25.11.12

Rozdział 5

 - Dziewczyno, ty chyba żartujesz! – żachnęła się Angelique, patrząc na przyjaciółkę. – Z powodu Juliena Blancharda chcesz opuścić Beauxbatons, nie czekając na Jamesa? Oszalałaś? – Angelique mówiła coraz głośniej i szybciej. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jakie niebezpieczeństwo czai się za murami tej szkoły? Że śmierciożercy czekają tylko, aby dorwać kolejną niczemu winną osobę? Możliwe, że nawet czatują na ciebie! A ty chcesz po prostu sobie ot tak wyjść, bo Julien cię obraził! No proszę cię! Nie zachowuj się jak dziecko!
Jocelyn wysłuchała krzyków przyjaciółki w spokoju i rozumiała ją doskonale. Wiedziała, że teraz postępuje lekkomyślnie i nie powinna czegoś takiego robić, zwłaszcza w obliczu sytuacji, która miała niedawno miejsce – jej rodzice byli o wiele bardziej doświadczonymi czarodziejami, a mimo to nie zdołali się ochronić przed atakiem zwolenników Sami-Wiecie-Kogo. Odkąd ten cały Harry Potter i dyrektor jego szkoły udowodnili, że koszmar sprzed lat naprawdę wrócił, i to ze zdwojoną siłą, to śmierciożercy postanowili wyjść z ukrycia i zacząć jawnie okazywać swoje poparcie w tej wojnie. Jocelyn nawet nie chciała sobie wyobrażać, co będzie się działo za kilka miesięcy, skoro już teraz ma dosyć.
Pogładziła w zamyśleniu błękitną bluzkę, którą przed chwilą złożyła w kufrze. Nie chciała opuszczać Beauxbatons, gdzie pod okiem madame Rimet była bezpieczna, aż do czasu, gdy pojawi się jej brat. A do jego przyjazdu zostało jeszcze trochę czasu. Gdy Noemie, osoba, którą od lat uważała za przyjaciółkę, wyraziła się jawnie na temat, co myśli o niej i jej rodzinie, zrobiło jej się najzwyczajniej w świecie przykro. Do tej pory wierzyła, że ma najwspanialsze pod słońcem przyjaciółki, które są gotowe pójść za nią w ogień, gdyby tego wymagała sytuacja; że nie zostawiłyby jej w potrzebie. Jocelyn nie pojmowała, jak mogła nie zauważyć zmiany, która zaszła w pannie Blanchard. Jeszcze rok temu były nierozłączne i zgodne we wszystkim, a teraz? Utrata wieloletniej przyjaciółki bardzo zabolała Jo. Nie spodziewała się, że w tak trudnym dla niej okresie i w taki sposób jej więzi z Noemie ulegną zerwaniu. Wiedziała, że nie ma już czego naprawiać. Wypowiedziane przez szatynkę słowa za bardzo zraniły Jocelyn. Ciągle nie umiała się pogodzić z faktem, że zdradziła ją przyjaciółka... Całe szczęście, że pozostała jeszcze Angie, bo gdyby jeszcze miała stracić pannę Jambon, to nie podniosłaby się już nigdy z dna. Potrzebowała kogoś, kto by ją wspierał i dodawał otuchy. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, jak zawsze mawiała Christine Williams, matka Jocelyn. Dopiero teraz Ruda zrozumiała sens tego powiedzenia.
Wzięła głęboki wdech i zaprzestała pakowania kufra, który w połowie już był zapełniony. Uniosła głowę i skierowała na Angelique spojrzenie swoich czekoladowych oczu. Widziała, jak na twarzy Francuzki malują się różne uczucia – strach, troska, niepokój. Wszystko jednocześnie, co tylko utwierdziło Jocelyn w przekonaniu, że na Angie nigdy się nie zawiedzie i ich przyjaźń przetrwa wszystko.
 - Nie – powiedziała cicho Jocelyn.
