14.10.12

Rozdział 3

Jocelyn siedziała na łóżku w pokoju, zupełnie nie wiedząc, co o tej całej sytuacji myśleć. Z jednej strony była zdziwiona, ponieważ jej rodzice zawsze byli nadzwyczaj ostrożni i przez tyle lat działalności jeszcze ani razu nie wpadli w kłopoty. Jednakże jednocześnie przepełniało ją przerażenie i strach o matkę i ojca. Wiadomo, że każdemu mogą się zdarzać wpadki, jednak jeśli z grę wchodzą Śmierciożercy z Sami-Wiecie-Kim na czele, to sprawa wygląda trochę inaczej. Czarodzieje z różnych stron świata drżą na myśl o czarnoksiężniku, który siał spustoszenie wiele lat temu, a teraz na nowo powrócił. Jo znała swoich rodziców i wiedziała, że są bardzo dobrzy w tym, co robią. Jeśli zaginął o nich słuch – Jocelyn nie dopuszczała do siebie myśli, że jej rodzice nie żyją – to musiało się stać coś naprawdę złego i niemożliwego do opanowania.
Chwilę po jej powrocie do pokoju, do szyby zastukała dziobkiem sowa, która trzymała list. Rozpoznała w niej Niger, sówkę należącą do jej brata. Domyśliła się, że do Jamesa dotarła już wiadomość o tym, co spotkało rodziców. Możliwe, że nawet wcześniej niż do niej. Wzięła od Niger przesyłkę, poczęstowała ją paroma okruszkami chleba, a gdy ta wyleciała, zamknęła okno i usiadła z powrotem na łóżku. Przez chwilę obracała kopertę w dłoniach, nie mogąc się zdecydować, czy ją otworzyć. Przecież wiedziała, jaka wiadomość się w niej skrywa. Zapewne James się o nią troszczy, boi i przekaże jej to, co niedawno madame Rimet, z której gabinetu wyszła bez słowa. Zdawała sobie sprawę z tego, że postąpiła niewłaściwie i niekulturalnie, ale w tamtym momencie nie panowała nad sobą i swoimi emocjami. Roztrzęsiona, zszokowana i niedowierzająca nie myślała zupełnie o swoim zachowaniu.
Otworzyła w końcu list i zaczęła czytać. Nie myliła się – jej brat faktycznie się o nią bał, co nie było w ogóle dziwne, informował ją o tragedii, która spotkała ich rodziców, jednak nie spodziewała się jeszcze jednego. Wprawdzie, gdyby nad tym dłużej pomyśleć, to takie zachowanie byłoby najwłaściwsze z możliwych. Oboje przeżyli szok i powinni być teraz razem, wspólnie się wspierać i prowadzić jakieś działania na rzecz odnalezienia matki i ojca. James chciał, aby, po zakończeniu roku szkolnego w Beauxbatons, Jocelyn przeprowadziła się do niego, do Anglii. Ruda wiedziała, że brat ma w Londynie niewielkie mieszkanie, ale zdawała sobie również sprawę z tego, że nie mieszka tam sam. Wspominał jej niejednokrotnie o swoim przyjacielu jeszcze z Durmstrangu, Brianie. Jednak wiedziała o nim tylko z opowieści czy listów, nigdy go jeszcze nie spotkała. I nie miała pojęcia, jak współlokator Jamesa zareagowałby na jej nagłe pojawienie się w Anglii i zamieszkanie w ich mieszkaniu. Nie chciała wywracać bratu życia do góry nogami.
Odłożyła list na stolik stojący koło łóżka. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Z jednej strony chciała być jak najbliżej brata, czuć jego wsparcie i móc dzielić się z nim swoimi problemami, ale z drugiej strony nie wyobrażała sobie życia bez nauki w Beauxbatons i bez swoich dwóch przyjaciółek, Angelique i Noemie. Przez te kilka lat edukacji stały się sobie bliskie niczym siostry. James na pewno zdawał sobie sprawę z tego, ile to dla niej znaczy. Ich rodzice od dawna byli oddani swojej pracy w stu procentach, więc James i Jocelyn wylądowali