Gabinet nauczycielki OPCM
znajdował się w najdalszym kącie szkoły, jakby na złość uczniom, którzy musieli
się tam dostać z drugiego końca budynku w jak najszybszym czasie. Wnętrze
pomieszczenia było duże i przestrzenne. Na rozciągłości całej ściany naprzeciw
wejścia znajdowały się wysokie okna, w których wisiały długie białe firany z
niebieskimi zasłonami, przez które wpadały promyki słońca. Ściany pokrywała
kremowa tapeta, która nadawała gabinetowi łagodnego charakteru i sprawiała, że
człowiek czuł się tutaj jak u siebie w domu. Sufit był pomalowany na biało, a
tuż pod linią oddzielającą go od ściany, dookoła całego pokoju, znajdował się
ciemnobrązowy pasek ze złotymi gwiazdkami. Podłogę wyłożono hebanowym dywanem.
Gdy Jocelyn i Angelique weszły
do gabinetu, od razu dostrzegły biurko z ciemnego drewna, przy którym siedziała
madame Debreu wyprostowana dumnie, uzupełniając jakieś dokumenty. Kiedy
usłyszała zgrzyt otwieranych drzwi, uniosła głowę i na widok piątoklasistek
uśmiechnęła się złośliwie.
- Spóźniłyście się półtorej minuty – powiedziała, a Jo miała
wrażenie, że ten mały poślizg nie ujdzie im płazem. – Usiądźcie – wskazała dwa
krzesła stojące przed biurkiem – i poczekajcie. Skończę, co zaczęłam i
przejdziemy do rzeczy.
Obie przyjaciółki posłusznie zajęły
wskazane miejsce i rozejrzały się dokładniej po wnętrzu gabinetu.
Biurko znajdowało się w
centralnym miejscu pomieszczenia, a przed nim stały dwa krzesła z tego samego
drewna, które dziewczyny obecnie zajmowały. Po ich prawej stronie stała biała
kanapa z niebieskimi poduszkami, a po obu jej stronach ktoś – prawdopodobnie
madame Debreu – postawił duże donice z kwiatami. Jocelyn nigdy nie podejrzewała
swojej profesorki Obrony Przed Czarną Magią o fascynację roślinami. Rozejrzała
się dookoła i dostrzegła więcej wazonów z żywą florą. W całym pomieszczeniu
unosił się słodki zapach kwiatów. Wystarczyło tylko zamknąć oczy, by poczuć się
zrelaksowanym. Jednak myśl o tym, że właśnie czeka je szlaban zniszczyła to
sielankowe wyobrażenie.
Rozejrzała się ponownie po
gabinecie, starając się wyłapać więcej szczegółów, zanim madame Debreu narzuci
im jakieś niezbyt przyjemne zajęcie. Po swojej lewej stronie dostrzegła kilka
szafek – niektóre z nich były zapełnione różnego rodzaju papierami, inne
niepotrzebnymi bzdetami, a na ostatniej, ku zdziwieniu Jocelyn, stał telefon.
Zwykły, mugolski telefon. Rudowłosa nawet w najśmielszych wyobrażeniach
nie podejrzewała, że madame Debreu ma jakikolwiek związek ze światem poza
magicznym. Bo jak inaczej wytłumaczyć obecność tutaj telefonu? Jo zdawała sobie
sprawę, że zagłębia się w sprawy, które nijak jej dotyczą, ale nie mogła się
powstrzymać. Ciekawość wzięła górę.
Z zamyślenia wyrwało ją
dźgnięcie palcem w bok. Spojrzała z pretensją na Angelique. Zawsze jej
powtarzała, że te długie paznokcie, które tak uwielbia, robią więcej szkody niż
pożytku. Przyjaciółka spojrzała na nią znacząco, a następnie nieznacznie
skinęła głową w stronę biurka nauczycielki. Jocelyn spojrzała w tamtym
kierunku, a chwilę później z jej oblicza zniknął wyraz pretensji.
W bladoniebieskich oczach
profesorki zabłysły złośliwe ogniki.
- Jak miło, że panna Williams wreszcie uraczyła nas swoją
uwagą – powiedziała kobieta, splatając palce na biurku. – Czymże zasłużyłyśmy
na ten zaszczyt?
