23.9.12

Rozdział 2

Gabinet nauczycielki OPCM znajdował się w najdalszym kącie szkoły, jakby na złość uczniom, którzy musieli się tam dostać z drugiego końca budynku w jak najszybszym czasie. Wnętrze pomieszczenia było duże i przestrzenne. Na rozciągłości całej ściany naprzeciw wejścia znajdowały się wysokie okna, w których wisiały długie białe firany z niebieskimi zasłonami, przez które wpadały promyki słońca. Ściany pokrywała kremowa tapeta, która nadawała gabinetowi łagodnego charakteru i sprawiała, że człowiek czuł się tutaj jak u siebie w domu. Sufit był pomalowany na biało, a tuż pod linią oddzielającą go od ściany, dookoła całego pokoju, znajdował się ciemnobrązowy pasek ze złotymi gwiazdkami. Podłogę wyłożono hebanowym dywanem.
Gdy Jocelyn i Angelique weszły do gabinetu, od razu dostrzegły biurko z ciemnego drewna, przy którym siedziała madame Debreu wyprostowana dumnie, uzupełniając jakieś dokumenty. Kiedy usłyszała zgrzyt otwieranych drzwi, uniosła głowę i na widok piątoklasistek uśmiechnęła się złośliwie.
 - Spóźniłyście się półtorej minuty – powiedziała, a Jo miała wrażenie, że ten mały poślizg nie ujdzie im płazem. – Usiądźcie – wskazała dwa krzesła stojące przed biurkiem – i poczekajcie. Skończę, co zaczęłam i przejdziemy do rzeczy.
Obie przyjaciółki posłusznie zajęły wskazane miejsce i rozejrzały się dokładniej po wnętrzu gabinetu.
Biurko znajdowało się w centralnym miejscu pomieszczenia, a przed nim stały dwa krzesła z tego samego drewna, które dziewczyny obecnie zajmowały. Po ich prawej stronie stała biała kanapa z niebieskimi poduszkami, a po obu jej stronach ktoś – prawdopodobnie madame Debreu – postawił duże donice z kwiatami. Jocelyn nigdy nie podejrzewała swojej profesorki Obrony Przed Czarną Magią o fascynację roślinami. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła więcej wazonów z żywą florą. W całym pomieszczeniu unosił się słodki zapach kwiatów. Wystarczyło tylko zamknąć oczy, by poczuć się zrelaksowanym. Jednak myśl o tym, że właśnie czeka je szlaban zniszczyła to sielankowe wyobrażenie.
Rozejrzała się ponownie po gabinecie, starając się wyłapać więcej szczegółów, zanim madame Debreu narzuci im jakieś niezbyt przyjemne zajęcie. Po swojej lewej stronie dostrzegła kilka szafek – niektóre z nich były zapełnione różnego rodzaju papierami, inne niepotrzebnymi bzdetami, a na ostatniej, ku zdziwieniu Jocelyn, stał telefon. Zwykły, mugolski telefon. Rudowłosa nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie podejrzewała, że madame Debreu ma jakikolwiek związek ze światem poza magicznym. Bo jak inaczej wytłumaczyć obecność tutaj telefonu? Jo zdawała sobie sprawę, że zagłębia się w sprawy, które nijak jej dotyczą, ale nie mogła się powstrzymać. Ciekawość wzięła górę.
Z zamyślenia wyrwało ją dźgnięcie palcem w bok. Spojrzała z pretensją na Angelique. Zawsze jej powtarzała, że te długie paznokcie, które tak uwielbia, robią więcej szkody niż pożytku. Przyjaciółka spojrzała na nią znacząco, a następnie nieznacznie skinęła głową w stronę biurka nauczycielki. Jocelyn spojrzała w tamtym kierunku, a chwilę później z jej oblicza zniknął wyraz pretensji.
W bladoniebieskich oczach profesorki zabłysły złośliwe ogniki.