w osobnych szkołach, które miały kształcić ich charakter i umiejętności. Widywali się z nimi tylko na wakacje, jednak i to było za mało. Zmuszono ich do szybszego dorastania, od kiedy skończyli jedenasty rok życia. Jo miała to za złe rodzicom, ponieważ jako dziecko szczególnie potrzebowała ich wsparcia i obecności, podobnie James. Rodzeństwo mogło polegać tylko na sobie, bo z rodzicami nie mieli w trakcie roku szkolnego kontaktu. Jednakże kochali ich. Wiedzieli, że robią to z myślą o nich i ich przyszłości. Wysłali ich do najlepszych szkół, aby później mogli kształcić się i zostać kimś więcej niż przeciętnym sprzedawcą pomidorów na targu. Była im za to niezmiernie wdzięczna, jednak nie zmieniało to faktu, że w jej dzieciństwie brakowało obecności rodziców.
Westchnęła z rezygnowaniem i przeczesała palcami długie, rude włosy. Nie wiedziała, co zrobić, aby było dobrze nie tylko dla niej, ale również i brata. Pomimo tego, że między nimi była różnica trzech lat, to czuła się w obowiązku troszczyć o Jamesa. Podobnie, jak i on o nią – uzupełniali się wzajemnie i rozumieli bez słów.
Nagle drzwi do pokoju, który Jocelyn dzieliła z obiema przyjaciółkami, otworzyły się i do środka weszła Angie. Na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że jest zmęczona i wkurzona. Opadła na łóżko stojące najbliżej. Rudowłosa uniosła brwi lekko do góry i spojrzała na dziewczynę.
 - A coś ty taka wykończona? – spytała.
Blondynka wydała z siebie zduszony jęk, uniosła się do pozycji siedzącej, podwijając nogę pod siebie, i spojrzała na Jocelyn. Wyglądała jak człowiek, który nie spał od wielu godzin.
 - Odrabiałam przecież szlaban u Bernarda. Ten człowiek jest jakiś chory psychicznie! – poskarżyła się Angelique, odgarniając z czoła niesforne kosmyki. – Nie dość, że musiałam przepisywać te kartoteki, których ma od gnoma, to jeszcze ciągle przy mnie siedział i pilnował, abym przypadkiem podstępem nie uniknęła kary. I na dodatek musiałam siedzieć przy oknie, skąd doskonale było widać plażę i tych wszystkich ludzi, którzy dobrze się bawili. I jeszcze te jego głupie teksty! – jęknęła Angie. – Nie mam pojęcia, dlaczego ten człowiek jeszcze pracuje w tej szkole. To sadysta! Znęcanie się nad uczniami sprawia mu wyraźną przyjemność! Dziwne, że nauczyciele to tolerują. Debreu na pewno bardzo to pasuje, sama nie jest lepsza. Gdyby mogła, to najchętniej powiesiłaby nas za ręce na łańcuchu do sufitu. Ona i Bernard dopełniają się fantastycznie. Ty, Jo, a może oni ze sobą coś ten tego? – Poruszyła znacząco brwiami, a rudowłosa zdobyła się na sztuczny, wymuszony uśmiech.
Williams nie za bardzo interesowało, jaki to woźny jest zły, a profesorka jeszcze gorsza. Sama o tym wiedziała najlepiej. Miała teraz na głowie inne sprawy i na nich chciała się skupić, jednak dobre wychowanie nie pozwalało jej na pozostawienie pytania przyjaciółki bez odpowiedzi.
 - Kto tam ich wie – mruknęła, starając się wyglądać przekonująco, aby Angelique nie nabrała podejrzeń.
Jednak jej plany się nie powiodły. Współlokatorki zawsze powtarzały jej, że jest kiepską autorką i nie umie udawać. Blondynka przerwała swoje insynuacje na temat domniemanego związku woźnego i ich nauczycielki OPCM i skupiła się na przyjaciółce.