- Przepraszam, zamyśliłam się – wytłumaczyła rudowłosa,
starając się jakoś załagodzić sytuację.
Nauczycielka uśmiechnęła się
kpiąco, jak zwykle jej nie wierząc.
- Zamyśliłaś się. To doprawdy – zrobiła pauzę – fascynujące.
I ty myślisz, że ci uwierzę? Dziesięć punktów odejmuję Ombrelune za jawną
ignorancję nauczyciela. – Widząc, że Jocelyn już otwiera usta, aby coś dodać,
powiedziała: - Nie radzę nic więcej mówić, panno Williams. Tylko pogorszy pani
swoją sytuację.
Jo zacisnęła pięści,
próbując się powstrzymać przed rzuceniem kąśliwej uwagi, która niewątpliwie by
jej nie pomogła. Madame Debreu niesamowicie ją irytowała, zwłaszcza, gdy bez
konkretnego powodu odejmowała punkty domowi, do którego należała. Nie
wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Wygląda na to, że nauczycielka OPCM jej nie
lubi. Szkoda, że nie znała powodu owej niechęci.
Przymknęła oczy, by uspokoić
trochę oddech, a gdy ponownie spojrzała na kobietę, można powiedzieć, że była
oazą spokoju. Skinęła głową lekko w kierunku nauczycielki, a ta tylko
uśmiechnęła się kpiąco, jednak nie powiedziała więcej ani słowa na temat
zaistniałej przed chwilą sytuacji.
- Skoro mademoiselle Williams jest z nami i duchem, i ciałem,
to myślę, że możemy zaczynać – powiedziała profesorka. – Znalazłyście się
tutaj, ponieważ zakpiłyście ze mnie, śpiąc na wykładzie. Nie po to tracę swój
cenny czas, żeby uczniowie tacy jak wy dwie mogli mnie jawnie ignorować
wiedząc, że nie poniosą za to żadnych konsekwencji. Otóż mylicie się! Dopóki
jestem w tej szkole - a zapewniam was, że szybko się mnie nie pozbędziecie –
takie występki będą karane. Tak więc przejdźmy do rzeczy...
Kobieta przerwała na chwilę,
zerkając na złoty zegarek, który miała na nadgarstku. W tym samym czasie
Jocelyn i Angie spojrzały po sobie z małym przerażeniem. Jeszcze nigdy nie
odrabiały u madame Debreu żadnego szlabanu, więc nie miały pojęcia, czego mogą
się spodziewać. Nie znały również innej osoby, której taka forma kary się
trafiła. Zarówno Jocelyn, jak i jej przyjaciółka, miały nadzieję, że nie spotka
ich nic strasznego. Jednak, jak mówią, nadzieja jest matką głupich.
- Wspaniale! – Ciszę, która zapanowała na kilka chwil, przerwał
głos madame Debreu. – Jest piętnaście po siódmej, więc będziecie miały sporo
czasu, aby uporać się z chociaż jedną ósmą materiału. Woźny, pan Bernard, już
na was czeka.
Woźny w Beauxbatons był osobą
gorszą nawet od nauczycielki OPCM. Szlabany, które uczniowie u niego odrabiali,
sprawiały mu wyłącznie przyjemność. Lubił patrzeć na utrapione miny studentów,
którzy starali się sprostać zadaniu bez użycia czarów. Szczególnie trudne to
było dla czarodziei, którzy od dziecka byli oswajani z magią i nie wiedzieli,
co znaczy fizyczna praca. Z Diego, swoim szczurem, stanowił zgrany i
nierozłączny duet. Gdziekolwiek by woźny się nie udał, tam towarzyszył mu owy
szczur, którego pisk jest raną dla uszu. Dziwne, że pan Bernard jeszcze nie
ogłuchł. Całe szczęście, że Diego był samcem, ponieważ Jocelyn nie potrafiła
sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby po zamku zaczęły biegać małe, piszczące
kopie ulubieńca woźnego.
Angelique spojrzała niepewnie na
nauczycielkę, przygryzając wargę. Madame Debreu westchnęła zniecierpliwiona. Najwyraźniej
ma coś ważnego do zrobienia, a my jej w tym przeszkadzamy, pomyślała
Jocelyn i poczuła dziwną satysfakcję na myśl o tym, że udaje jej się krzyżować
plany kobiety, która utrudnia jej życie od początku nauki.
