4.11.12

Rozdział 4

Dni upływały w zaskakującym tempie. Niedawno dopiero zaczynał się czerwiec, a nagle okazało się, że jest dwudziesty pierwszy dzień i lada moment nastąpi zakończenie roku. Jednak nie to było w tym momencie najważniejsze.
Jocelyn z rozgoryczeniem uświadomiła sobie, że dzisiaj, dwudziestego pierwszego czerwca, kończy szesnaście lat. Poprzednie urodziny zawsze obchodziła hucznie i, przede wszystkim, cieszyła się z tego powodu. No i miała pewność, że jej rodzice są bezpieczni. Teraz nic nie było jak dawniej. Nie miała w ogóle ochoty obchodzić urodzin. Żałowała, że spojrzała do kalendarza i zobaczyła, który dziś jest.
Podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi rękoma, jak to czyniła od jakiegoś czasu ciągle. Izolowała się od otoczenia, nie chciała z nikim rozmawiać – nawet z Angelique, która niejednokrotnie próbowała gdzieś wyciągnąć przyjaciółkę i pozbawić ją tego przygnębienia. Nie chciała, aby całkiem zapomniała o tragedii, która spotkała jej rodziców i na nowo została radosną, szaloną dziewczyną, ale chociaż na chwilę wyszła do ludzi, porozmawiała z kimś.
Jocelyn oparła głowę na kolanach i spojrzała za okno. Na zewnątrz świeciło słońce, wszyscy byli na podwórzu, aby korzystać z ciepłych dni. Rok temu Jo również była wśród nich. Cieszyła się życiem, szalała z przyjaciółkami na plaży – była szczęśliwa. A teraz? Jakby uszło z niej życie. Nie miała na nic ochoty. Nie chodziłaby nawet na posiłki, gdyby Angie jej do tego nie zmuszała. Wiedziała, że postępuje źle i nieodpowiedzialnie, i że w akurat teraz, gdy tak źle się dzieje, ona musi być silna. Nie może się poddać. Ale trudno było jej się zmobilizować do czegokolwiek.
Usłyszała zgrzyt otwieranych drzwi, ale nie odwróciła głowy, aby sprawdzić, kto przyszedł. Nie interesowało jej to. Chciała zostać sama, a wiedziała, że jeśli będzie ignorować przybysza, to za chwilę opuści pomieszczenie. Ostatnim czasem tak właśnie robiły Angelique i Noemie, choć ta pierwsza z oporem. Pragnęła wesprzeć przyjaciółkę z tym trudnym dla niej okresie, ale nie potrafiła wykrzesać z siebie żadnego słowa. Bo cóż by dało powtarzanie „wszystko będzie dobrze”?
Minęło kilka minut, a przybysz nadal pozostawał w pokoju. Jocelyn odwróciła się w stronę drzwi, aby zobaczyć kto to jest i ewentualnie spytać, po co tu przyszedł. Uniosła zdziwiona brwi, gdy ujrzała Angelique, która stała oparta o ścianę i wpatrywała się w nią bez słowa. Jakby na coś czekała. Blondynka jeszcze nigdy nie zachowywała się w taki sposób, to było do niej niepodobne.
 - Co... – Z gardło rudowłosej wydobył się charkot, który był efektem długiego nie odzywania się, więc dziewczyna odchrząknęła i spróbowała ponownie: - Coś się stało?
 - Nie – zaprzeczyła Angelique, nie zmieniając pozycji.
Jocelyn spojrzała na nią podejrzliwie. Pannę Jambon znała od kilku lat i umiała poznać, gdy kłamie lub coś kombinuje. Żadna z nich nie umiała niczego przed sobą ukryć.
 - W takim razie, czemu nadal tu jesteś?
 - To nie mogę już przebywać w swoim pokoju? – spytała Angelique, patrząc uważnie na przyjaciółkę.
Jocelyn przełknęła zakłopotana ślinę. Nie tak to miało zabrzmieć.
 - Nie, oczywiście, że możesz – odpowiedziała od razu Ruda, starając się zdobyć na delikatny uśmiech. Jak zwykle wyszedł jej grymas. – Po prostu pomyślałam, że czegoś zapomniałaś i się wróciłaś, a tymczasem stoisz tu już bez ruchu od kilku minut.
Wargi Angelique wygięły się w uśmiechu, a w jej oczach Jocelyn dojrzała dziwny błysk, który znała, ale nie umiała sobie przypomnieć, co oznaczał.