Dopiero teraz zauważyła, że coś jest nie tak. Do tej pory na obliczu Rudej zawsze gościł uśmiech, a teraz go zabrakło. Pojawiły się za to cienie pod oczami i ten wyraz przygnębienia oraz załamania. Coś musiało się stać!, pomyślała zaniepokojona Angie, obserwując przyjaciółkę, która spuściła właśnie wzrok, a uśmiech – nieprawdziwy – zupełnie zniknął. I to coś poważnego!
Francuzka podniosła się z zajmowanego miejsca, przeszła przez pokój i spoczęła na łóżku obok Jocelyn. Zmęczenie i złość odeszły w zapomnienie. Teraz najważniejsza była rudowłosa, którą najwyraźniej coś trapiło.
 - Kochana, co się stało? – spytała zatroskana blondynka, kładąc rękę na ramieniu towarzyszki.
 - Nic, a co miałoby się stać?
Jocelyn starała się przywołać na twarzy uśmiech, aby przyjaciółka się nie martwiła, ale wyszedł jej jedynie grymas. Obiecała sobie w duchu, że poćwiczy trochę udawanie, bo na razie była kiepska w tej dziedzinie kłamstwa. Nie umiała ukrywać przed przyjaciółką swoich prawdziwych uczuć.
Angie pokręciła głową, patrząc na Jo. Wiedziała, że coś jest nie tak. Po tylu latach przyjaźni umiała rozpoznać, gdy Ruda udaje. Znała ją doskonale i nie miały przed sobą żadnych tajemnic.
 - Nie kłam, przecież widzę – powiedziała Angelique. – O co chodzi? To ma coś wspólnego z tą wizytą u dyrektorki? Co ona w ogóle od ciebie chciała? Mam nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z tą karą u madame Debreu, co? – Przyjrzała się Williams uważnie.
Jocelyn pokręciła przecząco głową, walcząc z napływającymi do oczu łzami. Do tej pory dawała sobie radę z powstrzymywaniem słonych kropel, a teraz nagle poczuła, że dłużej nie da rady ukrywać swojego żalu i smutku, i musi dać upust emocji. Sporo czasu minęło, odkąd ostatni raz płakała. Już jako dziecko obiecała sobie, że będzie twarda i nie da się zranić czy zmusić do uronienia choć jednej łzy, jednak w obliczu zaginięcia rodziców wszelakie postanowienia poszły się bujać. Odrzuciła od siebie maskę twardzielki i pokazała, jaka jest naprawdę – wrażliwa.
Zacisnęła oczy, nie chcąc, aby Angie zauważyła, co się z nią dzieje. Jednak to nie pomogło. Pomimo zaciśniętych powiek po policzku potoczyła się pojedyncza łza, która świadczyła o emocjach targających Jocelyn.
 - Oj, kochanie... – Francuzka przytuliła przyjaciółkę, starając się powstrzymać kolejne łzy. – Nie płacz.
Ale słowa nic nie mogły zdziałać. Mimo najszczerszych chęci Angelique, która chciała uspokoić Rudą, łzy spływały jedna za drugą po zarumienionych policzkach. Były dowodem cierpienia, jakiego doświadczyła ta dziewczyna. Mademoiselle Jambon nie wiedziała, co konkretnie się wydarzyło, ponieważ przez ostatnich kilka godzin siedziała w kanciapie woźnego, przepisując kartoteki, ale zdawała sobie sprawę z tego, że to coś poważnego. Jocelyn znała nie od dziś i wiedziała, że z byle powodu nie płacze.
Rudowłosa wtuliła głowę w ramię przyjaciółki, szlochając. To było jej teraz najbardziej potrzebne. Musiała się wypłakać, wyrzucić z siebie wszystkie żale i smutki, ale nie wierzyła w to, że później wszystkie troski odejdą w niepamięć. Wiedziała, że strach o dalszy los rodziców pozostanie i będzie musiała się z tym zmierzyć.
 - No już, cichutko – szeptała Angelique przyjaciółce do ucha. – Nie płacz, wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Jocelyn pokręciła gwałtownie głową, rozsiewając łzy dookoła.
