skąd ja to znam! Upał, a trzeba siedzieć w klasie. Już sobie wyobrażam tych śpiących uczniów na zajęciach madame Debreu - szkoda tylko, że dostało się właśnie Jocelyn oraz Angie. Ja na ich miejscu dalej brnęłabym w kłamstwo z zaklęciami i próbowałabym na szybko przypomnieć sobie jakąś formułkę, twardo twierdząc, że to właśnie na jej nauce spędziłam minioną noc ;D Dziewczyny chciały się po prostu wyluzować, nie ma w tym nic złego. Niestety nie uniknęły szlabanu, na dodatek długoterminowego. Nie zazdroszczę, taka kara jest jeszcze bardziej uciążliwa, gdy za oknem świeci słońce.
    Polubiłam zarówno Jamesa, jak i Briana, chociaż są tak bardzo od siebie różni. Wydaje mi się, że tworzą naprawdę zgrany duet i nie można się nudzić w ich towarzystwie ;D
    Rozdział bardzo dobry - znakomicie wprowadził nas w klimat opowiadania.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie podoba mi się historia przez ciebie wymyślona. Jest naprawdę świetna, tak samo rozdział! Naprawdę się cieszę, że ktoś postawił na oryginalny FF. To opowiadanie jest inne niż wszystkie, ale naprawdę świetne.
    Z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnych przygód Jocelyn i James'a. Przypadli mi do gustu. :) Wydawali mi się tak... normalni. Nie mieli wyolbrzymionych charakterów, tak jak to zwykle jest, ale zwyczajne. Świetne. :)
    Powodzenia w szkole życzę :)
    Pozdrawiam.
    Sherry.

    http://fantasies-sherry.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Akcja dzieje się w Beauxbatons, a nie jak to zwykle bywa w opowiadaniach hp w Hogwardzie. To bardzo dobrze, tak oryginalnie. I do tego jeszcze Angielski Uniwersytet Magii fajnie.
    Faktycznie Debreu to wredna małpa, tak samo jak Umbridge i może Snape. Ale jego akurat lubię. No wręcz uwielbiam hehe.
    Muszę przyznać, że zaczyna się ciekawie i chęcią przeczytam kolejne rozdziały.
    Pozdrawiam.
    http://pieczecie--magii.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Ogólnie to bardzo dobrze fajnie że akcja się dzieje w Beauxbatons bo prawdę mówiąc pierwszy raz czytam opowiadanie potterowskie w którym akcja nie dzieje się w Hogwarcie :) Widzę że wszystko powoli zaczyna się rozkręcać więc pewnie niedługo stanie się coś ciekawego...ale pomimo tego że dużo się w nim nie działo opowiadanie mi się podobało i będę czekać na następną notkę :) acha..i może niedługo dodam cię u mnie do linków ale jeszcze nie jestem pewna muszę więcej twoich opowiadań przeczytać :)

    Ps Bardzo przepraszam że dopiero teraz weszłam na twój blog ale jakoś nie miałam na to czasu :/ (A jakbyś nie pamiętała to ja Arvis autorka bloga zycie-syriusza-blacka.blogspot.com zostawiłaś u mnie koma polecającego twój blog )

    OdpowiedzUsuń
  7. trafiłam tu przypadkiem, ale chyba zacznę być stałym gościem. podoba mi się pomysł na umieszczenie akcji we Francji, z pewnością daje większe pole do manewru, aniżeli opisany już ze wszystkich stron Hogwart (chociaż ja akurat Hogwart lubię i swoje opowiadanie tam umieściłam).
    gratuluję też pisania historii z trzech perspektyw i trzech narratorów, mnie to by zdecydowanie przerosło, bo przyzwyczaiłam się do trzecioosobowej narracji i czytając na przykład taką Grę o tron miałam strasznie długo problemy z ogarnięciem kto jest kto :D
    z chęcią przeczytam dalsze części, bo zapowiada się ciekawie.

    pozdrawiam i zapraszam w wolnej chwili do siebie: http://when-you-dance.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Hmm, podoba mi sie twój styl pisania, ogólnie opowiadanie wywarło na mnie dobre wrażenie. Czekam na nastepne czesci, i zapraszam do mnie, na psychologiczno-przygodową historie Moriego
    http://opowiadanie-hatredies.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Od razu mówię, że również kocham Paryż. To jedno z moich TTC, jak ja to nazywam. ^^ Nowy Jork, Londyn i Paryż. Zawsze. <3
    Szablon śliczny, opowiadanie również. Czyta się szybko, przyjemnie i lekko, całkiem zgrabnie wprowadzasz czytelnika w swój świat. Dodatkowo masz u mnie plus za umieszczenie akcji we Francji, nie spotkałam się jeszcze z historią, która rozgrywałaby się właśnie tam.
    Jocelyn, wow. Ciekawe imię. Takie... Inne. Romantyczne, kojarzy mi się z piórkiem.
    Już wpisuję się do subskrypcji, bo chyba zostanę tu na dłużej. Pozdrawiam i życzę weny. <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Mi się bardzo podobał ten rozdział. Jocelyn wydaje się bardzo miłą osobą, jednak pani D. przesadziła dając im szlaban do końca roku szkolnego. Nie ma to jak wredni nauczyciele! Wypijmy za nich kremowe piwo! :D
    "wysoki, szczupły, dobrze zbudowany brunet" < już go lubię :D Czarne oczy *.* Jego piękne czarne oczy, śnią się czarne oczy, ich nie przeoczysz wiem, że nie :D Oł JEA! XD
    Panie Jamesie, prawo czarodziejów to ambitny kierunek ^^
    Urządzenie z kablem
    Ciekawi mnie co wydarzy się w następnym odcinku u pani nauczycielki, nudnej jak kwoka i wrednej jak... taka jedna, której nie znasz <3 :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja dopiero teraz znalazłam twój blog, gdzieś go zgubiłam. Przepraszam za to.
    Rozdział bardzo mi się podobał ;)Wnioskuje, że James studiuje w Szkole Wyższej dla Czarodziei, czy coś takiego? Bardzo fajnie ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Angielskim Uniwersytecie Magicznym, tak dla uściślenia. :)

      Usuń