Dni upływały w zaskakującym tempie. Niedawno dopiero
zaczynał się czerwiec, a nagle okazało się, że jest dwudziesty pierwszy dzień i
lada moment nastąpi zakończenie roku. Jednak nie to było w tym momencie
najważniejsze.
Jocelyn z rozgoryczeniem uświadomiła sobie, że dzisiaj,
dwudziestego pierwszego czerwca, kończy szesnaście lat. Poprzednie urodziny
zawsze obchodziła hucznie i, przede wszystkim, cieszyła się z tego powodu. No i
miała pewność, że jej rodzice są bezpieczni. Teraz nic nie było jak dawniej. Nie
miała w ogóle ochoty obchodzić urodzin. Żałowała, że spojrzała do kalendarza i
zobaczyła, który dziś jest.
Podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi rękoma, jak to
czyniła od jakiegoś czasu ciągle. Izolowała się od otoczenia, nie chciała z
nikim rozmawiać – nawet z Angelique, która niejednokrotnie próbowała gdzieś
wyciągnąć przyjaciółkę i pozbawić ją tego przygnębienia. Nie chciała, aby
całkiem zapomniała o tragedii, która spotkała jej rodziców i na nowo została
radosną, szaloną dziewczyną, ale chociaż na chwilę wyszła do ludzi,
porozmawiała z kimś.
Jocelyn oparła głowę na kolanach i spojrzała za okno. Na
zewnątrz świeciło słońce, wszyscy byli na podwórzu, aby korzystać z ciepłych
dni. Rok temu Jo również była wśród nich. Cieszyła się życiem, szalała z przyjaciółkami
na plaży – była szczęśliwa. A teraz? Jakby uszło z niej życie. Nie miała na nic
ochoty. Nie chodziłaby nawet na posiłki, gdyby Angie jej do tego nie zmuszała.
Wiedziała, że postępuje źle i nieodpowiedzialnie, i że w akurat teraz, gdy tak
źle się dzieje, ona musi być silna. Nie może się poddać. Ale trudno było jej
się zmobilizować do czegokolwiek.
Usłyszała zgrzyt otwieranych drzwi, ale nie odwróciła
głowy, aby sprawdzić, kto przyszedł. Nie interesowało jej to. Chciała zostać
sama, a wiedziała, że jeśli będzie ignorować przybysza, to za chwilę opuści
pomieszczenie. Ostatnim czasem tak właśnie robiły Angelique i Noemie, choć ta
pierwsza z oporem. Pragnęła wesprzeć przyjaciółkę z tym trudnym dla niej
okresie, ale nie potrafiła wykrzesać z siebie żadnego słowa. Bo cóż by dało
powtarzanie „wszystko będzie dobrze”?
Minęło kilka minut, a przybysz nadal pozostawał w pokoju.
Jocelyn odwróciła się w stronę drzwi, aby zobaczyć kto to jest i ewentualnie
spytać, po co tu przyszedł. Uniosła zdziwiona brwi, gdy ujrzała Angelique,
która stała oparta o ścianę i wpatrywała się w nią bez słowa. Jakby na coś
czekała. Blondynka jeszcze nigdy nie zachowywała się w taki sposób, to było do
niej niepodobne.
- Co... – Z gardło
rudowłosej wydobył się charkot, który był efektem długiego nie odzywania się,
więc dziewczyna odchrząknęła i spróbowała ponownie: - Coś się stało?
- Nie –
zaprzeczyła Angelique, nie zmieniając pozycji.
Jocelyn spojrzała na nią podejrzliwie. Pannę Jambon znała
od kilku lat i umiała poznać, gdy kłamie lub coś kombinuje. Żadna z nich nie
umiała niczego przed sobą ukryć.
- W takim razie,
czemu nadal tu jesteś?
- To nie mogę już
przebywać w swoim pokoju? – spytała Angelique, patrząc uważnie na przyjaciółkę.