 - Nie! Nic nie będzie dobrze! – Odsunęła się od Francuzki i popatrzyła na nią zaczerwienionymi oczyma, z których dalej płynęły strumienie łez. – Nie wiesz, jak to jest! Nie masz pojęcia! – krzyczała, zupełnie nie panując nad emocjami.
Angelique patrzyła na Rudą zszokowana i jednocześnie mocno zaniepokojona. Nigdy jeszcze jej przyjaciółka się nie zachowywała się w ten sposób! Zawsze starała się sprawy załatwiać ugodowo i bez krzyku. Nie miała pojęcia, co nią kierowało, wiedziała jedynie, że to silniejsze od niej i nie umie nad tym zapanować. Angie czekała cierpliwie aż wybuch złości minie, aż dziewczyna wykrzyczy, za co jest zła na otaczający świat. Potrzebowała tego. Musiała na czymś wyładować swoją frustrację. Pech chciał, że trafiło na nią.
Gdy Jocelyn przestała krzyczeć, na nowo się rozszlochała i ponownie wtuliła w przyjaciółkę, która objęła ją i mocno przytuliła.
 - Jo, kochanie, powiedz mi, co się stało – poprosiła blondynka. – Martwię się o ciebie.
Ruda zacisnęła dłonie na szkarłatnej koszulce przyjaciółki i jeszcze bardziej się rozpłakała. Nie umiała sobie poradzić z otaczającą ją, brutalną rzeczywistością. Była w kompletnej rozsypce. Cały świat był przeciwko niej. Dlaczego akurat ją to spotkało? Co takiego złego zrobiła, że ukarano ją w taki bezwzględny sposób?
Angelique gładziła jej włosy i plecy, co chwilę szepcząc uspokajające słowa. Stan, w którym znajdowała się obecnie jej przyjaciółka był gorzej niż krytyczny. W ciągu swojego szesnastoletniego życia widziała sporo, ale kogoś tak cierpiącego i załamanego jeszcze nigdy. Zdawała sobie sprawę, że w prawdziwym życiu, poza murami szkoły, taki widok jest codziennością. Mnóstwo ludzi ginie, ponieważ pewien czarodziej żyje w przekonaniu, że świat dzieli się na czystokrwistych magów i pozostałych. A taki podział nie ma kompletnie sensu! Każdy człowiek ma prawo do życia, oddychania i szczęścia, a tacy szaleńcy jak Sami-Wiecie-Kto nie powinni w ogóle istnieć.
 - Jo? – spytała cicho blondynka, słysząc, że szloch rudowłosej trochę ustał i dziewczyna jest w stanie wydusić z siebie jakieś słowa. – Co się stało?
Jocelyn pociągnęła kilka razy nosem i uniosła głowę. Miała zarumienione policzki i zaczerwienione oczy oraz nieszczęśliwą minę. Wyglądała okropnie, a Angelique nie znała powodu tego smutku. Chciałaby wiedzieć, co się stało, aby móc jakoś pomóc.
 - Angie – zaczęła Ruda – moi rodzice zaginęli. Nikt nie wie, co się z nimi stało.
I na nowo się rozpłakała, a Francuzka nie była w stanie wydusić z siebie żadnego dźwięku. Tuliła tylko i głaskała uspokajająco po plecach roztrzęsioną przyjaciółkę.
Angelique nie umiała sobie wyobrazić, jak czuje się Jocelyn. Ona miała rodziców, którzy czekali na nią bezpieczni w domu i jakoś nigdy nie odczuwała potrzeby obawiania się o ich życie. Nie wchodzili w układy z nikim podejrzanym, nie wykonywali także żadnych niebezpiecznych zajęć. Znała dobrze sytuację rodzinną Jo i wiedziała, że jej rodzice codziennie ryzykują życiem, aby zaprowadzić na świecie porządek. Raz ich nawet poznała i od razu polubiła, dlatego tak bardzo nią wstrząsnęła ta wiadomość o zaginięciu. Miała nadzieję, że państwo Williams szybko się odnajdą cali i zdrowi.
 - Angie? Co ja mam teraz zrobić? – spytała Jocelyn, ocierając wierzchem dłoni spuchnięte od płaczu oczy.