 - Co? – spytała zdezorientowana blondynka.
 - Nie wyjeżdżam z powodu Juliena – wyjaśniła rudowłosa, przeczesując palcami długie, sięgające pasa, falowane włosy. Widziała malujące się na twarzy przyjaciółki niezrozumienie, więc pośpieszyła z wyjaśnieniami: - Nie umiałabym po tym, co się stało, dalej dzielić pokoju z Noemie. To dla mnie zbyt bolesne, zrozum.
Angie sięgnęła do dłoni panny Williams i uścisnęła ją, patrząc na nią z troską i zrozumieniem.
 - Kochanie, ja rozumiem. Naprawdę – zapewniła Francuzka. – Ale nie możesz uciekać tylko dlatego, że ktoś okazał się dwulicową żmiją. Ja również nie spodziewałam się takiego zachowania po Noemie, ale w końcu należy do rodu Blanchard, a wiesz, jakie oni mają poglądy na świat, prawda? Prędzej czy później więzy krwi i tak wzięłyby górę, więc lepiej, że tak się stało teraz, niż później.
Jocelyn pokiwała głową w milczeniu, nie zgadzając się do końca z przyjaciółką. Angelique nigdy nie zrozumie, co dzieje się teraz we wnętrzu rudowłosej. A toczy się tam walka. Jo nie miała pojęcia, po której stronie się opowiedzieć. Chciałaby walczyć i zemścić się za krzywdę wyrządzoną rodzicom, ale wiedziała, że James do tego nie dopuści i ona sama zdawała sobie sprawę z tego, iż za mało umie, aby cokolwiek osiągnąć. Jej domniemani przeciwnicy mają za sobą lata doświadczeń i zdolności, o których mogłaby w danym momencie tylko pomarzyć. Musiała skończyć edukację i nauczyć się, jak walczyć, by wygrać, a nie przegrać. Nie sztuką jest wyjść przeciwnikowi naprzeciw i wymachiwać różdżką, jeśli zna się niewiele pożytecznych zaklęć.
Spojrzała na blondwłosą, odtwarzając sobie w głowie słowa, które wypowiedziała pod adresem rodziców Noemie i Juliena. Tak, rzeczywiście państwo Blanchard ma dość specyficzne podejście do otaczającego ich świata. Niejednokrotnie udowodnili, że czystość krwi stawiają na pierwszym miejscu i nie znieśliby takiej hańby, gdyby w ich rodzinie pojawił się czarodziej pochodzenia mugolskiego. Z trudem akceptowali Jocelyn, która była półkrwi, jako przyjaciółkę Noemie. Teraz już byłą przyjaciółkę. Uniosła kącik usta w ironicznym uśmiechu, wyobrażając sobie, jak zareagują rodzice Noemie, gdy dowiedzą się, że ich córka przestała zadawać się z dziewczyną, która ma w swojej rodzinie mugolaka. Niewątpliwie się ucieszą, stwierdzając, że Jocelyn „nie była odpowiednią osobą, której można by było zaufać”. Ruda nie przepadała za ich towarzystwem i starała się unikać z nimi kontaktu, co teraz nie było problemem. Jeśli kiedyś ich spotka, to tylko i wyłącznie przypadkowo. Pamiętała, jak kiedyś ojciec jej powiedział, że państwo Blanchard to bardzo podejrzana rodzina i powinna na nich uważać. Do tego momentu nie wie, o co mężczyźnie chodziło, a zdawała sobie sprawę, że szybko się tego nie dowie, o ile w ogóle.
Potrząsnęła nieznacznie głową, odganiając od siebie nieprzyjemne myśli, które tylko pogłębiały jej kiepskie samopoczucie. Za każdym razem, gdy przypominała sobie któregoś z rodziców, to wskaźnik jej dobrego humoru gwałtownie malał, dlatego starała się jak mogła unikać wszelakich tematów, które w jakiś sposób wiązały się z państwem Williams.