 - Na ciebie czekam – rzekła Francuzka. – Wróciłam, żeby cię wreszcie wyciągnąć z tego pokoju, zanim zapuścisz tu korzenie.
 - Nie mam ochoty nigdzie wychodzić – mruknęła Jo i wróciła do poprzedniej pozycji.
Ruda usłyszała, jak przyjaciółka wzdycha zrezygnowana, ale nie pokonana. Zdawała sobie sprawę, że Angelique Jambon nigdy nie odpuszcza, ale Jocelyn także była uparta i postanowiła postawić na swoim. Nie chciała wychodzić do innych ludzi, pokazywać się publicznie. Z osoby rozrywkowej w jednej chwili stała się cichą, wstydliwą, szarą myszką. Stroniła od towarzystwa znajomych, a nawet przyjaciółek. Noemie próbowała ją kilka razy już gdzieś wyciągać, ale z czasem dała sobie spokój, widząc, że i tak nic nie zdziała, i skupiła się na sobie. Ale Angelique nie odpuszczała i codziennie uważnie obserwowała rudowłosą. Widziała, że jej stan jeszcze bardziej się pogarsza, a to tylko dlatego, że zamknęła się w sobie i odgrodziła od reszty ludzi.
 - Nie będziesz tu ciągle przecież siedzieć – oburzyła się Angie. – Zobacz, jaka piękna jest pogoda! Naprawdę chcesz to zmarnować? – spytała dziewczyna, a po chwili dodała: - Oczywiście, że nie. Wstawaj i ubieraj się!
Blondynka podeszła do przyjaciółki, chwyciła ją za ramię i pociągnęła. Jocelyn wyrwała się z uścisku, co Angelique skwitowała prychnięciem i spróbowała ponownie. Tym razem panna Williams nie zostawiła tego bez reakcji.
 - Zostaw mnie! – krzyknęła. – Chcę być sama! Nie mam ochoty przebywać z tymi wszystkimi ludźmi! Szczęśliwymi ludźmi! Nie rozumiesz tego?
Jocelyn spojrzała na koleżankę stojącą przed nią zdenerwowana. Dlaczego Angie nie chciała zrozumieć, że nie chciała nigdzie wychodzić? Że wolała cierpieć w samotności? Nie tego się spodziewała po najlepszej przyjaciółce. Oczekiwała, że chociaż Angelique ją zrozumie i zostawi w spokoju.
 - Rozumiem. Oczywiście, że rozumiem – odpowiedziała spokojnie Jambon. – Ale nie możesz ciągle się chować przed ludźmi. Kiedyś będziesz musiała wyjść. Za dwa dni przyjeżdża James. Chcesz zgnić na tym łóżku szybciej niż on się tu zjawi?
Parę dni po tym, jak Jocelyn się dowiedziała o tym, co spotkało jej rodziców, w Beauxbatons zjawił się jej starszy brat James, chcąc zabrać ją do Anglii jak najszybciej. Jednak Jo uparła się, żeby zostać w szkole do zakończenia roku szkolnego. Nie wiedziała, co nią w tamtym momencie kierowało. Gdy się teraz nad tym zastanawia, to dochodzi do wniosku, że po prostu nie była na to gotowa. Zaginięcie rodziców było dla niej zbyt wielkim szokiem i nie umiała racjonalnie myśleć. Żałowała, że nie wróciła z nim wtedy. Ustalili, że zjawi się tu, we Francji, w dniu zakończenia roku szkolnego i wspólnie udadzą się do Anglii. Bała się tej podróży, ale wiedziała, że jest to nieuniknione.
Spojrzała na Angelique wzrokiem zmęczonego życiem człowieka. Nie wiedziała, co zrobić ze sobą, ze swoim życiem. Przyjaciółka podsuwała jej idealne rozwiązanie – iść i spotkać się z ludźmi – ale Jo nie miała odwagi go przyjąć. Zwyczajnie tchórzyła. Poddawała się. Czy taka jest Jocelyn Williams? Tchórzliwa? Uciekająca od problemów? Bojaźliwa? Nie! Zawsze stawiała czoła przeciwnościom losu i wygrywała. I teraz miała zamiar postąpić tak samo – pokonać przeszkodę i zawalczyć o szczęście.