 - Jak miło, że panna Williams wreszcie uraczyła nas swoją uwagą – powiedziała kobieta, splatając palce na biurku. – Czymże zasłużyłyśmy na ten zaszczyt?
 - Przepraszam, zamyśliłam się – wytłumaczyła rudowłosa, starając się jakoś załagodzić sytuację.
Nauczycielka uśmiechnęła się kpiąco, jak zwykle jej nie wierząc.
 - Zamyśliłaś się. To doprawdy – zrobiła pauzę – fascynujące. I ty myślisz, że ci uwierzę? Dziesięć punktów odejmuję Ombrelune za jawną ignorancję nauczyciela. – Widząc, że Jocelyn już otwiera usta, aby coś dodać, powiedziała: - Nie radzę nic więcej mówić, panno Williams. Tylko pogorszy pani swoją sytuację.
Jo zacisnęła pięści, próbując się powstrzymać przed rzuceniem kąśliwej uwagi, która niewątpliwie by jej nie pomogła. Madame Debreu niesamowicie ją irytowała, zwłaszcza, gdy bez konkretnego powodu odejmowała punkty domowi, do którego należała. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Wygląda na to, że nauczycielka OPCM jej nie lubi. Szkoda, że nie znała powodu owej niechęci.
Przymknęła oczy, by uspokoić trochę oddech, a gdy ponownie spojrzała na kobietę, można powiedzieć, że była oazą spokoju. Skinęła głową lekko w kierunku nauczycielki, a ta tylko uśmiechnęła się kpiąco, jednak nie powiedziała więcej ani słowa na temat zaistniałej przed chwilą sytuacji.
 - Skoro mademoiselle Williams jest z nami i duchem, i ciałem, to myślę, że możemy zaczynać – powiedziała profesorka. – Znalazłyście się tutaj, ponieważ zakpiłyście ze mnie, śpiąc na wykładzie. Nie po to tracę swój cenny czas, żeby uczniowie tacy jak wy dwie mogli mnie jawnie ignorować wiedząc, że nie poniosą za to żadnych konsekwencji. Otóż mylicie się! Dopóki jestem w tej szkole - a zapewniam was, że szybko się mnie nie pozbędziecie – takie występki będą karane. Tak więc przejdźmy do rzeczy...
Kobieta przerwała na chwilę, zerkając na złoty zegarek, który miała na nadgarstku. W tym samym czasie Jocelyn i Angie spojrzały po sobie z małym przerażeniem. Jeszcze nigdy nie odrabiały u madame Debreu żadnego szlabanu, więc nie miały pojęcia, czego mogą się spodziewać. Nie znały również innej osoby, której taka forma kary się trafiła. Zarówno Jocelyn, jak i jej przyjaciółka, miały nadzieję, że nie spotka ich nic strasznego. Jednak, jak mówią, nadzieja jest matką głupich.
 - Wspaniale! – Ciszę, która zapanowała na kilka chwil, przerwał głos madame Debreu. – Jest piętnaście po siódmej, więc będziecie miały sporo czasu, aby uporać się z chociaż jedną ósmą materiału. Woźny, pan Bernard, już na was czeka.
Woźny w Beauxbatons był osobą gorszą nawet od nauczycielki OPCM. Szlabany, które uczniowie u niego odrabiali, sprawiały mu wyłącznie przyjemność. Lubił patrzeć na utrapione miny studentów, którzy starali się sprostać zadaniu bez użycia czarów. Szczególnie trudne to było dla czarodziei, którzy od dziecka byli oswajani z magią i nie wiedzieli, co znaczy fizyczna praca. Z Diego, swoim szczurem, stanowił zgrany i nierozłączny duet. Gdziekolwiek by woźny się nie udał, tam towarzyszył mu owy szczur, którego pisk jest raną dla uszu. Dziwne, że pan Bernard jeszcze nie ogłuchł. Całe szczęście, że Diego był samcem, ponieważ Jocelyn nie potrafiła sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby po zamku zaczęły biegać małe, piszczące kopie ulubieńca woźnego.