Westchnęła ciężko. Trudno było jej ogarnąć tą całą sytuację. Zbyt wiele zwaliło jej się na głowę w ostatnim czasie. Czuła się taka osaczona i ograniczona, nie wiedziała, co robić.
 - Tak, masz rację, oczywiście – zgodziła się Jocelyn – jednak nie zmienia to faktu, że nie potrafię już spojrzeć Noemie w twarz. Ona...
 - Ty nie potrafisz? – przerwała jej Angie, patrząc na nią z niedowierzaniem. – To ją powinno teraz zżerać sumienie, a nie ciebie! Niczemu nie zawiniłaś, że twoja przyjaciółka okazała się taką gnidą. Powinna cię teraz błagać na kolanach o wybaczenie, ale jakoś jej tu nie ma, więc pewnie spłynęło to po niej. Zupełnie się tym nie przejęła. A ty rozpaczasz. Masz za dobre serce, Jo – stwierdziła Angelique, patrząc na nią. – Ja na twoim miejscu nie żałowałabym pozbycia się takiej... przyjaciółki. – Ostatnie słowo wypowiedziała wręcz z obrzydzeniem. – To ONA powinna unikać kontaktu z tobą, to ONA powinna się teraz pakować, to ONA powinna sobie pluć w brodę, że straciła taką wspaniałą przyjaciółkę jak Ty. Zrozum wreszcie, że to ona zawiniła, a nie Ty! – Chwyciła rudowłosą za ramiona i lekko potrząsnęła. – Nie możesz się chować, ponieważ jesteś niewinna. Uświadom to sobie wreszcie i pokaż im, że Jocelyn Williams się nie pomiata! Że nie obchodzi cię, co oni o tobie mówią!
Słuchała słów Angelique, patrząc prosto w jej błękitne oczy, i zgadzała się z nią w stu procentach. Jednakże łatwo było mówić, a trudniej wprowadzać cokolwiek w życie. Nie potrafiłaby stanąć teraz przed Noemie, patrzeć jej prosto w twarz i znosić jej kpiący uśmiech w połączeniu z ironicznym spojrzeniem. Tego byłoby za wiele. Coś by w niej pękło i zapewne rozpłakałaby się przy niej, a tego unikała całe życie – nie chciała dopuścić do sytuacji, gdy urania łzy przed parszywymi i niczego wartymi ludźmi, którzy ją skrzywdzili.
 - Masz rację – powiedziała cicho Jocelyn. Angie odetchnęła z ulgą, rada, iż udało jej się przemówić przyjaciółce do rozsądku. – Ale nie zmienia to faktu, że nie zniosę więcej widoku Noemie. A ona tu przecież wróci.
I jakby na zawołanie drzwi od pokoju się otworzyły i pojawiła się w nich Noemie. Nic się w jej zachowaniu nie zmieniło, odkąd dziewczyny widziały ją ostatni raz, parę godzin temu. Ciągle uśmiechała się szyderczo, a w oczach błyskały jej te same złośliwe ogniki, co przy wymianie zdań w parku. Jocelyn zacisnęła usta w cienką linię, starając się opanować i nie wybuchnąć, a gdy spojrzała na Angelique, to zauważyła, że Francuzka przypomina odbezpieczony granat – jeszcze chwila i wybuchnie. Policzki pokryły się jej szkarłatem, a niebieskie tęczówki ciskały pioruny w stronę ich współlokatorki, która, jak gdyby nigdy nic, spojrzała na Angelique z wyższością, po czym ominęła ją i skierowała się do swojego łóżka.
Jocelyn wyciągnęła rękę, chcąc powstrzymać przyjaciółkę, która stawiała już pierwsze kroki w kierunki Noemie Blanchard. Nie chciała, aby między dziewczynami doszło do kolejnej kłótni albo – broń Merlinie! – bójki. To nie mogłoby się wtedy pomyślnie zakończyć. Niebawem koniec roku, a jej najlepsza przyjaciółka trafiłaby na dywanik do dyrektorki – chciała temu zapobiec.