Jocelyn przełknęła zakłopotana ślinę. Nie tak to miało
zabrzmieć.
- Nie, oczywiście,
że możesz – odpowiedziała od razu Ruda, starając się zdobyć na delikatny
uśmiech. Jak zwykle wyszedł jej grymas. – Po prostu pomyślałam, że czegoś
zapomniałaś i się wróciłaś, a tymczasem stoisz tu już bez ruchu od kilku minut.
Wargi Angelique wygięły się w uśmiechu, a w jej oczach
Jocelyn dojrzała dziwny błysk, który znała, ale nie umiała sobie przypomnieć,
co oznaczał.
- Na ciebie czekam
– rzekła Francuzka. – Wróciłam, żeby cię wreszcie wyciągnąć z tego pokoju, zanim
zapuścisz tu korzenie.
- Nie mam ochoty
nigdzie wychodzić – mruknęła Jo i wróciła do poprzedniej pozycji.
Ruda usłyszała, jak przyjaciółka wzdycha zrezygnowana, ale
nie pokonana. Zdawała sobie sprawę, że Angelique Jambon nigdy nie odpuszcza,
ale Jocelyn także była uparta i postanowiła postawić na swoim. Nie chciała
wychodzić do innych ludzi, pokazywać się publicznie. Z osoby rozrywkowej w
jednej chwili stała się cichą, wstydliwą, szarą myszką. Stroniła od towarzystwa
znajomych, a nawet przyjaciółek. Noemie próbowała ją kilka razy już gdzieś
wyciągać, ale z czasem dała sobie spokój, widząc, że i tak nic nie zdziała, i
skupiła się na sobie. Ale Angelique nie odpuszczała i codziennie uważnie
obserwowała rudowłosą. Widziała, że jej stan jeszcze bardziej się pogarsza, a
to tylko dlatego, że zamknęła się w sobie i odgrodziła od reszty ludzi.
- Nie będziesz tu
ciągle przecież siedzieć – oburzyła się Angie. – Zobacz, jaka piękna jest
pogoda! Naprawdę chcesz to zmarnować? – spytała dziewczyna, a po chwili dodała:
- Oczywiście, że nie. Wstawaj i ubieraj się!
Blondynka podeszła do przyjaciółki, chwyciła ją za ramię i
pociągnęła. Jocelyn wyrwała się z uścisku, co Angelique skwitowała prychnięciem
i spróbowała ponownie. Tym razem panna Williams nie zostawiła tego bez reakcji.
- Zostaw mnie! –
krzyknęła. – Chcę być sama! Nie mam ochoty przebywać z tymi wszystkimi ludźmi! Szczęśliwymi
ludźmi! Nie rozumiesz tego?
Jocelyn spojrzała na koleżankę stojącą przed nią
zdenerwowana. Dlaczego Angie nie chciała zrozumieć, że nie chciała nigdzie
wychodzić? Że wolała cierpieć w samotności? Nie tego się spodziewała po
najlepszej przyjaciółce. Oczekiwała, że chociaż Angelique ją zrozumie i zostawi
w spokoju.
- Rozumiem.
Oczywiście, że rozumiem – odpowiedziała spokojnie Jambon. – Ale nie możesz
ciągle się chować przed ludźmi. Kiedyś będziesz musiała wyjść. Za dwa dni
przyjeżdża James. Chcesz zgnić na tym łóżku szybciej niż on się tu zjawi?
Parę dni po tym, jak Jocelyn się dowiedziała o tym, co
spotkało jej rodziców, w Beauxbatons zjawił się jej starszy brat James, chcąc
zabrać ją do Anglii jak najszybciej. Jednak Jo uparła się, żeby zostać w szkole
do zakończenia roku szkolnego. Nie wiedziała, co nią w tamtym momencie
kierowało. Gdy się teraz nad tym zastanawia, to dochodzi do wniosku, że po
prostu nie była na to gotowa. Zaginięcie rodziców było dla niej zbyt wielkim
szokiem i nie umiała racjonalnie myśleć. Żałowała, że nie wróciła z nim wtedy.