- Słucham, panno Jambon? – zwróciła się do Angie, uśmiechając się
sztucznie. – Tylko proszę się śpieszyć. Nie mam za wiele czasu.
- Chciałam się zapytać, jaka forma kary nas czeka – wymamrotała
blondynka, spuszczając wzrok.
Nauczycielka wydała z siebie
westchnienie zrezygnowania.
- Będziecie, oczywiście, przepisywać kartoteki innych
uczniów. Te, które obecnie znajdują się w komórce pana Bernarda, są bardzo
poniszczone – powiedziała kobieta, a widząc, jak w oczach przyjaciółek zaczyna
pojawiać się przerażenie, uśmiechnęła się ironicznie. – Trochę tego jest,
więc jeśli się sprężycie, to myślę, że zdążycie do końca roku szkolnego.
Jocelyn jęknęła z rezygnacją,
ale nie wypowiedziała ani słowa. Wolała nie ryzykować, żeby nie pogorszyć
swojej sytuacji. Znając madame Debreu, to ta mogłaby im dorzucić jeszcze
segregowanie papierów w jej wypchanych po brzegi szafkach lub układanie książek
w bibliotece, która słynęła z tego, że jest największa w całej Europie. Jocelyn
wcale się taka opcja nie uśmiechała, dlatego wolała siedzieć cicho.
Podniosła się z krzesła w tym
samym czasie co Angelique. Ze zrezygnowanymi minami udały się w stronę wyjścia.
Rudowłosa uchyliła drzwi i już miały przekroczyć próg gabinetu, gdy zatrzymał
ich głos nauczycielki.
- Zapomniałabym. – Obie dziewczyny spojrzały na nią ze
zdziwieniem i wyczekiwaniem. Kobieta wyciągnęła przed siebie dłoń, uśmiechając
się sztucznie słodko. – Różdżki do mnie.
Jocelyn po raz kolejny jęknęła z
rezygnacją. Już miała nadzieję, że zapomniała o tym mało istotnym szczególe.
Jakie by było jej zdziwienie, gdyby wszystko im się udało przepisać jednego
wieczora! Marzenie, pomyślała z goryczą panna Williams i wspólnie z
przyjaciółką podeszła do biurka, aby oddać magiczny patyczek. Wyciągała już
rękę z różdżką w stronę madame Debreu, gdy do środka weszła drobna, ciemnowłosa
dziewczyna, zwracając na siebie uwagę trzech par oczu.
- Przepraszam, madame, ale profesor Rimet wysłała mnie tutaj po
pannę Williams – powiedziała na jednym wydechu. Jocelyn zmrużyła oczy, uważniej
przypatrując się dziewczynie. – Ponoć to coś ważnego i nie może czekać.
Debreu zacmokała, wyraźnie
ucieszona.
- Co takiego przeskrobałaś, że wzywa cię sama dyrektorka?
Szczerze? Nic,
powiedziała w myślach Jo. Wolała nie udzielać takiej odpowiedzi w
rzeczywistości z obawy przed gniewem profesorki. Spojrzała natomiast na nią
zdziwiona bez słowa. Kobieta zaśmiała się krótko.
- Dobrze, idź, ale pamiętaj, że twój szlaban przez to nie zostaje
unieważniony. Będziesz miała więcej do nadrobienia – ostrzegła nauczycielka, na
co Jocelyn skinęła z niechęcią głową, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę
drzwi, a za nią Angelique. – Jambon, a ty dokąd? Ciebie profesor Rimet nie
wzywała, więc zostajesz tutaj.
Ruda spojrzała na przyjaciółkę
ze współczuciem, a następnie podążyła za ciemnowłosą dziewczyną, zastanawiając
się, dlaczego dyrektorka wzywa ją do siebie.
***
W nocy z dziesiątego na jedenastego czerwca w niewielkim
miasteczku niedaleko Londynu doszło do kolejnego zabójstwa rodziny mugoli.
Morderstwa dopuścili się zwolennicy Czarnego Pana, o czym świadczy Mroczny Znak
nad domem ofiar. Pięcioosobowa rodzina – ojciec, matka i trójka dzieci –
została brutalnie potraktowana zaklęciami torturującymi, a następnie podcięto
wszystkim gardła, a ich ciała powieszono na sznurku pod żyrandolem. W takim
stanie znalazł ich mężczyzna mieszkający niedaleko, pan Parker.