 - Nie, nie chcę – przyznała zrezygnowana rudowłosa. – Dobrze, wyjdę do ogrodu. Świeże powietrze dobrze mi zrobi.
 - Brawo! I tak ma być! – ucieszyła się Francuzka i przytuliła przyjaciółkę. – Wreszcie poznaję moją Jo, a nie jej wiecznie smutnego i zamkniętego w sobie klona.
Jocelyn zmusiła się do uśmiechu i tym razem poczuła, że wygląda bardziej wiarygodnie niż wcześniej. Podniosła się z łóżka i podeszła do szafy, którą dzieliła z przyjaciółkami. Oczywiście była magicznie powiększona, bo inaczej nigdy w życiu nie zmieściłyby się w niej we trzy, zwłaszcza gdy Noemie była maniaczką mody i w jej części było najwięcej rzeczy. Ruda nie pozbyła się jeszcze całkowicie ponurego nastroju, więc od razu ominęła ubrania w żywych kolorach, a skupiła się na tych ciemniejszych, bardziej ponurych. Wyciągnęła w końcu czarne spodenki i szarą koszulkę, i już miała udać się do łazienki, żeby się przebrać, gdy zatrzymała ją ręka Angelique.
Rudowłosa spojrzała na przyjaciółkę zdziwiona.
 - Chyba nie zamierzasz w tym pójść? – spytała z niedowierzaniem Angie.
Jo zerknęła na Francuzkę, później na trzymane ubrania, a następnie znowu na dziewczynę.
 - A co jest nie tak w tej koszulce i spodenkach?
 - Chyba żartujesz! – oburzyła się blondynka. – Idziesz się zabawić czy na pogrzeb?
Ruda spojrzała na nastolatkę zdziwiona, a potem zmierzyła ją wzrokiem, oceniając jej strój. Angelique miała na sobie szmaragdową bluzeczkę na ramiączkach, która była dopasowana, ale jednocześnie luźna i podkreślała jej idealną talię, oraz białą spódniczkę do połowy uda. Jeszcze niedawno Jocelyn pewnie ubrałaby się podobnie, ale teraz wcale nie miała na to ochoty. Nie chciała udawać radosnej i szczęśliwej na siłę.
 - Nie mam nic innego – powiedziała Jo, wiedząc, że Jambon i tak jej nie uwierzy. – A nawet jakbym miała, to nie ubrałabym.
Angelique westchnęła zirytowana, a następnie podeszła do szafki stojącej przy jej łóżku i wyciągnęła z niej średniej wielkości pudełko koloru błękitnego. Jocelyn dostrzegła na nim logo sklepu madame Morel, która była najpopularniejszą projektantką we Francji. Uniosła zdziwiona brwi. Nie miała pojęcia, co jej przyjaciółka planuje, a także co skrywa się pod przykrywką pudła.
Blondynka odwróciła się i podeszła do Rudej z szerokim uśmiechem na ustach. Wyciągnęła w jej stronę pudełko, a gdy ta je wzięła, wciąż niepewna, Angie powiedziała:
 - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. – I przytuliła Jocelyn mocno.
Williams nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Niby nie chciała obchodzić urodzin, ale jednocześnie poczuła ciepło w okolicach serca na myśl, że przyjaciółka nie zapomniała o jej rocznicy narodzin. Wygięła usta w uśmiechu, który tym razem wyszedł nienagannie.
 - Dziękuję.
 - Nie otworzysz? – spytała dziewczyna, nadal szczerząc zęby.
Jocelyn spojrzała na przyjaciółkę z uśmiechem na ustach, a następnie zerknęła na pudełko. Domyślała się, co Angelique mogła jej podarować. Ba! Ona była tego pewna! W końcu, co innego można kupić u madame Morel, jeśli nie ciuchy?
Westchnęła cicho i uniosła pokrywkę. Wewnątrz znajdowała się śliczna, letnia sukienka z beżowego, cienkiego materiału. Jocelyn wpatrywała się w ciuch zafascynowana. Lubiła nosić sukienki. Położyła pudełko na najbliżej stojącym łóżku i wyjęła ubranie z środka. Przyłożyła ciuch do siebie i spojrzała w dół, by ocenić, jak pasuje. Sięgała jej przed kolano. Dół sukienki zakończony był delikatną falbanką. Angelique idealnie trafiła w gusta Jo – ciuch był skromny i śliczny w swej prostocie.