Angelique spojrzała niepewnie na nauczycielkę, przygryzając wargę. Madame Debreu westchnęła zniecierpliwiona. Najwyraźniej ma coś ważnego do zrobienia, a my jej w tym przeszkadzamy, pomyślała Jocelyn i poczuła dziwną satysfakcję na myśl o tym, że udaje jej się krzyżować plany kobiety, która utrudnia jej życie od początku nauki.
 - Słucham, panno Jambon? – zwróciła się do Angie, uśmiechając się sztucznie. – Tylko proszę się śpieszyć. Nie mam za wiele czasu.
 - Chciałam się zapytać, jaka forma kary nas czeka – wymamrotała blondynka, spuszczając wzrok.
Nauczycielka wydała z siebie westchnienie zrezygnowania.
 - Będziecie, oczywiście, przepisywać kartoteki innych uczniów. Te, które obecnie znajdują się w komórce pana Bernarda, są bardzo poniszczone – powiedziała kobieta, a widząc, jak w oczach przyjaciółek zaczyna pojawiać się przerażenie, uśmiechnęła się ironicznie. – Trochę tego jest, więc jeśli się sprężycie, to myślę, że zdążycie do końca roku szkolnego.
Jocelyn jęknęła z rezygnacją, ale nie wypowiedziała ani słowa. Wolała nie ryzykować, żeby nie pogorszyć swojej sytuacji. Znając madame Debreu, to ta mogłaby im dorzucić jeszcze segregowanie papierów w jej wypchanych po brzegi szafkach lub układanie książek w bibliotece, która słynęła z tego, że jest największa w całej Europie. Jocelyn wcale się taka opcja nie uśmiechała, dlatego wolała siedzieć cicho.
Podniosła się z krzesła w tym samym czasie co Angelique. Ze zrezygnowanymi minami udały się w stronę wyjścia. Rudowłosa uchyliła drzwi i już miały przekroczyć próg gabinetu, gdy zatrzymał ich głos nauczycielki.
 - Zapomniałabym. – Obie dziewczyny spojrzały na nią ze zdziwieniem i wyczekiwaniem. Kobieta wyciągnęła przed siebie dłoń, uśmiechając się sztucznie słodko. – Różdżki do mnie.
Jocelyn po raz kolejny jęknęła z rezygnacją. Już miała nadzieję, że zapomniała o tym mało istotnym szczególe. Jakie by było jej zdziwienie, gdyby wszystko im się udało przepisać jednego wieczora! Marzenie, pomyślała z goryczą panna Williams i wspólnie z przyjaciółką podeszła do biurka, aby oddać magiczny patyczek. Wyciągała już rękę z różdżką w stronę madame Debreu, gdy do środka weszła drobna, ciemnowłosa dziewczyna, zwracając na siebie uwagę trzech par oczu.
 - Przepraszam, madame, ale profesor Rimet wysłała mnie tutaj po pannę Williams – powiedziała na jednym wydechu. Jocelyn zmrużyła oczy, uważniej przypatrując się dziewczynie. – Ponoć to coś ważnego i nie może czekać.
Debreu zacmokała, wyraźnie ucieszona.
 - Co takiego przeskrobałaś, że wzywa cię sama dyrektorka?
Szczerze? Nic, powiedziała w myślach Jo. Wolała nie udzielać takiej odpowiedzi w rzeczywistości z obawy przed gniewem profesorki. Spojrzała natomiast na nią zdziwiona bez słowa. Kobieta zaśmiała się krótko.
 - Dobrze, idź, ale pamiętaj, że twój szlaban przez to nie zostaje unieważniony. Będziesz miała więcej do nadrobienia – ostrzegła nauczycielka, na co Jocelyn skinęła z niechęcią głową, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi, a za nią Angelique. – Jambon, a ty dokąd? Ciebie profesor Rimet nie wzywała, więc zostajesz tutaj.
Ruda spojrzała na przyjaciółkę ze współczuciem, a następnie podążyła za ciemnowłosą dziewczyną, zastanawiając się, dlaczego dyrektorka wzywa ją do siebie.