Blondynka pokręciła z rezygnacją głową, nie wiedząc, jak pomóc przyjaciółce w potrzebie. Tak bardzo chciała ją wesprzeć, a tak niewiele mogła. Słowa pocieszenia nic nie dadzą w obliczu takiej tragedii. Angelique nie miała pojęcia, co Jocelyn czuje w takim momencie, nie umiała postawić się w jej sytuacji, ponieważ jeszcze nigdy nie straciła kogoś tak bliskiego.
 - Nie wiem, Jo – mruknęła Francuzka. – Naprawdę chciałabym móc ci pomóc, ale nie mam pojęcia jak – dodała. – A co z Jamesem? Odzywał się?
Jocelyn w milczeniu pokiwała głową, a Angie poczuła, że przyjaciółka chce jej jeszcze coś powiedzieć, coś, co nie może jej przejść przez gardło. Czekała cierpliwie, ponieważ z doświadczenia wiedziała, że w takich sprawach nie należy nikogo pośpieszać. Jeśli dana osoba poczuje, że jest gotowa na wyjawienie sekretu czy tajemnicy, to zrobi to.
W głowie rudowłosej na nowo wybuchł chaos. Nie wiedziała, jak postąpić, co zdecydować. Nie chciała rozstawać się z francuską szkołą, która była jej drugim domem, jednak wiedziała, że to nieuniknione. Nie poradzi sobie sama, a w Anglii przynajmniej będzie miała brata na wyciągnięcie ręki. Chciałaby, aby zaraz ktoś wbiegł do pokoju i krzyknął, że to był tylko zły sen, że to nie stało się naprawdę i jej rodzicom nic nie grozi. Pragnęła uwierzyć w to, że uszczypnięcie wystarczy, aby na nowo wrócić do świata, w którym wszystko było dobrze, a jej rodzice żyli bezpiecznie. Jednak zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe. Realne życie jest pełne rozczarowań, zasadzek i niebezpieczeństw.
Postanowiła przeprowadzić się do brata, choć w głębi duszy nie dopuszczała do siebie tej myśli. Zostawi tutaj swoje przyjaciółki, innych kolegów i koleżanki, ulubionych nauczycieli. Będzie musiała pożegnać się z ciepłym klimatem, słońcem, które świeciło przez większą część roku, no i plażą. Z tym ostatnim miejscem będzie jej się rozstać najtrudniej. Wiązała z nim najwięcej wspomnień – zarówno tych dobrych, jak i złych. To wszystko na zawsze pozostanie w jej pamięci, nie zapomni tego.
Przełknęła głośno ślinę i spojrzała na towarzyszkę. Nie miała pojęcia, jak Angelique zareaguje na wieść, że opuszcza Francję na stałe, że mogą się więcej nie zobaczyć. Nie chciała dopuścić do siebie ostatniej możliwości, gdyż panna Jambon była dla Jocelyn niczym rodzona siostra, a nawet druga połowa. Dopełniały się i rozumiały wyśmienicie. Jo miała nadzieję, że odległość, jaka będzie ich dzielić, nic nie zmieni w ich relacjach.
 - James chce, abym przeprowadziła się do niego do Londynu – oznajmiła w końcu Ruda.
Angie pokiwała potakująco głową, rozumiejąc brata przyjaciółki. Gdyby ona miała rodzeństwo, a w jej rodzinie wydarzyłoby się coś tak okropnego, to również chciałaby być jak najbliżej bliskich.
 - Powinnaś pojechać. Będziesz przy nim bezpieczniejsza – powiedziała Angelique, uśmiechając się delikatnie.
 - Ale wiesz, że już nigdy nie wrócę do Beauxbatons? I prawdopodobnie będę chodzić do tamtejszej szkoły magii? – spytała Jo, a smutek w jej czekoladowych oczach jeszcze bardziej się nasilił. – Jak ja sobie bez ciebie tam poradzę?
Angelique Jambon przytuliła mocniej przyjaciółkę i uśmiechnęła się pocieszająco.
 - Nie martw się – powiedziała cicho Francuzka. – Będziemy do siebie pisać, odwiedzać się... Jakoś to będzie. Najważniejsza jesteś teraz ty i to, abyś była bezpieczna. A najlepszą ochronę zapewni ci brat – dodała blondynka. – Starsi bracia są super!
Po raz pierwszy od dłuższego czasu na ustach Jocelyn zawitał blady uśmiech.