 - Uspokój się, Angie, bo tylko pogorszysz sytuację – powiedziała cicho Jo, przytrzymując blondynkę, która była gotowa rzucić się na Noemie. – Nie chcemy więcej kłopotów, prawda?
 - Ja mam się uspokoić? – spytała rozjuszona Francuzka. – Ja?! To ona wchodzi tutaj jakby nic się nie stało i jeszcze irytująco się uśmiecha. WIDZISZ?! – wskazała na szatynkę, na której ustach gościł drwiący uśmieszek. – I jeszcze nic sobie z tego nie robi, że zdradziła przyjaciółkę! Nic, zupełnie NIC! – krzyknęła, tracąc powoli panowanie. Spojrzała na rudowłosą, która ciągle ją powstrzymywała. – Jocelyn, jak ty możesz tak stać spokojnie i patrzeć, jak ona tu stoi i się śmieje jak idiotka? Po tym, co ci zrobiła?
Panna Blanchard prychnęła pogardliwie, spoglądając na byłe przyjaciółki z obrzydzeniem i satysfakcją.
 - A niby co takiego jej zrobiłam? – spytała, siadając na łóżku i przeglądając się w lusterku, które stało na jej szafce nocnej. – Powiedziałam tylko, co o niej i jej zasranym braciszku myślę. Są siebie warci, cała jej rodzina. – Odwróciła się od lusterka i spojrzała na Rudą z ironicznym uśmiechem. - Jocelyn, jakie to uczucie mieć ojca tumana, a matkę szlamę? Bo kim innym mógł być twój stary, skoro związał się z kobietą brudnej krwi? Tylko idiotą – powiedziała, patrząc na zarumienione z gniewu policzki Jo z rozbawieniem. – Żaden porządny czarodziej czystej krwi nie związałby się z mugolem świadomie. A może jednak twoja matka nie jest taka głupia i omamiła twego ojca eliksirem miłosnym, co? To by nawet pasowało! Szlama, której nikt nie kocha, uwodzi przyzwoitego czarodzieja czystej krwi... – zaśmiała się drwiąco, czym pogłębiła wściekłość Jocelyn.
Rudowłosa do tej pory zaciskała tylko dłonie w pięści, starając się opanować i nie zwracać uwagi na słowa Noemie, jednak po chwili zorientowała się, że nie potrafiła. Nie mogła słuchać obojętnie, jak panna Blanchard obraża w jej matkę i ojca. Spojrzała na nią wściekła i wyszeptała:
 - Zamknij się.
Noemie uśmiechnęła się złośliwie.
 - A co mi zrobisz? Pluniesz na mnie szlamem, który odziedziczyłaś po mamusi?
Tego było już dla Rudej za wiele. Szatynka przesadziła i musiała ponieść konsekwencje swojego czynu. Tak jak jeszcze przed chwilą Jocelyn powstrzymywała Angie przed atakiem, tak teraz role się odwróciły o sto osiemdziesiąt stopni. Blondynka zacisnęła mocno dłoń na przegubie rudowłosej, jednak za późno.
Jocelyn wyrwała się przyjaciółce i rzuciła się w stronę Noemie, której oczy rozszerzyły się ze strachu i niedowierzania. Nie spodziewała się takiej reakcji ze strony Williams, która zawsze była opanowaną i spokojną dziewczyną. Tchórz, pomyślała Jo z goryczą na ułamek sekundy przed tym, gdy dopadła ciemnowłosą. Pod wpływem ciężaru Rudej, Noemie opadła na poduszki. Nie wiedziała, jak ma zareagować. Różdżka spoczywała na szafce i nie miała możliwości, by po nią sięgnąć i zrzucić z siebie napastniczkę.
 - Nigdy więcej nie obrażaj moich rodziców! – warknęła Jocelyn cała purpurowa na twarzy.