***

W nocy z dziesiątego na jedenastego czerwca w niewielkim miasteczku niedaleko Londynu doszło do kolejnego zabójstwa rodziny mugoli. Morderstwa dopuścili się zwolennicy Czarnego Pana, o czym świadczy Mroczny Znak nad domem ofiar. Pięcioosobowa rodzina – ojciec, matka i trójka dzieci – została brutalnie potraktowana zaklęciami torturującymi, a następnie podcięto wszystkim gardła, a ich ciała powieszono na sznurku pod żyrandolem. W takim stanie znalazł ich mężczyzna mieszkający niedaleko, pan Parker.
Jak widać, śmierciożercy przestali się ukrywać i zabijają jawnie niczemu winnych poza magicznych ludzi. Oczywiście każdy wie, jaki stosunek Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać ma do mugoli. Czy to oznacza, że historia sprzed czternastu lat zatoczyła koło i na nowo się powtórzy? Ludzie niemagiczni znowu mają cierpieć w imię większego dobra? Jak żyć z myślą, że w każdej chwili można zginąć? Jak się przed tym bronić? – Więcej informacji znajdziesz na stronie dziewiątej.

James odłożył gazetę na stolik stojący niedaleko z zdegustowaną i trochę przerażoną miną. Nadal nie mógł uwierzyć w to, że Voldemort powrócił. Jak? Dlaczego? Istniało wiele pytań, na które brak było odpowiedzi. Wprawdzie Prorok Codzienny pisał o tym, jak to słynny Harry Potter przeszkodził w zdobyciu Czarnemu Panu jakiejś przepowiedni, przez co czarnoksiężnik się ujawnił, ale nic poza tym. A ludzi powinni wiedzieć, co im grozi! Zło sprzed lat na nowo wróciło i sieje spustoszenie gdziekolwiek zawita.
Spojrzał za okno, gdzie świeciło słońce. Pomyślał o swojej siostrze, która jest teraz w innym kraju zupełnie sama, podczas gdy ludzie giną. Bał się o nią. Wprawdzie wiedział, że w Beauxbatons nie grozi jej niebezpieczeństwo, jednak ta ochrona zniknie, gdy Jocelyn opuści mury szkoły. A zdawał sobie sprawę z tego, że wkrótce to nastąpi, ponieważ koniec roku szkolnego zbliżał się wielkimi krokami. Musiał zrobić coś, żeby zadbać o młodszą siostrę. Obiecał to rodzicom, kiedy ci wyruszali walczyć z Voldemortem.
Właśnie. Rodzice. James zmarszczył brwi. Dawno nie pisali, przypomniał sobie chłopak. Mam nadzieję, że wszystko u nich w porządku.
Christine i Anthony Williams byli aurorami, czyli osobami, do których zadań należało wyłapywanie czarnoksiężników i zapewnianie ochrony całej społeczności. Rodzice Jamesa i Jocelyn walczyli w czasie, gdy Voldemort poprzednio był u władzy i teraz też postanowili wspomóż resztę pracowników Ministerstwa. Szczególnie Anthony’emu na tym zależało. Mężczyzna nie mógł znieść myśli, że Czarny Pan na nowo zacznie się panoszyć po świecie. Podobnego zdania była jego żona, która wolała żyć w spokoju, bez obawy o los swojej rodziny.
Rozmyślania Jamesa przerwało ciche pukanie w szybę. Odwrócił się w tamtą stronę zaintrygowany i ujrzał Niger, swoją kruczoczarną sowę, która stukała dziobkiem w szybę. Do nóżki miała przywiązany list. Przeczesał palcami jasne włosy, wstał z fotela i podszedł odebrać przesyłkę.
Gdy otworzył okno, to uderzyły go promienie popołudniowego słońca. Miał wielką ochotę, aby wyjść na zewnątrz, odetchnąć świeżym powietrzem i po prostu odpocząć. Jednak nie mógł. Musiał uczyć się do egzaminów. Brian, jego współlokator i jednocześnie najlepszy przyjaciel, ciągle mu powtarzał, że niepotrzebnie traci czas siedząc nad książkami, których zawartość doskonale zna. Na to James mu zawsze odpowiadał, że część wiadomości pozapominał i musi je sobie powtórzyć, żeby zdać, i jemu też to radzi.
Odebrał od Niger list i ze zdziwieniem odnotował, że wiadomość przyszła z Ministerstwa Magii. O co tu może chodzić?, spytał się w myślach blondyn. Obejrzał kopertę z każdej strony, szukając gdzieś odpowiedzi, jednak nie znalazł takowej. Już miał otworzyć list, gdy nagle poczuł lekkie skubnięcie w rękę. Spojrzał w dół na swoją sowę, która wpatrywała się w niego zadziwiająco jasnymi i hipnotyzującymi zielonymi oczami z wyczekiwaniem. Chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że nie podziękował jej za dostarczenie przesyłki, ale gdy tylko sobie o tym przypomniał, sięgnął wolną ręką do woreczka z ziarnami, nabrał trochę i podsunął sówce. Niger z wdzięcznością cicho zahukała, wzięła kilka ziaren i odleciała.
James zamknął okno i, wpatrując się w list, wrócił na swoje miejsce. Usiadł w starym, wysłużonym fotelu i otworzył kopertę. Czytał wiadomość z zapartym tchem, z każdą linijką otwierając coraz szerzej oczy. Gdy skończył, serce szybko biło w jego piersi.