Jak widać, śmierciożercy
przestali się ukrywać i zabijają jawnie niczemu winnych poza magicznych ludzi.
Oczywiście każdy wie, jaki stosunek Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać ma
do mugoli. Czy to oznacza, że historia sprzed czternastu lat zatoczyła koło i
na nowo się powtórzy? Ludzie niemagiczni znowu mają cierpieć w imię większego
dobra? Jak żyć z myślą, że w każdej chwili można zginąć? Jak się przed tym
bronić? – Więcej informacji znajdziesz na stronie dziewiątej.
James odłożył gazetę na stolik stojący niedaleko z
zdegustowaną i trochę przerażoną miną. Nadal nie mógł uwierzyć w to, że
Voldemort powrócił. Jak? Dlaczego? Istniało wiele pytań, na które brak było
odpowiedzi. Wprawdzie Prorok Codzienny pisał o tym, jak to słynny Harry Potter
przeszkodził w zdobyciu Czarnemu Panu jakiejś przepowiedni, przez co
czarnoksiężnik się ujawnił, ale nic poza tym. A ludzi powinni wiedzieć, co im
grozi! Zło sprzed lat na nowo wróciło i sieje spustoszenie gdziekolwiek zawita.
Spojrzał za okno, gdzie świeciło słońce. Pomyślał o
swojej siostrze, która jest teraz w innym kraju zupełnie sama, podczas gdy
ludzie giną. Bał się o nią. Wprawdzie wiedział, że w Beauxbatons nie grozi jej
niebezpieczeństwo, jednak ta ochrona zniknie, gdy Jocelyn opuści mury szkoły. A
zdawał sobie sprawę z tego, że wkrótce to nastąpi, ponieważ koniec roku
szkolnego zbliżał się wielkimi krokami. Musiał zrobić coś, żeby zadbać o
młodszą siostrę. Obiecał to rodzicom, kiedy ci wyruszali walczyć z Voldemortem.
Właśnie. Rodzice. James zmarszczył brwi. Dawno nie
pisali, przypomniał sobie chłopak. Mam nadzieję, że wszystko u nich w
porządku.
Christine i Anthony Williams byli aurorami, czyli
osobami, do których zadań należało wyłapywanie czarnoksiężników i zapewnianie
ochrony całej społeczności. Rodzice Jamesa i Jocelyn walczyli w czasie, gdy
Voldemort poprzednio był u władzy i teraz też postanowili wspomóż resztę
pracowników Ministerstwa. Szczególnie Anthony’emu na tym zależało. Mężczyzna
nie mógł znieść myśli, że Czarny Pan na nowo zacznie się panoszyć po świecie.
Podobnego zdania była jego żona, która wolała żyć w spokoju, bez obawy o los
swojej rodziny.
Rozmyślania Jamesa przerwało ciche pukanie w szybę.
Odwrócił się w tamtą stronę zaintrygowany i ujrzał Niger, swoją kruczoczarną
sowę, która stukała dziobkiem w szybę. Do nóżki miała przywiązany list.
Przeczesał palcami jasne włosy, wstał z fotela i podszedł odebrać przesyłkę.
Gdy otworzył okno, to uderzyły go promienie
popołudniowego słońca. Miał wielką ochotę, aby wyjść na zewnątrz, odetchnąć
świeżym powietrzem i po prostu odpocząć. Jednak nie mógł. Musiał uczyć się do
egzaminów. Brian, jego współlokator i jednocześnie najlepszy przyjaciel, ciągle
mu powtarzał, że niepotrzebnie traci czas siedząc nad książkami, których
zawartość doskonale zna. Na to James mu zawsze odpowiadał, że część wiadomości
pozapominał i musi je sobie powtórzyć, żeby zdać, i jemu też to radzi.