Odłożyła prezent z powrotem do pudełka i odwróciła się, by przytulić przyjaciółkę.
 - Jeszcze raz dziękuję – powtórzyła Jocelyn. – Jest piękna.
Angie zaśmiała się cicho, odwzajemniając uścisk. Cieszyła się, że udało jej się poprawić humor rudowłosej, ponieważ od kilku dni już nie mogła na nią patrzeć. Przypominała wrak, a nie człowieka. Wiedziała, że nowy ciuch poprawi jej humor – jak zawsze – i nie pomyliła się.
 - Nie ma za co – powiedziała blondynka i odsunęła się od przyjaciółki. Spojrzała na nią z figlarnym błyskiem w oku. – A teraz idź i się przebierz. Nie myślałaś chyba, że pozwolę ci wyjść w tych ponurych ciuchach?

***

Minęło kilka godzin, odkąd Jocelyn i Angelique opuściły mury zamku. Siedziały teraz w ogrodzie szkolnym na ławce, wystawiając twarz do słońca. Był piękny dzień i Jo przestała żałować, że dała się wyciągnąć przyjaciółce na zewnątrz. Dopiero teraz dotarło do niej, jak wiele straciła, gdy siedziała sama zamknięta w czterech ścianach. Dziwne, że nie dostała klaustrofobii. Powinna dać sobie pomóc, ale nie umiała. Cieszyła się, że miała taką przyjaciółkę jak Angie, która nie odpuściła i zawsze była przy niej. Dziękowała jej za to w duchu.
Słońce nie znajdowało się już na samym szczycie, jednak nie oznaczało to, iż mniej grzało. Ruda starała się korzystać z południowego upału ile się dało. Zdawała sobie sprawę, że gdy za dwa dni uda się do Anglii, to nie będzie miała już okazji ku temu, aby posiedzieć spokojnie w słońcu i się poopalać. Po pierwsze, w Londynie nie ma takiej pogody jak tutaj, nad brzegiem Morza Śródziemnego. W Anglii przeważnie cały czas pada deszcz, a jeśli już rozstępują się chmury, słońce nie świeci ze zbyt dużą intensywnością. Po drugie, James zapewne nie pozwoli jej iść gdzieś samej, a on sam nie ma czasu, aby z nią gdziekolwiek się udać. Więc korzystała z otaczającej jej pogody póki mogła.
Przymknęła oczy, wystawiając twarz bardziej na słońce. Na ustach pojawił się jej delikatny, błogi uśmiech. Angelique udało się odciągnąć myśli Jocelyn od rodziców i ogólnie przygnębiających rzeczy.
 - Nadal uważasz, że w zamku byłoby ci lepiej? – spytała Jambon, spoglądając na przyjaciółkę kątem oka z uśmiechem.
 - Nie – odpowiedziała Jo. – I jestem ci wdzięczna, że mnie stamtąd wyciągnęłaś. Cud, że nie oszalałam!
Angelique roześmiała się radośnie, jednak po chwili śmiech zamarł na jej ustach, gdy dostrzegła, kto zmierza w ich kierunku. Jocelyn otworzyła oczy i spojrzała zdziwiona na przyjaciółkę, gdy ta tak nagle przestała się śmiać. Podążyła za jej wzrokiem i na widok osób, które szły w ich kierunku wyprostowała się gwałtownie.
Julien Blanchard – brat Noemie, przyjaciółki Angelique i Jocelyn – należał do niewielkiej grupy osób, która nie przepadała za Rudą. I właśnie teraz zmierzali w ich stronę. Cała piątka. Jo starała się unikać z nimi kontaktu i nie wchodzić im w drogę. Kiedyś, kilka lat temu, utrzymywała z Julienem przyjazne stosunki, jednak zmieniło się to, gdy Blanchard dostał od Jocelyn kosza. Od tej pory ich relacje zmieniły się diametralnie – chłopak dokuczał Rudej, przezywał ją, poniżał, a we wszystkim dopingowali go koledzy. Jo nie mogła uwierzyć, że to jest ten sam człowiek, którego znała i lubiła.