***

 - Pani mnie wzywała?
Jocelyn stała w gabinecie dyrektorki, przypatrując się profesorce uważnie. Zupełnie nie miała pojęcia, co takiego się stało, że kobieta wezwała ją do siebie. Doskonale wiedziała, że madame Debreu nie toleruje usprawiedliwień bez poważnego powodu. Jo zaczynała się bać, ponieważ wiedziała, że dyrektorka nie jest osobą skorą do żartów i jeśli wezwała ją tu, to musiało się stać coś strasznego.
Kobieta w końcu podniosła wzrok i spojrzała na rudowłosą z zakłopotaniem i współczuciem, splatając i rozplatając co chwila dłonie, które spoczywały na mahoniowym biurku. Jocelyn pierwszy raz w życiu widziała, aby profesor Rimet zachowywała się w podobny sposób. Zawsze była przykładem spokoju, chłodu i opanowania.
 - Może usiądziesz? – Wskazała jedno z krzeseł stojących przed biurkiem.
Jo uśmiechnęła się niepewnie i skorzystała z propozycji nauczycielki, zajmując obite ciemną tkaniną siedzenie. Spojrzała wyczekująco na dyrektorkę, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień, dlaczego została tu wezwana.
Monique Rimet wzięła głęboki wdech i spojrzała prosto w czekoladowe tęczówki siedzącej przed nią uczennicy. Miała do wykonania dość trudne zadanie. Nie jest łatwo przekazać młodej osobie tak tragiczną wiadomość.
 - Wezwałam cię do swojego gabinetu, ponieważ dostałam wiadomość z Ministerstwa Magii z Wydziału Aurorów – powiedziała po chwili ciszy kobieta. Widząc, że Jocelyn nie domyśla się niczego, dodała: - Dotyczącą twoich rodziców.
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy zaniepokojona. Zakładała najgorszy scenariusz z możliwych. Bała się, co profesor Rimet zaraz jej powie. Gdyby mogła, to opóźniałaby ten moment do nieskończoności. Nienawidziła złych wieści. Zwłaszcza, jeśli dotyczyły kogoś z rodziny.
Przełknęła głośno ślinę i spojrzała z lękiem na nauczycielkę.
 - Coś się im stało?
 - Przykro mi – powiedziała cicho, ale wystarczająco głośno, by Jo usłyszała. – Twoi rodzice zaginęli w akcji pod Cambridge, gdy walczyli z grupą śmierciożerców. Nikt nie wie, co się z nimi dokładnie stało.

***

Przepraszam, że nie dodawałam tak długo rozdziału, ale w moim życiu nastąpił teraz okres, gdy do wszystkiego podchodzę pesymistycznie i z nastawieniem, że nic z tego nie będzie. Poza tym miałam małe problemy z komputerem, które – dzięki Bogu! – zostały naprawione. No i szkoła. Nie ukrywam, że liceum nieźle daje się mi we znaki. Ledwo nadążam z pisaniem tych wszystkich referatów i nauką do sprawdzianów czy kartkówek. Wolny czas mam ograniczony do minimum.
Obiecałam dłuższy rozdział i jest. Nie należy może do tasiemców, jednak powiem Wam, że nigdy nie umiałam takich pisać. Po zapisaniu trzech lub czterech stron w Wordzie włącza mi się blokada i nic więcej nie mogę wymyślić. Może kiedyś uda mi się to zwalczyć. :) Jednak mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z dzisiejszego rozdziału, ponieważ poświęciłam sporo czasu, aby go napisać. Nieskromnie się przyznam, że jestem z niego zadowolona, choć ten artykuł mógłby być lepszy...
Jak pewnie zauważyliście, na blogu jest nowa szata graficzna. Osobiście jestem w niej zakochana! Shadys wykonała kawał dobrej roboty. A co Wy sądzicie o szablonie?
Pozdrawiam i do napisania! ;*