Odebrał od Niger list i ze zdziwieniem odnotował, że
wiadomość przyszła z Ministerstwa Magii. O co tu może chodzić?, spytał
się w myślach blondyn. Obejrzał kopertę z każdej strony, szukając gdzieś
odpowiedzi, jednak nie znalazł takowej. Już miał otworzyć list, gdy nagle
poczuł lekkie skubnięcie w rękę. Spojrzał w dół na swoją sowę, która wpatrywała
się w niego zadziwiająco jasnymi i hipnotyzującymi zielonymi oczami z
wyczekiwaniem. Chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że nie podziękował jej za
dostarczenie przesyłki, ale gdy tylko sobie o tym przypomniał, sięgnął wolną
ręką do woreczka z ziarnami, nabrał trochę i podsunął sówce. Niger z
wdzięcznością cicho zahukała, wzięła kilka ziaren i odleciała.
James zamknął okno i, wpatrując się w list, wrócił na
swoje miejsce. Usiadł w starym, wysłużonym fotelu i otworzył kopertę. Czytał
wiadomość z zapartym tchem, z każdą linijką otwierając coraz szerzej oczy. Gdy
skończył, serce szybko biło w jego piersi.
***
- Pani mnie
wzywała?
Jocelyn stała w gabinecie dyrektorki, przypatrując się
profesorce uważnie. Zupełnie nie miała pojęcia, co takiego się stało, że
kobieta wezwała ją do siebie. Doskonale wiedziała, że madame Debreu nie
toleruje usprawiedliwień bez poważnego powodu. Jo zaczynała się bać, ponieważ wiedziała,
że dyrektorka nie jest osobą skorą do żartów i jeśli wezwała ją tu, to musiało
się stać coś strasznego.
Kobieta w końcu podniosła wzrok i spojrzała na rudowłosą
z zakłopotaniem i współczuciem, splatając i rozplatając co chwila dłonie, które
spoczywały na mahoniowym biurku. Jocelyn pierwszy raz w życiu widziała, aby
profesor Rimet zachowywała się w podobny sposób. Zawsze była przykładem
spokoju, chłodu i opanowania.
- Może
usiądziesz? – Wskazała jedno z krzeseł stojących przed biurkiem.
Jo uśmiechnęła się niepewnie i skorzystała z propozycji
nauczycielki, zajmując obite ciemną tkaniną siedzenie. Spojrzała wyczekująco na
dyrektorkę, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień, dlaczego została tu wezwana.
Monique Rimet wzięła głęboki wdech i spojrzała prosto w
czekoladowe tęczówki siedzącej przed nią uczennicy. Miała do wykonania dość
trudne zadanie. Nie jest łatwo przekazać młodej osobie tak tragiczną wiadomość.
- Wezwałam cię do
swojego gabinetu, ponieważ dostałam wiadomość z Ministerstwa Magii z Wydziału
Aurorów – powiedziała po chwili ciszy kobieta. Widząc, że Jocelyn nie domyśla
się niczego, dodała: - Dotyczącą twoich rodziców.
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy zaniepokojona.
Zakładała najgorszy scenariusz z możliwych. Bała się, co profesor Rimet zaraz jej
powie. Gdyby mogła, to opóźniałaby ten moment do nieskończoności. Nienawidziła
złych wieści. Zwłaszcza, jeśli dotyczyły kogoś z rodziny.
Przełknęła głośno ślinę i spojrzała z lękiem na
nauczycielkę.
- Coś się im
stało?
- Przykro mi
– powiedziała cicho, ale wystarczająco głośno, by Jo usłyszała. – Twoi rodzice
zaginęli w akcji pod Cambridge, gdy walczyli z grupą śmierciożerców. Nikt nie
wie, co się z nimi dokładnie stało.
***
Przepraszam, że nie dodawałam tak długo rozdziału, ale w
moim życiu nastąpił teraz okres, gdy do wszystkiego podchodzę pesymistycznie i
z nastawieniem, że nic z tego nie będzie. Poza tym miałam małe problemy z
komputerem, które – dzięki Bogu! – zostały naprawione. No i szkoła. Nie
ukrywam, że liceum nieźle daje się mi we znaki. Ledwo nadążam z pisaniem tych
wszystkich referatów i nauką do sprawdzianów czy kartkówek. Wolny czas mam
ograniczony do minimum.
Obiecałam dłuższy rozdział i jest. Nie należy może do
tasiemców, jednak powiem Wam, że nigdy nie umiałam takich pisać. Po zapisaniu
trzech lub czterech stron w Wordzie włącza mi się blokada i nic więcej nie mogę
wymyślić. Może kiedyś uda mi się to zwalczyć. :) Jednak mam nadzieję, że
jesteście zadowoleni z dzisiejszego rozdziału, ponieważ poświęciłam sporo
czasu, aby go napisać. Nieskromnie się przyznam, że jestem z niego zadowolona,
choć ten artykuł mógłby być lepszy...