Julien był wysokim i szczupłym, ale dobrze zbudowanym, chłopakiem. Ciemne, lekko przydługie włosy sięgały mu do nasady szyi, a jasne, przenikliwe tęczówki śledziły uważnie każdy ruch. Francuzowi nic nie mogło umknąć. W szkole Blanchard cieszył się powodzeniem u dziewczyn, spotykał się nawet z jedną, więc Jocelyn nie potrafiła zrozumieć, czemu szatyn nadal rozpamiętuje sytuację sprzed lat. Od momentu, gdy zaczął unikać Jo, pogorszył się w nauce, choć wcześniej należał do grona prymusów, i skupił się na dręczeniu niewinnych. Nikt nie był w stanie doszukać się w nim starego Juliena. Zaprzyjaźnił się z trójką chłopaków: Felixem, Oscarem i Claude, a także z jedną dziewczyną, Sylvie. Jocelyn znała ich wszystkich tylko z imienia. Nie była na tyle zainteresowana, by dowiadywać się nazwisk. Każdy z jego paczki był osobą okrutną i perfidną, lubującą się w przemocy. Nie rozumiała, jak można kolegować się z kimś takim.
Angelique zerknęła z niepokojem na przyjaciółkę akurat wtedy, gdy Julien ze znajomymi podszedł do ławki, którą zajmowały.
 - No proszę, proszę, kogo my tu mamy! – Na ustach szatyna pojawił się złośliwy uśmieszek. Zsunął na czubek nosa markowe okulary i spojrzał na rudowłosą ironicznie. – Księżniczka wreszcie opuściła swoją wieżę! Co takiego się stało?
 - Nie twój interes – odpowiedziała natychmiast Jocelyn, patrząc na brata przyjaciółki chłodno.
Julien roześmiał się drwiąco, w czym zawtórowali mu przyjaciele.
 - Nie tak ostro – powiedział. – Nie zapominaj, z kim rozmawiasz. Jestem...
 - Nikim? – dokończyła za niego Ruda, mierząc go z pogardą. – Tak, Julien. Jesteś nikim. Myślisz, że cokolwiek znaczysz, ale mylisz się. Nie wiem, co się z tobą stało. Kiedyś byłeś takim fajnym chłopakiem...
Policzki Francuza pokryły się czerwienią, która świadczyła o zakłopotaniu i zdenerwowaniu. Między nim a panną Williams już od dawna toczyła się wojna na słowa i za każdym razem Blanchard reagował tak samo impulsywnie. Nie lubił, gdy ktoś traktował go gorzej, niż na to zasługiwał lub tego wymagał. Chciał być szanowany, a tymczasem Jocelyn z niego drwiła. Jakże mógł zostawić to bez komentarza? Nie mógłby się wtedy zwać Julienem Blanchardem.
 - Milcz! – warknął szatyn, po czym sięgnął do tylnej kieszeni spodenek i wyjął z niej różdżkę.
Jocelyn otworzyła szeroko oczy ze strachu. Bała się nie na żarty. W każdej innej sytuacji zachowałaby spokój, ale nie teraz, gdy Julien i jego kompani byli uzbrojeni w magiczne patyki, a jej różdżka spoczywała na łóżku w dormitorium. Złościła się teraz na siebie, że jej nie wzięła. Była przekonana, że w publicznym miejscu, jakim jest park szkolny, nic nie może jej się stać. Jednak nie podejrzewała, że przyjdzie jej się zmierzyć z Julienem Blanchardem.
Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek ratunku czy rozwiązania i dostrzegła, jak na usta przyjaciół Juliena wpływają triumfujące uśmieszki. Od dłuższego marzyli, aby ją zaskoczyć i dopaść w sytuacji, gdy będzie bezbronna. I w końcu im się udało. Tylko nie wiedzieli, że Jocelyn tak łatwo się nie podda.
Westchnęła zrezygnowana i spojrzała na szatyna z rezerwą. Serce tłukło się jej w piersi jak oszalałe.
 - Julien, chyba nie zamierzasz...? – spytała, wskazując niedbałym ruchem ręki na różdżkę w nią wymierzoną.
Odpowiedział jej rechot znajomych Blancharda, a także grymas zadowolenia na twarzy francuskiego czarodzieja.
 - Zamierzam – odpowiedział, radując się ze strachu, który pojawił się w oczach Rudej.
 - Najpierw będziesz musiał się zmierzyć ze mną.
Angelique podniosła się z wcześniej zajmowanego miejsca i stanęła przed Julienem, jednocześnie zasłaniając swoim ciałem Jocelyn. W ręce trzymała różdżkę.
 - Angie, nie – powiedziała cicho Jo.