Chwyciła Noemie za włosy i zaczęła je szarpać. Teraz już obie krzyczały: szatynka wyzywała Jo od wariatek i chorych psychicznie, a Ruda – zdrajczyń, szmat i suk, które są nic warte. Podczas gdy rudowłosa szarpała siostrę Juliena za włosy, Noemie postanowiła odpłacić się atakiem za atak i chwyciła ją za twarz, wbijając paznokcie w jej policzki. Jocelyn zawyła z bólu i z trudem wyszarpnęła się z jej uścisku, jednocześnie rozluźniając ścisk na ciemnych włosach czarownicy. To dało pannie Blanchard możliwość odsunięcia się na bezpieczną odległość.
 - Ty już zupełnie zwariowałaś! – wrzasnęła Noemie, chwytając się jedną dłonią za włosy, których kilkanaście straciła przez Jocelyn. – Widać, że wychowywała cię szlama, bo gdybyś miała czystokrwiste korzenie, to nigdy nie zachowywałabyś się jakbyś postradała zmysły!
W Jo ponownie się zagotowało i kolejny raz rzuciła się na Francuzkę, tym razem uderzając ją otwartą dłonią z całej siły w twarz. Noemie pisnęła przerażona, a jej policzku pozostał czerwony ślad po dłoni rudowłosej. Jocelyn wpatrywała się oniemiała w swoją rękę, nie mogąc uwierzyć, że zdecydowała się postawić i uderzyć kogokolwiek, natomiast Noemie wpatrywała się ze łzami w oczach w przeciwniczkę. Jak bardzo się pomyliła przy ocenie jej osoby! Dotychczas myślała, że Williams jest nikim więcej niż zwykłym śmieciem, którym można pomiatać i który nie będzie umiał się prawidłowo obronić. A tymczasem zaskoczyła ją.
Noemie szybciej odzyskała świadomość i orientację, co się dzieje w danym momencie. Zepchnęła Jocelyn z siebie tak, że Ruda upadła boleśnie na podłogę. Nie zdążyła się nawet skrzywić z bólu, gdy dopadła ją szatynka i zaczęła okładać pięściami po twarzy. Jo nie pozostawała bierna i po chwili zaczęła z taką samą energią atakować. Nie miała określonego celu – uderzała, gdzie się tylko dało, przy okazji szarpiąc Noemie za włosy. Pomyślała z ponurą satysfakcją, że niedługo panna Blanchard będzie musiała nosić perukę, bo zostanie bez ani jego kosmyka.
Angelique, która do tej pory stała z boku i nie reagowała, teraz postanowiła zainterweniować, bo zauważyła, że sprawa wymknęła się nieco spod kontroli i niedługo obie dziewczyny się pozabijają. Dopadła do szarpiących się nastolatek i próbowała ściągnąć Noemie z Jocelyn. Wiedziała, że jej przyjaciółka nie ma żadnego doświadczenia w bijatykach i ta była pierwszą – i zapewne ostatnią – w jej życiu. Ona zareagowałaby podobnie, gdyby ktoś ośmielił się obrazić jej rodzinę.