Ustalili, że zjawi się tu, we Francji, w dniu zakończenia roku szkolnego i
wspólnie udadzą się do Anglii. Bała się tej podróży, ale wiedziała, że jest to
nieuniknione.
Spojrzała na Angelique wzrokiem zmęczonego życiem
człowieka. Nie wiedziała, co zrobić ze sobą, ze swoim życiem. Przyjaciółka
podsuwała jej idealne rozwiązanie – iść i spotkać się z ludźmi – ale Jo nie
miała odwagi go przyjąć. Zwyczajnie tchórzyła. Poddawała się. Czy taka jest
Jocelyn Williams? Tchórzliwa? Uciekająca od problemów? Bojaźliwa? Nie! Zawsze
stawiała czoła przeciwnościom losu i wygrywała. I teraz miała zamiar postąpić tak
samo – pokonać przeszkodę i zawalczyć o szczęście.
- Nie, nie chcę –
przyznała zrezygnowana rudowłosa. – Dobrze, wyjdę do ogrodu. Świeże powietrze
dobrze mi zrobi.
- Brawo! I tak ma
być! – ucieszyła się Francuzka i przytuliła przyjaciółkę. – Wreszcie poznaję
moją Jo, a nie jej wiecznie smutnego i zamkniętego w sobie klona.
Jocelyn zmusiła się do uśmiechu i tym razem poczuła, że
wygląda bardziej wiarygodnie niż wcześniej. Podniosła się z łóżka i podeszła do
szafy, którą dzieliła z przyjaciółkami. Oczywiście była magicznie powiększona,
bo inaczej nigdy w życiu nie zmieściłyby się w niej we trzy, zwłaszcza gdy
Noemie była maniaczką mody i w jej części było najwięcej rzeczy. Ruda nie
pozbyła się jeszcze całkowicie ponurego nastroju, więc od razu ominęła ubrania
w żywych kolorach, a skupiła się na tych ciemniejszych, bardziej ponurych.
Wyciągnęła w końcu czarne spodenki i szarą koszulkę, i już miała udać się do
łazienki, żeby się przebrać, gdy zatrzymała ją ręka Angelique.
Rudowłosa spojrzała na przyjaciółkę zdziwiona.
- Chyba nie
zamierzasz w tym pójść? – spytała z niedowierzaniem Angie.
Jo zerknęła na Francuzkę, później na trzymane ubrania, a
następnie znowu na dziewczynę.
- A co jest nie
tak w tej koszulce i spodenkach?
- Chyba żartujesz!
– oburzyła się blondynka. – Idziesz się zabawić czy na pogrzeb?
Ruda spojrzała na nastolatkę zdziwiona, a potem zmierzyła
ją wzrokiem, oceniając jej strój. Angelique miała na sobie szmaragdową
bluzeczkę na ramiączkach, która była dopasowana, ale jednocześnie luźna i podkreślała
jej idealną talię, oraz białą spódniczkę do połowy uda. Jeszcze niedawno
Jocelyn pewnie ubrałaby się podobnie, ale teraz wcale nie miała na to ochoty.
Nie chciała udawać radosnej i szczęśliwej na siłę.
- Nie mam nic
innego – powiedziała Jo, wiedząc, że Jambon i tak jej nie uwierzy. – A nawet
jakbym miała, to nie ubrałabym.
Angelique westchnęła zirytowana, a następnie podeszła do
szafki stojącej przy jej łóżku i wyciągnęła z niej średniej wielkości pudełko
koloru błękitnego. Jocelyn dostrzegła na nim logo sklepu madame Morel, która
była najpopularniejszą projektantką we Francji. Uniosła zdziwiona brwi. Nie
miała pojęcia, co jej przyjaciółka planuje, a także co skrywa się pod
przykrywką pudła.