Jednak blondynka zbyła słowa Rudej lekceważącym machnięciem ręki. Nie miała zamiaru pozwolić na to, by szatyn jakkolwiek skrzywdził Jocelyn. Dziewczyna już wystarczająco wiele przeżyła, a to byłby tylko kolejny gwóźdź do trumny. Jako prawdziwa przyjaciółka postanowiła stanąć w obronie Williams, ponieważ wiedziała, iż Ruda nie ma przy sobie nic, czym mogłaby się obronić przed atakiem.
Uśmiechnęła się złośliwie.
 - I co, Blanchard, zabrakło języka w gębie?
Julien, który przez chwilę był zaskoczony nagłym pojawieniem się Angelique na scenie, ocknął się i odwzajemnił uśmiech. Skoro blondyna tego chciała, to to dostanie. Najpierw rozprawi się z nią, a następnie w końcu dopadnie Rudą. I w końcu osiągnie upragniony cel.
 - Zejdź mi z drogi, złotko, jeśli ci życie miłe. – Postanowił dać Angie szansę ucieczki.
 - Chyba żartujesz, jeśli myślisz, że pozwolę ci tknąć Jocelyn – warknęła jasnowłosa. Zaśmiała się drwiąco. – Och, przepraszam! Ty w ogóle nie myślisz!
Tego już było za wiele. Julien zrobił się purpurowy na twarzy, a jego jasnoniebieskie oczy zwęziły się groźnie.
 - Teraz przesadziłaś – powiedział cicho i wymierzył w Angelique różdżkę. – Petrificus Totalus! – Julien wypowiedział zaklęcie w tym samym momencie, gdy Angie krzyknęła:
 - Protego!
Jocelyn, widząc błysk obłędu w niebieskich tęczówkach chłopaka, podniosła się szybko i stanęła przed przyjaciółką. Wiedziała, że Julien jest wkurzony, a Zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała było tylko formą zastraszenia Angelique. Teraz już nie będzie taki łagodny i dobroduszny, i zaatakuje Jambon o wiele gorszym w skutki zaklęciem. Musiała temu zapobiec!
 - Czy wyście oszaleli?! – krzyknęła, patrząc oskarżycielsko na Juliena. – Opuśćcie te różdżki! Nic tym nie zdziałacie, a jedynie narobicie sobie kłopotów!
Głos Jocelyn usłyszeli wszyscy znajdujący się w pobliżu i odwrócili głowy w ich stronę zainteresowani. Nie mogli przecież przegapić czyjegoś pojedynku.
 - Julien, opuść różdżkę – powiedział spokojnie kobiecy głos.
Rudowłosa odwróciła się w tamtą stronę zaskoczona. Gdy ujrzała Noemie, odetchnęła z ulgą. Ona na pewno pomoże jej uspokoić swojego brata. Nikt nie miał na niego takiego wpływu. Rozumieli się bez słów, jakby byli bliźniakami. Uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.
 - Jak dobrze, że jesteś – powiedziała. – Pomóż mi ich przekonać, aby grzecznie się oddalili i nie zawracali nam głowy.
Na ustach Noemie pojawił się cwany uśmiech, a Jo nie wiedziała, jak go zinterpretować. Miała nadzieję, że przyjaciółka nie chce...
 - Julien, braciszku – zwróciła się do szatyna, który opuścił już różdżkę, z uśmiechem. – Słyszałeś, co powiedziała Jocelyn. Odejdź i nie zawracaj im głowy, przecież są takie zajęte. A poza tym Jocelyn mogłaby poskarżyć się bratu, a chyba nie chcemy tu kolejnego Williamsa? To byłaby wtedy istna plaga!
Blanchard oraz jego przyjaciele roześmiali się głośno, patrząc na Jo drwiąco. Natomiast Ruda wpatrywała się z niedowierzaniem w osobę, którą uważała za swoją przyjaciółkę. Nie potrafiła pojąć, jak Noemie mogła się zachować w taki sposób. Przyjaźniły się tyle lat, a ona akurat w takim momencie odwraca się do niej plecami. Chciała wierzyć, że to tylko zły sen i zaraz się obudzi.
 - Noemie, jak możesz? – spytała cicho z niedowierzaniem Jocelyn.
Rudej zrobiło się przykro i poczuła, jakby zaraz miała się rozpłakać. A na to nie mogła pozwolić! Nie chciała okazywać słabości przed takimi ludźmi. Nie tego jej uczyli rodzice. Na wspomnienie o matce i ojcu jeszcze bardziej zachciało jej się płakać. Poczuła, jak pod powiekami gromadzą się łzy.