Gdy usłyszała wrzask Jocelyn i trzask łamanej kości, chwyciła Noemie mocno i z całej siły pociągnęła ją w swoją stronę. Z trudem, ale udało jej się rozdzielić walczące dziewczyny. Odeszła z Noemie na bezpieczną odległość od Jocelyn, która zaczęła się podnosić z podłogi. Jej włosy przypominały istne siano, na policzkach widniały czerwone ślady po paznokciach szatynki, a nos miała wygięty pod dziwnie niepokojącym kątem. Angelique z przerażeniem uświadomiła sobie, że jej przyjaciółka ma prawdopodobnie złamany nos. Chciała jak najszybciej pozbyć się Noemie, by zająć się przyjaciółką albo chociaż odprowadzić ją do pielęgniarki. Zerknęła ze zniecierpliwieniem na Francuzkę, która szarpała się i ciskała piorunujące spojrzenia w stronę Rudej. Angie zauważyła, że i Noemie nie wyszła z tej bójki bez szwanku. Również miała tak splątane włosy, że przypominały kołtun, na twarz widniały liczne zadrapania, a pod jednym okiem rósł wielki siniak. Tyle dobrze, że nie miała niczego złamanego. Dobrze?, pomyślała zdziwiona Angelique, ale po chwili przestała się na tym skupiać, ponieważ Jocelyn ponownie natarła na ciemnowłosą. Blondynka z trudem ją w ostatniej chwili powstrzymała. Stanęła pomiędzy nimi, chcąc zapobiec dalszemu rozwojowi akcji.
 - Macie z tej chwili przestać! – krzyknęła, patrząc raz na jedną, a raz na drugą. – Rozumiecie?!
 - To ta wariatka zaczęła! – warknęła Noemie, a Angelique zauważyła coś, co jej umknęła przed chwilą, gdy uważnie lustrowała obie dziewczyny: Francuzka miała rozciętą wargę, z której powoli płynęła strużka krwi. – Jej powiedz, żeby przestała!
 - A ty to może jesteś niewinna, co?! – wrzasnęła Jocelyn, próbując dostać się do Noemie, jednak ręka Angie skutecznie jej to uniemożliwiała. Spojrzała na dłoń przyjaciółki wściekła. Chciała teraz dołożyć Blanchard, aby ta wreszcie zrozumiała, gdzie jest jej miejsce i że nie powinna tak się wyrażać o jej rodzicach. – Po co zaczęłaś obrażać moich rodziców? Czy ja mówię coś na temat twojej uprzedzonej rodziny, która nie widzi nic poza czubkiem swojego nosa? Nie! Czy kiedykolwiek powiedziałam, że gdybym była na twoim miejscu, to nie przyznałabym się do rodziny, która, gdyby tylko mogła, stanęłaby w kolejce do Sama-Wiesz-Kogo?!
Noemie ryknęła z wściekłości, próbując dostać się do Jocelyn.
 - Ty suko! – warknęła, siłując się z Angelique, która przetrzymywała ją przed zrobieniem czegoś głupiego i tragicznego w skutkach. – Jak w ogóle śmiesz mówić o mojej rodzinie?! Ty, w której żyłach płynie brudna, mugolska krew! Nie zasługujesz na to, żeby praktykować magię! Ta umiejętność należy się tylko potomkom czystokrwistych rodzin!
Angelique, której krzyk dotychczas ginął we wrzaskach Jo i Noemie, postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce.
 - Przestańcie obie! NATYCHMIAST! – wrzasnęła tak głośno, że obie dziewczyny zamilkły, wpatrując się w Angie.
Żadna z nich nie spodziewała się, że ta niepozorna blondynka ma taką siłę głosu. Zapewne usłyszeli ją wszyscy w wieży, a może i nawet w parku, gdyż okno miały otwarte. Jeżeli tak się stało, to tylko kwestią czasu jest pojawienie się tutaj nauczyciela, a wtedy będą miały nie lada problemy tuż przed zakończeniem roku szkolnego.
Panna Jambon wzięła głęboki wdech, a następnie ze świstem wypuściła powietrze z płuc. Ulżyło jej, gdy wrzaski rozjuszonych dziewczyn ustały i mogła w końcu coś powiedzieć, jakoś załagodzić sytuację.
 - Zachowujecie się jak gówniary, wiecie? – powiedziała Angelique normalnie, patrząc na obie spokojnie. – Jocelyn, ja cię naprawdę rozumiem i również uważam, że należało jej się za to, co powiedziała, ale, mimo wszystko, przesadziłaś. Obie przegięłyście. – Emocje trochę opadły i teraz ani rudowłosa, ani szatynka nie szarpały się, by jak najszybciej przyłożyć z pięści w twarz drugiej. Zdawały się rozumieć, iż postąpiły głupio. – Macie szczęście, że...