8 komentarzy:

  1. I co tu dużo mówić. Rozdział świetny, ahh i to napięcie pod koniec.xD Biedna Jocelyn. ;/ Nic tylko czekać na dalszy ciąg wydarzeń. ;] ...Co do szablonu ...raczej jakąs znawczynią nie jestem (wręcz przeciwnie;D) ale bardzo mi się podoba. xDD Mam nadzieje że nauczyciele chociaż troche Cie popuszczą. ;D;D Pozdrawiam ;];]

    OdpowiedzUsuń
  2. Nowy szablon jest boski :* Autorka jest utalentowaną osobą. :)
    Zresztą ty także jesteś. Ten rozdział jest świetny. Mam nadzieję, że uda się się przełamać blokadę bo chętnie czytałabym dłuższe notki. :) Świetna fabuła, genialna akcja i cóż dodać... jestem zachwycona i mówię to z całą szczerością na jaką mnie stać. ;)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również jestem oczarowana tym szablonem. Jest naprawdę śliczny! *.*
    A rozdział bardzo przypadł mi do gustu. Uważam, że ma idealną długość: nie jest za krótki, ani za długi. A przy okazji bardzo zajmujący ;) Madame Debreu zaczyna mi coraz bardziej działać na nerwy. Widać, że to niesamowicie mściwa kobieta, która nie odpuszcza nawet najdrobniejszej obrazy. Mimo wszystko dziewczyny powinny się cieszyć, że jako karę zadała im przepisywanie kartoteki; zawsze mogło to być coś znacznie gorszego. Początkowo, kiedy usłyszałam, że dyrektorka Beauxbatons wezwała do siebie Jocelyn, uznałam, że może chodzi o jakiś wyjazd dodatkowy z któregoś przedmiotu czy coś w tym rodzaju... A tu taka nieprzyjemna niespodzianka. Oczywiście domyśliłam się, jaki też list dostał James. Akurat w czasie ogromnego niepokoju o losy siostry musiała zwalić się na niego informacja o zaginięciu rodziców. Biedna Jo... To zapewne dla niej ogromny cios, podobnie jak dla jej brata. Pocieszam się myślą, że wiadomość nie dotyczyła śmierci Anthony'ego oraz Christine, dlatego istnieje nadzieja na odnalezienie ich całych i zdrowych. Oby tak właśnie się stało...
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. No powtórzę to jak cała reszta szablon wspaniały zresztą tak samo jak i notka Biedna Jo strasznie mi jej szkoda tak samo jak i James. To okropne stracić rodziców...i na dodatek z rąk Śmierciożerców.A notka idealna nie za długa jest i dobrze bo ja sama nie lubię czytać takich długich tasiemców acha i jeszcze chciałam cię poinformować że uznałam że dodam twój blog do linków na swoim blogu więc na pewno zostanę twoją czytelniczką. Więc co tu jeszcze mówić weny życzę ! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudne. To pewnie dlatego Jo przeniesie się do Hogwartu. W każdym razie mam nadzieję, że jej rodzicom nic się nie stało. Czekam już na kolejną część.

    OdpowiedzUsuń
  6. Spóźniły się półtorej minuty, a i tak musiały czekać. Kochamy panią <3
    Diego Co za imię dla szczuura :D
    Jakie to przykre, gdy ginie ktoś kogo kochamy ;c To przykre ,bo będzie ich brakować Jocelyn, a miejmy nadzieję, ze bratu uda sie ochronić siostrę przed złem! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, że oryginalne? :D Kocie, ale oni nie zginęli, tylko ZAGINĘLI. Jedna literka, a taka różnica. ;>

      Usuń
    2. Oj, no ... dobra, wydało się. Nie umiem czytać ;cc

      Usuń