Blondynka odwróciła się i podeszła do Rudej z szerokim uśmiechem
na ustach. Wyciągnęła w jej stronę pudełko, a gdy ta je wzięła, wciąż niepewna,
Angie powiedziała:
- Wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin. – I przytuliła Jocelyn mocno.
Williams nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Niby
nie chciała obchodzić urodzin, ale jednocześnie poczuła ciepło w okolicach
serca na myśl, że przyjaciółka nie zapomniała o jej rocznicy narodzin. Wygięła
usta w uśmiechu, który tym razem wyszedł nienagannie.
- Dziękuję.
- Nie otworzysz? –
spytała dziewczyna, nadal szczerząc zęby.
Jocelyn spojrzała na przyjaciółkę z uśmiechem na ustach, a
następnie zerknęła na pudełko. Domyślała się, co Angelique mogła jej podarować.
Ba! Ona była tego pewna! W końcu, co innego można kupić u madame Morel, jeśli
nie ciuchy?
Westchnęła cicho i uniosła pokrywkę. Wewnątrz znajdowała
się śliczna, letnia sukienka z beżowego, cienkiego materiału. Jocelyn
wpatrywała się w ciuch zafascynowana. Lubiła nosić sukienki. Położyła pudełko
na najbliżej stojącym łóżku i wyjęła ubranie z środka. Przyłożyła ciuch do
siebie i spojrzała w dół, by ocenić, jak pasuje. Sięgała jej przed kolano. Dół
sukienki zakończony był delikatną falbanką. Angelique idealnie trafiła w gusta
Jo – ciuch był skromny i śliczny w swej prostocie.
Odłożyła prezent z powrotem do pudełka i odwróciła się, by
przytulić przyjaciółkę.
- Jeszcze raz
dziękuję – powtórzyła Jocelyn. – Jest piękna.
Angie zaśmiała się cicho, odwzajemniając uścisk. Cieszyła
się, że udało jej się poprawić humor rudowłosej, ponieważ od kilku dni już nie
mogła na nią patrzeć. Przypominała wrak, a nie człowieka. Wiedziała, że nowy
ciuch poprawi jej humor – jak zawsze – i nie pomyliła się.
- Nie ma za co –
powiedziała blondynka i odsunęła się od przyjaciółki. Spojrzała na nią z
figlarnym błyskiem w oku. – A teraz idź i się przebierz. Nie myślałaś chyba, że
pozwolę ci wyjść w tych ponurych ciuchach?
***
Minęło kilka godzin, odkąd Jocelyn i Angelique opuściły
mury zamku. Siedziały teraz w ogrodzie szkolnym na ławce, wystawiając twarz do
słońca. Był piękny dzień i Jo przestała żałować, że dała się wyciągnąć
przyjaciółce na zewnątrz. Dopiero teraz dotarło do niej, jak wiele straciła,
gdy siedziała sama zamknięta w czterech ścianach. Dziwne, że nie dostała
klaustrofobii. Powinna dać sobie pomóc, ale nie umiała. Cieszyła się, że miała
taką przyjaciółkę jak Angie, która nie odpuściła i zawsze była przy niej.
Dziękowała jej za to w duchu.
Słońce nie znajdowało się już na samym szczycie, jednak
nie oznaczało to, iż mniej grzało. Ruda starała się korzystać z południowego
upału ile się dało. Zdawała sobie sprawę, że gdy za dwa dni uda się do Anglii,
to nie będzie miała już okazji ku temu, aby posiedzieć spokojnie w słońcu i się
poopalać. Po pierwsze, w Londynie nie ma takiej pogody jak tutaj, nad brzegiem
Morza Śródziemnego. W Anglii przeważnie cały czas pada deszcz, a jeśli już
rozstępują się chmury, słońce nie świeci ze zbyt dużą intensywnością. Po
drugie, James zapewne nie pozwoli jej iść gdzieś samej, a on sam nie ma czasu,
aby z nią gdziekolwiek się udać. Więc korzystała z otaczającej jej pogody póki
mogła.