***

James schował ostatnie rzeczy do plecaka i rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu rzeczy, które jeszcze mogłyby mu się przydać w czasie kilkudniowej nieobecności w Anglii.
Zaraz po otrzymaniu sowy z Ministerstwa, wysłał wiadomość do dyrektorki szkoły, w której uczyła się jego siostra Jocelyn. Prosił w niej o jak najszybsze spotkanie. Chciał z madame Rimet uzgodnić wszystko, co do przenosin Jo. Wprawdzie dziewczyna nie odesłała mu jeszcze żadnej odpowiedzi, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że w takich chwilach mogliby być z dala od siebie. Powinni się łączyć i wspólnie wspierać, bo mają tylko siebie. Przynajmniej do czasu aż ich rodzice się odnajdą. Oby, pomyślał z nadzieją James.
Nie spodziewał się sowy od dyrektorki Beauxbatons tak szybko, bo zaledwie dwie godziny od wysłania prośby. Nie zdziwiła go wcale pozytywna odpowiedź. Jocelyn nieraz opowiadała mu, że madame jest wyrozumiałą i sympatyczną kobietą, choć surowo przestrzega niektórych zasad. Jednakże można z nią dojść do porozumienia. James miał nadzieję, że to mu się uda.
Zasunął zamek do końca, westchnął ciężko i spojrzał za okno na błękitne niebo, w którego centrum znajdowało się słońce, które swoimi promieniami ogrzewało wielu ludzi. U innych panowała jasność i radość, a u niego w jednym momencie zniknęło wszelakie szczęście, a zastąpił je mrok, smutek i strach. Widział teraz wszystko w ciemnych kolorach. Czy tak miało być zawsze?
Nagle usłyszał zgrzyt otwieranych drzwi, więc odwrócił się w tamtą stronę. W progu stał nie kto inny jak jego najlepszy przyjaciel, Brian Wright. To on go znalazł kilka godzin temu, gdy siedział nieruchomo w fotelu, patrząc tępo w kartkę papieru. Pomógł mu się doprowadzić do porządku, a także zadeklarował się z pomocą przy szukaniu rodziców. Wprawdzie Ministerstwo obiecało, że zrobi wszystko, co w ich mocy, aby odnaleźć państwa Williams. Jednak każdy wiedział, ile są warte zapewnienia Ministerstwa – nic.
 - Kiedy wyjeżdżasz? – spytał Brian, wskazując na plecak z rzeczami blondyna.
 - Za chwilę – powiedział James, po raz kolejny wzdychając ciężko. – Chcę mieć Jocelyn jak najszybciej blisko siebie. Zwłaszcza w takiej chwili. Nie urodziłem się wczoraj, wiem, do czego są zdolni śmierciożercy.
Brian pokiwał ze zrozumieniem głową. Był pełen podziwu dla swojego przyjaciela, że ten tak dzielnie radzi sobie z otaczającą go brutalną rzeczywistością. Zgadzał się z nim, że powinien jak najszybciej sprowadzić siostrę do Anglii. W innych kraju była o wiele bardziej narażona na niebezpieczeństwo niż tutaj pod okiem Ministerstwa, starszego brata i jego kumpla. Oni dwaj, Brian i James, zapewnią małej najlepszą ochronę pod słońcem. Swoją drogą, zastanowił się Wright, ciekawe, jak siostra Jamesa wygląda. Ostatnim razem, jak ją widział, miała dwanaście lat i dwa warkoczyki. Doskonale pamiętał te zarumienione policzki od biegania i czekoladowe oczy, w których błyskały wesołe iskierki, nie wspominając o nie do końca pełnym uzębieniu. Zdawał sobie sprawę z tego, że od tego czasu mogła się zmienić, ale, mimo wszystko, pamiętał ją właśnie jako małą, słodką dziewczynkę, która ze wszystkiego się cieszyła.
Williams zarzucił na ramię plecak i spojrzał na przyjaciela.
 - No to idę – powiedział. – Trzymaj kciuki, żeby mi się udało zabrać Jo wcześniej z Beauxbatons.
 - Jasne, powodzenia. – Uśmiechnął się pokrzepiająco.
James, pomimo najszczerszych chęci, nie był w stanie odwzajemnić gest. Kiwnął więc tylko głową i udał się w stronę wyjścia. Był już za drzwiami, gdy usłyszał krzyk przyjaciela:
 - Uważaj na siebie!