Jak pewnie zauważyliście, na blogu jest nowa szata
graficzna. Osobiście jestem w niej zakochana! Shadys wykonała kawał
dobrej roboty. A co Wy sądzicie o szablonie?
Pozdrawiam i do napisania! ;*
I co tu dużo mówić. Rozdział świetny, ahh i to napięcie pod koniec.xD Biedna Jocelyn. ;/ Nic tylko czekać na dalszy ciąg wydarzeń. ;] ...Co do szablonu ...raczej jakąs znawczynią nie jestem (wręcz przeciwnie;D) ale bardzo mi się podoba. xDD Mam nadzieje że nauczyciele chociaż troche Cie popuszczą. ;D;D Pozdrawiam ;];]
OdpowiedzUsuńNowy szablon jest boski :* Autorka jest utalentowaną osobą. :)
OdpowiedzUsuńZresztą ty także jesteś. Ten rozdział jest świetny. Mam nadzieję, że uda się się przełamać blokadę bo chętnie czytałabym dłuższe notki. :) Świetna fabuła, genialna akcja i cóż dodać... jestem zachwycona i mówię to z całą szczerością na jaką mnie stać. ;)
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. :)
Ja również jestem oczarowana tym szablonem. Jest naprawdę śliczny! *.*
OdpowiedzUsuńA rozdział bardzo przypadł mi do gustu. Uważam, że ma idealną długość: nie jest za krótki, ani za długi. A przy okazji bardzo zajmujący ;) Madame Debreu zaczyna mi coraz bardziej działać na nerwy. Widać, że to niesamowicie mściwa kobieta, która nie odpuszcza nawet najdrobniejszej obrazy. Mimo wszystko dziewczyny powinny się cieszyć, że jako karę zadała im przepisywanie kartoteki; zawsze mogło to być coś znacznie gorszego. Początkowo, kiedy usłyszałam, że dyrektorka Beauxbatons wezwała do siebie Jocelyn, uznałam, że może chodzi o jakiś wyjazd dodatkowy z któregoś przedmiotu czy coś w tym rodzaju... A tu taka nieprzyjemna niespodzianka. Oczywiście domyśliłam się, jaki też list dostał James. Akurat w czasie ogromnego niepokoju o losy siostry musiała zwalić się na niego informacja o zaginięciu rodziców. Biedna Jo... To zapewne dla niej ogromny cios, podobnie jak dla jej brata. Pocieszam się myślą, że wiadomość nie dotyczyła śmierci Anthony'ego oraz Christine, dlatego istnieje nadzieja na odnalezienie ich całych i zdrowych. Oby tak właśnie się stało...
Pozdrawiam ;*
No powtórzę to jak cała reszta szablon wspaniały zresztą tak samo jak i notka Biedna Jo strasznie mi jej szkoda tak samo jak i James. To okropne stracić rodziców...i na dodatek z rąk Śmierciożerców.A notka idealna nie za długa jest i dobrze bo ja sama nie lubię czytać takich długich tasiemców acha i jeszcze chciałam cię poinformować że uznałam że dodam twój blog do linków na swoim blogu więc na pewno zostanę twoją czytelniczką. Więc co tu jeszcze mówić weny życzę ! :)
OdpowiedzUsuńCudne. To pewnie dlatego Jo przeniesie się do Hogwartu. W każdym razie mam nadzieję, że jej rodzicom nic się nie stało. Czekam już na kolejną część.
OdpowiedzUsuńSpóźniły się półtorej minuty, a i tak musiały czekać. Kochamy panią <3
OdpowiedzUsuńDiego Co za imię dla szczuura :D
Jakie to przykre, gdy ginie ktoś kogo kochamy ;c To przykre ,bo będzie ich brakować Jocelyn, a miejmy nadzieję, ze bratu uda sie ochronić siostrę przed złem! :D
Prawda, że oryginalne? :D Kocie, ale oni nie zginęli, tylko ZAGINĘLI. Jedna literka, a taka różnica. ;>
UsuńOj, no ... dobra, wydało się. Nie umiem czytać ;cc
Usuń