Przymknęła oczy, wystawiając twarz bardziej na słońce. Na
ustach pojawił się jej delikatny, błogi uśmiech. Angelique udało się odciągnąć
myśli Jocelyn od rodziców i ogólnie przygnębiających rzeczy.
- Nadal uważasz,
że w zamku byłoby ci lepiej? – spytała Jambon, spoglądając na przyjaciółkę
kątem oka z uśmiechem.
- Nie –
odpowiedziała Jo. – I jestem ci wdzięczna, że mnie stamtąd wyciągnęłaś. Cud, że
nie oszalałam!
Angelique roześmiała się radośnie, jednak po chwili śmiech
zamarł na jej ustach, gdy dostrzegła, kto zmierza w ich kierunku. Jocelyn
otworzyła oczy i spojrzała zdziwiona na przyjaciółkę, gdy ta tak nagle
przestała się śmiać. Podążyła za jej wzrokiem i na widok osób, które szły w ich
kierunku wyprostowała się gwałtownie.
Julien Blanchard – brat Noemie, przyjaciółki Angelique i
Jocelyn – należał do niewielkiej grupy osób, która nie przepadała za Rudą. I
właśnie teraz zmierzali w ich stronę. Cała piątka. Jo starała się unikać z nimi
kontaktu i nie wchodzić im w drogę. Kiedyś, kilka lat temu, utrzymywała z
Julienem przyjazne stosunki, jednak zmieniło się to, gdy Blanchard dostał od
Jocelyn kosza. Od tej pory ich relacje zmieniły się diametralnie – chłopak
dokuczał Rudej, przezywał ją, poniżał, a we wszystkim dopingowali go koledzy.
Jo nie mogła uwierzyć, że to jest ten sam człowiek, którego znała i lubiła.
Julien był wysokim i szczupłym, ale dobrze zbudowanym,
chłopakiem. Ciemne, lekko przydługie włosy sięgały mu do nasady szyi, a jasne,
przenikliwe tęczówki śledziły uważnie każdy ruch. Francuzowi nic nie mogło
umknąć. W szkole Blanchard cieszył się powodzeniem u dziewczyn, spotykał się
nawet z jedną, więc Jocelyn nie potrafiła zrozumieć, czemu szatyn nadal
rozpamiętuje sytuację sprzed lat. Od momentu, gdy zaczął unikać Jo, pogorszył
się w nauce, choć wcześniej należał do grona prymusów, i skupił się na
dręczeniu niewinnych. Nikt nie był w stanie doszukać się w nim starego Juliena.
Zaprzyjaźnił się z trójką chłopaków: Felixem, Oscarem i Claude, a także z jedną
dziewczyną, Sylvie. Jocelyn znała ich wszystkich tylko z imienia. Nie była na
tyle zainteresowana, by dowiadywać się nazwisk. Każdy z jego paczki był osobą
okrutną i perfidną, lubującą się w przemocy. Nie rozumiała, jak można kolegować
się z kimś takim.
Angelique zerknęła z niepokojem na przyjaciółkę akurat
wtedy, gdy Julien ze znajomymi podszedł do ławki, którą zajmowały.
- No proszę,
proszę, kogo my tu mamy! – Na ustach szatyna pojawił się złośliwy uśmieszek.
Zsunął na czubek nosa markowe okulary i spojrzał na rudowłosą ironicznie. –
Księżniczka wreszcie opuściła swoją wieżę! Co takiego się stało?
- Nie twój interes
– odpowiedziała natychmiast Jocelyn, patrząc na brata przyjaciółki chłodno.
Julien roześmiał się drwiąco, w czym zawtórowali mu
przyjaciele.
- Nie tak ostro –
powiedział. – Nie zapominaj, z kim rozmawiasz. Jestem...