***

 - To jak, dziewczyny, jesteście gotowe? Możemy iść?
Z łazienki wyszła wysoka dziewczyna i spojrzała na przyjaciółki wyczekująco.
Noemie Blanchard miała długie, czarne włosy, które sięgały jej do pasa. Francuzka najczęściej zostawiała je rozpuszczone lub po prostu wiązała w kucyka. Twarz dziewczyny była pociągła i zaokrąglona, nos lekko zadarty do góry i oczy – najpiękniejsze w całej szkole – koloru głębokiego, morskiego błękitu przyciągały uwagę każdego chłopaka. Jocelyn i Angie często zazdrościły przyjaciółce tych oczu, ponieważ jednym spojrzeniem potrafiła sprawić, że wybrany chłopak nie zwracał uwagi na żadną inną przedstawicielkę płci pięknej. Dzięki temu, że codziennie po kilka godzin przebywa na plaży, Noemie miała ciemną karnację, lecz nie czarną. Za sprawą opalonej skóry kolor jej oczy jeszcze bardziej się pogłębił i teraz panna Blanchard mogła czarować spojrzeniem każdego zawsze i wszędzie.
Francuzka podparła rękę na biodrze, przechyliła lekko głowę w bok i spojrzała ze zniecierpliwieniem na koleżanki.
 - To idziemy czy nie? – spytała poirytowana. – Zostało nam pięć minut do kolacji! Jocelyn – zwróciła się do rudowłosej – ubieraj się – rzuciła w jej kierunku białą koszulkę – i wychodzimy. Na co czekacie? – zdenerwowała się, gdy żadna nie zareagowała. – Co z wami?! Angie?
Spojrzała na blondynkę, czekając na wyjaśnienia. Nie wiedziała, co się działo z jej przyjaciółkami. Odkąd wróciła z plaży godzinę temu, to zachowują się jakoś dziwnie i cicho. Nie jej wina, że zarobiły ten szlaban u Debreu i nie mogły iść na plażę. Ich strata, więc co ona, Noemie, ma do tego?
 - Ja nie idę – odezwała się w końcu Jocelyn.
 - Musisz coś zjeść – zaprotestowała Angelique, w końcu podnosząc się z łóżka.
Spojrzała uważnie na Rudą. Podejrzewała, co dziewczyna teraz przeżywa, ale nie mogło być tak, żeby się głodziła. Zwłaszcza teraz musiała dostarczać energii swojemu organizmowi.
 - Nie, Angie, naprawdę nie jestem głodna – oznajmiła stanowczo Jo. – Idźcie same.
 - Skoro tak chcesz – mruknęła Noemie, nie poświęcając zbyt dużo czasu na analizowanie stanu emocjonalnego przyjaciółki. Zerknęła w lustro, wiszące na ścianie, poprawiła włosy i spojrzała na Angelique. – To jak, idziemy?
Jambon jeszcze przez chwilę przypatrywała się Rudej, lecz po chwili odpuściła i wyszła za Noemie z dormitorium. Jednak obiecała sobie w duchu, że gdy będzie wracać, to weźmie Jocelyn chociaż jabłko albo coś innego do przekąszenia. Bała się, że przez tą sytuację z rodzicami jej przyjaciółka może przestać dbać o siebie i zachorować, a tego nikt by nie chciał.
Po opuszczeniu pokoju przez dziewczyny, Jo podciągnęła kolana pod brodę i objęła je, a następnie położyła na nich głowę. Nie miała na nic ochoty, nawet na jedzenie, choć należała do osób, które pokarm pochłaniają w sporych ilościach. Ruda cieszyła się, że ilość spożywanego pożywienia nie wpływa zbytnio na jej figurę. Nie zniosła by, gdyby była gruba jak ciotka Violet, siostra jej matki, z którą czasami widuje się w wakacje.
Wpatrywała się w niebo za oknem i zaczęła rozmyślać o swojej przyszłości, jak sobie poradzi i czy w ogóle da sobie jakoś radę. W jednym momencie życie postawiło jej na drodze tak wielką przeszkodę, jednak panna Williams nie należała do osób słabych i szybko się poddających. Umiała walczyć o swoje, o lepszy byt, i teraz też postanowiła tak postąpić. Dołoży wszelkich starań, aby odnaleźć rodziców i wspólnie z nimi stworzyć na nowo kochającą się rodzinę.

***

Powyższy rozdział jest najdłuższym na tym blogu i jestem z niego bardzo zadowolona. Wprawdzie mogłabym trochę bardziej rozbudować ostatnie dwa wątki, ale postanowiłam zostawić to sobie na później i zająć się tym w następnym rozdziale. A co Wy myślicie o powyższej notce?
Co do czasu publikacji rozdziałów... W Proroku Codziennym umieściłam odnośnie tego informację, ale gdyby ktoś nie zauważył, to na wszelki wypadek wspomnę również i tutaj. Pomimo najszczerszych chęci nie uda mi się dodawać rozdziałów częściej niż co trzy tygodnie. Szkoła – i wszystko jasne. Każdą wolną chwilę poświęcam na naukę do sprawdzianów, których w tygodniu mam naprawdę dużo. Do tego dochodzą jeszcze zajęcia pozalekcyjne i obowiązki w domu. Ale robię wszystko, co w mojej mocy, aby dodawać odcinki regularnie co te trzy tygodnie w sobotę albo niedzielę – zależy, jak zagospodaruję swój czas. Przepraszam, że tak długo musicie czekać, ale chyba lepsze to niż zawieszenie, prawda? :)
Pozdrawiam i do napisania! ;*