 - Ooo, dziecko się chyba zaraz popłacze – zadrwiła przyjaciółka Juliena, Sylvie.
I tak oto dobrze zapowiadający się dzień urodzin został najgorszym.

***

Z tego rozdziału nie jestem za bardzo zadowolona. O ile pierwszy fragment jako tako mnie zadowala, to drugi już nie. Niby wszystko jest, ale jednocześnie czegoś mi brakuje. Nie umiem określić dokładniej, czego.
Czwarty rozdział jest dedykowany Zmince, która wczoraj obchodziła swoje osiemnaste urodziny. Wszystkiego najlepszego, starucho! Oby spełniły się Twoje najskrytsze marzenia! ;*
Proszę o szczere komentarze.
Pozdrawiam!

5 komentarzy:

  1. Jak dla mnie rozdział cudowny! Wcześniejsze też przeczytałam, ale nie miałam czasu, by skomentować.
    w pierwszej części było kilka powtórzeń i chyba brak jednego przecinka, ale nie jestem w tym najlepsza, więc nie powiem czy na sto procent znalazł się tam taki błąd
    W drugiej cudowna akcja! Bardzo mi się podobało. Czekam na następny i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja się ogromnie cieszę, że opisałaś garderobę bohaterki! Jestem pozytywnie zaskoczona.
    Pierwsza część- mmm... Coś co lubię, a druga również dobra.
    Świetnie! Cieszę się, że piszesz, bo to takie wspaniałe móc odpocząć od codzienności czytając twoje opowiadanie.
    Gratuluję !

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się podoba Twój blog :) Jestem ogromną fanką ciekawych, smutnych postaci z tajemnicą. Dlatego ogromnie cieszę się, że stworzyłaś Jocelyn. Z pewnością będę śledziła jej dalsze losy. Czekam na kolejny! Pozdrawiam - kkokoszkaa ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerość to szczerość. Pierwsza część była bardzo ponura i jeśli to był zamierzony cel to bardzo ci się udał. Niektóre zdania wydawały mi się źle sformułowane, aczkolwiek nie wiem czy to tylko moje odczucie czy też rzeczywiście coś jest nie tak.
    Druga część była przyjemna, bardziej optymistyczna choć jestem bardzo zaskoczona tą zmianą Noemie i z chęcią dowiem się o co chodzi. :D
    W każdym razie nie zniechęcaj się bo pisanie idzie ci świetnie! O fabule to już nie wspomnę! Genialny pomysł, genialny. :)
    Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością - przysięgam ci to z ręką na sercu. ^^
    Pozdrawiam, życzę weny i mnóstwa wolnego czasu.
    Sherry.

    OdpowiedzUsuń
  5. Taka drobna uwaga - pisze się "Francuzka", nie "Francuska" ;)
    Może w tym rozdziale nie działo się zbyt wiele, ale i tak czytałam go z prawdziwą przyjemnością. Bardzo lubię Twój styl, ponieważ w każdym zdaniu widać pracę, jaką wkładasz w to opowiadanie.
    Posiadanie takiej przyjaciółki jak Angelique to naprawdę ogromne szczęście. Dzięki niej Joce nie musiała tkwić w zamkowej wieży, tylko wyszła nieco do ludzi, poniekąd ciesząc się ostatnimi chwilami wolności, skoro za dwa dni ma przybyć jej brat. Angie zachowała się naprawdę wspaniale, nakłaniając koleżankę do wyjścia do ogrodu. Wydawało się, że Jocelyn poprawił się humor, atmosfera była naprawdę miła, ale wówczas pojawił się Julien i jego kompani. Co za bezczelny typ! Chyba w każdej szkole musi znaleźć się osoba, która uważa się za najlepszą i nieustannie innym dokucza. Myślałam, że naprawdę dojdzie do pojedynku, więc całe szczęście, że nic się nikomu nie stało. A Noemie...? Co jest, do cholery, grane? Dlaczego tak nagle naskoczyła na Rudą, co jej się odmieniło? Może ktoś rzucił na nią jakiś urok? Albo dopiero teraz wychodzi jej prawdziwa twarz...
    Czekam na ciąg dalszy ;*

    OdpowiedzUsuń