- Nikim? –
dokończyła za niego Ruda, mierząc go z pogardą. – Tak, Julien. Jesteś nikim.
Myślisz, że cokolwiek znaczysz, ale mylisz się. Nie wiem, co się z tobą stało.
Kiedyś byłeś takim fajnym chłopakiem...
Policzki Francuza pokryły się czerwienią, która świadczyła
o zakłopotaniu i zdenerwowaniu. Między nim a panną Williams już od dawna
toczyła się wojna na słowa i za każdym razem Blanchard reagował tak samo
impulsywnie. Nie lubił, gdy ktoś traktował go gorzej, niż na to zasługiwał lub
tego wymagał. Chciał być szanowany, a tymczasem Jocelyn z niego drwiła. Jakże
mógł zostawić to bez komentarza? Nie mógłby się wtedy zwać Julienem
Blanchardem.
- Milcz! – warknął
szatyn, po czym sięgnął do tylnej kieszeni spodenek i wyjął z niej różdżkę.
Jocelyn otworzyła szeroko oczy ze strachu. Bała się nie na
żarty. W każdej innej sytuacji zachowałaby spokój, ale nie teraz, gdy Julien i
jego kompani byli uzbrojeni w magiczne patyki, a jej różdżka spoczywała na
łóżku w dormitorium. Złościła się teraz na siebie, że jej nie wzięła. Była
przekonana, że w publicznym miejscu, jakim jest park szkolny, nic nie może jej
się stać. Jednak nie podejrzewała, że przyjdzie jej się zmierzyć z Julienem
Blanchardem.
Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek
ratunku czy rozwiązania i dostrzegła, jak na usta przyjaciół Juliena wpływają
triumfujące uśmieszki. Od dłuższego marzyli, aby ją zaskoczyć i dopaść w
sytuacji, gdy będzie bezbronna. I w końcu im się udało. Tylko nie wiedzieli, że
Jocelyn tak łatwo się nie podda.
Westchnęła zrezygnowana i spojrzała na szatyna z rezerwą.
Serce tłukło się jej w piersi jak oszalałe.
- Julien, chyba
nie zamierzasz...? – spytała, wskazując niedbałym ruchem ręki na różdżkę w nią
wymierzoną.
Odpowiedział jej rechot znajomych Blancharda, a także
grymas zadowolenia na twarzy francuskiego czarodzieja.
- Zamierzam –
odpowiedział, radując się ze strachu, który pojawił się w oczach Rudej.
- Najpierw
będziesz musiał się zmierzyć ze mną.
Angelique podniosła się z wcześniej zajmowanego miejsca i
stanęła przed Julienem, jednocześnie zasłaniając swoim ciałem Jocelyn. W ręce
trzymała różdżkę.
- Angie, nie –
powiedziała cicho Jo.
Jednak blondynka zbyła słowa Rudej lekceważącym
machnięciem ręki. Nie miała zamiaru pozwolić na to, by szatyn jakkolwiek
skrzywdził Jocelyn. Dziewczyna już wystarczająco wiele przeżyła, a to byłby
tylko kolejny gwóźdź do trumny. Jako prawdziwa przyjaciółka postanowiła stanąć
w obronie Williams, ponieważ wiedziała, iż Ruda nie ma przy sobie nic, czym
mogłaby się obronić przed atakiem.
Uśmiechnęła się złośliwie.
- I co, Blanchard,
zabrakło języka w gębie?
Julien, który przez chwilę był zaskoczony nagłym
pojawieniem się Angelique na scenie, ocknął się i odwzajemnił uśmiech. Skoro
blondyna tego chciała, to to dostanie. Najpierw rozprawi się z nią, a następnie
w końcu dopadnie Rudą. I w końcu osiągnie upragniony cel.
- Zejdź mi z
drogi, złotko, jeśli ci życie miłe. – Postanowił dać Angie szansę ucieczki.