7 komentarzy:

  1. Cudo, cudo, cudo ;* Pomimo że w sumie nie było tu zbytnio akcji to i tak mnie to bardzoo wciągnęło. xDD Kocham Jo, Jamesa, Brian'a i resztę bohaterów. ;** ehh Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału i spotkania Jo i Brian'a ;D;D ... Pozdrawiam ;DD

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany, nawet się nie waż zawieszać bo chyba się odtlenię. :o Twojej opowiadanie zawładnęło mną bez reszty. Nie wiem co mogłabym napisać, bo chyba wszystko co mogłam już wypisałam w poprzednich komentarzach. Jesteś genialną pisarką, a ten rozdział jest naprawdę znakomity. Idealnie czuć od niego aurę smutku i żalu, mimo, że tło jest tak jasne, czułam się jak w takiej czarnej mgle. Mistrzowsko to wszystko rozegrałaś choć jestem ciekawa jak Jo utrzyma kontakt z przyjaciółkami. :)
    Mimo wszystko wiem, że następne notki będą równie wybitne jak ta. ^.^
    Pozdrawiam, życzę wielu pomysłów, weny oraz duuużo wolnego czasu XD
    Sherry.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najważniejsze, że piszesz, a powiem Ci, że warto jest czekać na nowe rozdział na tym blogu ;)
    Wcale się nie dziwię, że Jocelyn zareagowała w taki sposób. Chociaż jej rodzice zapewne już nie raz narażali życie, chyba nigdy nie przyszło jej do głowy, że naprawdę mogłoby się im coś złego stać. Podziwiam dziewczynę, że w tak trudnej dla siebie chwili potrafiła nie myśleć tylko o sobie; to cholernie ciężka sztuka, kiedy spada na nas jakieś cierpienie.
    Ja też uważam, że wyjazd do Londynu dobrze zrobi Jo. Co prawda musi zosawić za sobą szkołę, znajomych i całe dotychczasowe życie, ale ona i James potrzebują siebie teaz nawzajem. Nikt nie podziela ich bólu z równą moc, nikt nie da im tak silnego wsparcia.
    Jocelyn jest szczęściarą, mając dwie tak bardzo oddane przyjaciółki. Jestem przekonana, że pomimo rozłąki więź pomiędzy trzema dziewczynami nie zaniknie, a nawet się pogłębi.
    Rozdział bardzo przypadł mi do gustu. Czekam na ciąg dalszy :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo podobają mi się twoje opisy! Świetnie łączysz je z dialogami.
    Jedyne, co mi się nie podoba to, to, że nie opisujesz w ogóle w co są ubrani bohaterowie. Odbierasz tym samym czytelnikom możliwość wyobrażenia sobie dokładnie osoby. Wydaje mi się też, że źle postąpiłaś umieszczając zdjęcia bohaterów. Po raz kolejny uniemożliwiłaś czytelnikom wykorzystanie własnej wyobraźni. Powiem więcej: Narzuciłaś nam jak mają wyglądać bohaterowie. jeśli już koniecznie chciałaś to ok, ale w opowiadaniu jest brak opisów, a mimo wszystko powinny być

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. :)
      Nie, to nie jest tak, że narzucam komuś wygląd bohaterów. To jest po prostu moje wyobrażenie, ktoś może inaczej sobie obrazować główne postacie. A co do opisu ubioru... Nie uważam, aby to było najważniejsze. Dla mnie bardziej liczy się akcja. Co się tyczy opisów, to postaram się poprawić, choć, według mnie, wszystko jest w porządku.;)

      Usuń
    2. Ja nie mam nic do ogólnych opisów, bo są świetne. Może garderoba to nie najważniejsza część opowiadania, ale mimo wszystko wiele zmienia. Tak samo z główną bohaterką, brak opisu jej wyglądu (nawet jeśli są zdjęcia), a z tego, co wyczytałam potrafisz to robić, np opis tego współlokatora. Był świetny,

      Usuń
    3. Ups... Byłam pewna, że dodałam opis Jocelyn, ale gdy teraz sprawdziłam, to faktycznie go nie ma. Nadrobię to w następnym rozdziale. Dziękuję za zwrócenie uwagi. :)

      Usuń