- Chyba żartujesz,
jeśli myślisz, że pozwolę ci tknąć Jocelyn – warknęła jasnowłosa. Zaśmiała się
drwiąco. – Och, przepraszam! Ty w ogóle nie myślisz!
Tego już było za wiele. Julien zrobił się purpurowy na
twarzy, a jego jasnoniebieskie oczy zwęziły się groźnie.
- Teraz przesadziłaś
– powiedział cicho i wymierzył w Angelique różdżkę. – Petrificus Totalus!
– Julien wypowiedział zaklęcie w tym samym momencie, gdy Angie krzyknęła:
- Protego!
Jocelyn, widząc błysk obłędu w niebieskich tęczówkach
chłopaka, podniosła się szybko i stanęła przed przyjaciółką. Wiedziała, że
Julien jest wkurzony, a Zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała było tylko formą
zastraszenia Angelique. Teraz już nie będzie taki łagodny i dobroduszny, i
zaatakuje Jambon o wiele gorszym w skutki zaklęciem. Musiała temu zapobiec!
- Czy wyście
oszaleli?! – krzyknęła, patrząc oskarżycielsko na Juliena. – Opuśćcie te
różdżki! Nic tym nie zdziałacie, a jedynie narobicie sobie kłopotów!
Głos Jocelyn usłyszeli wszyscy znajdujący się w pobliżu i
odwrócili głowy w ich stronę zainteresowani. Nie mogli przecież przegapić
czyjegoś pojedynku.
- Julien, opuść
różdżkę – powiedział spokojnie kobiecy głos.
Rudowłosa odwróciła się w tamtą stronę zaskoczona. Gdy
ujrzała Noemie, odetchnęła z ulgą. Ona na pewno pomoże jej uspokoić swojego brata.
Nikt nie miał na niego takiego wpływu. Rozumieli się bez słów, jakby byli
bliźniakami. Uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.
- Jak dobrze, że
jesteś – powiedziała. – Pomóż mi ich przekonać, aby grzecznie się oddalili i
nie zawracali nam głowy.
Na ustach Noemie pojawił się cwany uśmiech, a Jo nie
wiedziała, jak go zinterpretować. Miała nadzieję, że przyjaciółka nie chce...
- Julien,
braciszku – zwróciła się do szatyna, który opuścił już różdżkę, z uśmiechem. –
Słyszałeś, co powiedziała Jocelyn. Odejdź i nie zawracaj im głowy, przecież są
takie zajęte. A poza tym Jocelyn mogłaby poskarżyć się bratu, a chyba nie
chcemy tu kolejnego Williamsa? To byłaby wtedy istna plaga!
Blanchard oraz jego przyjaciele roześmiali się głośno,
patrząc na Jo drwiąco. Natomiast Ruda wpatrywała się z niedowierzaniem w osobę,
którą uważała za swoją przyjaciółkę. Nie potrafiła pojąć, jak Noemie mogła się
zachować w taki sposób. Przyjaźniły się tyle lat, a ona akurat w takim momencie
odwraca się do niej plecami. Chciała wierzyć, że to tylko zły sen i zaraz się
obudzi.
- Noemie, jak
możesz? – spytała cicho z niedowierzaniem Jocelyn.
Rudej zrobiło się przykro i poczuła, jakby zaraz miała się
rozpłakać. A na to nie mogła pozwolić! Nie chciała okazywać słabości przed
takimi ludźmi. Nie tego jej uczyli rodzice. Na wspomnienie o matce i ojcu
jeszcze bardziej zachciało jej się płakać. Poczuła, jak pod powiekami gromadzą
się łzy.
- Ooo, dziecko się
chyba zaraz popłacze – zadrwiła przyjaciółka Juliena, Sylvie.
I tak oto dobrze zapowiadający się dzień urodzin został
najgorszym.
***
Z tego rozdziału nie jestem za bardzo zadowolona. O ile
pierwszy fragment jako tako mnie zadowala, to drugi już nie. Niby wszystko
jest, ale jednocześnie czegoś mi brakuje. Nie umiem określić dokładniej, czego.
Czwarty rozdział jest dedykowany Zmince, która wczoraj
obchodziła swoje osiemnaste urodziny. Wszystkiego najlepszego, starucho! Oby
spełniły się Twoje najskrytsze marzenia! ;*
Proszę o szczere komentarze.
Pozdrawiam!
Jak dla mnie rozdział cudowny! Wcześniejsze też przeczytałam, ale nie miałam czasu, by skomentować.
OdpowiedzUsuńw pierwszej części było kilka powtórzeń i chyba brak jednego przecinka, ale nie jestem w tym najlepsza, więc nie powiem czy na sto procent znalazł się tam taki błąd
W drugiej cudowna akcja! Bardzo mi się podobało. Czekam na następny i pozdrawiam
Jak ja się ogromnie cieszę, że opisałaś garderobę bohaterki! Jestem pozytywnie zaskoczona.
OdpowiedzUsuńPierwsza część- mmm... Coś co lubię, a druga również dobra.
Świetnie! Cieszę się, że piszesz, bo to takie wspaniałe móc odpocząć od codzienności czytając twoje opowiadanie.
Gratuluję !
Bardzo mi się podoba Twój blog :) Jestem ogromną fanką ciekawych, smutnych postaci z tajemnicą. Dlatego ogromnie cieszę się, że stworzyłaś Jocelyn. Z pewnością będę śledziła jej dalsze losy. Czekam na kolejny! Pozdrawiam - kkokoszkaa ;)
OdpowiedzUsuńSzczerość to szczerość. Pierwsza część była bardzo ponura i jeśli to był zamierzony cel to bardzo ci się udał. Niektóre zdania wydawały mi się źle sformułowane, aczkolwiek nie wiem czy to tylko moje odczucie czy też rzeczywiście coś jest nie tak.
OdpowiedzUsuńDruga część była przyjemna, bardziej optymistyczna choć jestem bardzo zaskoczona tą zmianą Noemie i z chęcią dowiem się o co chodzi. :D
W każdym razie nie zniechęcaj się bo pisanie idzie ci świetnie! O fabule to już nie wspomnę! Genialny pomysł, genialny. :)
Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością - przysięgam ci to z ręką na sercu. ^^
Pozdrawiam, życzę weny i mnóstwa wolnego czasu.
Sherry.
Taka drobna uwaga - pisze się "Francuzka", nie "Francuska" ;)
OdpowiedzUsuńMoże w tym rozdziale nie działo się zbyt wiele, ale i tak czytałam go z prawdziwą przyjemnością. Bardzo lubię Twój styl, ponieważ w każdym zdaniu widać pracę, jaką wkładasz w to opowiadanie.
Posiadanie takiej przyjaciółki jak Angelique to naprawdę ogromne szczęście. Dzięki niej Joce nie musiała tkwić w zamkowej wieży, tylko wyszła nieco do ludzi, poniekąd ciesząc się ostatnimi chwilami wolności, skoro za dwa dni ma przybyć jej brat. Angie zachowała się naprawdę wspaniale, nakłaniając koleżankę do wyjścia do ogrodu. Wydawało się, że Jocelyn poprawił się humor, atmosfera była naprawdę miła, ale wówczas pojawił się Julien i jego kompani. Co za bezczelny typ! Chyba w każdej szkole musi znaleźć się osoba, która uważa się za najlepszą i nieustannie innym dokucza. Myślałam, że naprawdę dojdzie do pojedynku, więc całe szczęście, że nic się nikomu nie stało. A Noemie...? Co jest, do cholery, grane? Dlaczego tak nagle naskoczyła na Rudą, co jej się odmieniło? Może ktoś rzucił na nią jakiś urok? Albo dopiero teraz wychodzi jej prawdziwa twarz...
Czekam na ciąg dalszy ;*