Francuzka nie miała szansy, by dokończyć zdanie, ponieważ w tym samym momencie usłyszały zgrzyt otwieranych drzwi i wszystkie trzy jednocześnie zwróciły głowy w tamtym kierunku. Nie usłyszał was żaden nauczyciel, dokończyła Angelique z goryczą w myślach przerwane zdanie. Wpatrywała się ze strachem w jasnoniebieskie tęczówki profesorki.
 - Co wy tu wyprawiacie? Słychać was w całym zamku! – krzyknęła zdenerwowana kobieta.
Dopiero po chwili zauważyła siniaki i zadrapania na twarzach Jocelyn i Noemie. Zacisnęła wąskie usta w cienką linię, a dłonie w pięści tak mocno, że aż jej pobielały kostki. Cała trójka czekała tylko na wybuch.
Jocelyn przymknęła zrezygnowana oczy. Złamany nos dawał jej się we znaki, a zadrapania i siniaki na całym ciele tylko pogarszały sprawę. Czemu akurat ona musiała przyjść i zobaczyć, co jest powodem tych krzyków? Dlaczego nie mógł być to inny nauczyciel?
 - WILLIAMS! BLANCHARD! – wrzasnęła nauczycielka, aż książki zatrzęsły się na półkach. – DO DYREKTORKI!
I dziewczyny posłusznie podążyły za madame Debreu, wiedząc, że sprzeciw nic nie da.

***

Uniósł rękę i zapukał do drzwi wykonanych z ciemnego drewna. Rodzice wychowali go na kulturalnego człowieka, który szanuje prywatność innych, dlatego nie wszedł do pokoju przyjaciela jak do siebie, tylko czekał cierpliwie na zaproszenie. Po chwili usłyszał huk dobiegający z pomieszczenia za drzwiami, a następnie zduszony jęk. Zaniepokoiło go to, więc zapukał raz jeszcze. Chciał jak najszybciej sprawdzić, czy wszystko w porządku z Brianem. Wiedział, że chłopak nie jest ze szkła, ale, mimo wszystko, ten huk porządnie go wystraszył.
Już miał pukać po raz trzeci, gdy zza drzwi dotarł do niego przytłumiony głos przyjaciela:
 - Wejdź, Jamie, tylko uważaj na książki.
Blondyn uchylił ostrożnie drzwi, oczekując jakiegokolwiek zagrożenia. Jednak niepotrzebnie. Gdy tylko ujrzał pokój przyjaciela w pełnej okazałości, nie mógł się nie roześmiać.
Brunet siedział na podłodze ze skwaszoną miną, rozcierając sobie kark. Widząc przewróconą drabinę, James szybko połączył fakty ze sobą – przewrócił się. Ostatnio Brianowi takie wypadki zdarzały się coraz częściej. Łatwiej można było go zaskoczyć czy przestraszyć. To chyba przez ten powrót Voldemorta. Ilekroć James wymawiał przy przyjacielu to nazwisko, to ten zawsze wzdrygał się i beształ go za nazywanie Sami-Wiecie-Kogo po imieniu. Jednak James się nie bał, bo wiedział, że nie ma czego. Strach przed imieniem wzmaga strach przed tym, kto je nosi.
Podał przyjacielowi rękę, a gdy ten ją złapał, Williams pomógł kumplowi podnieść się do pionu. Na ustach chłopaka nadal igrał uśmiech.
 - Coś ty robił na tej drabinie? – spytał James.
 - Porządki na najwyższej półce – burknął Wright, nadal masując kark. – Nie wiem czemu, ale przestraszyłem się twojego pukania. Czemu nie wchodzisz normalnie?
Williams spojrzał na niego znacząco i skwitował wszystko jednym słowem:
 - Kultura.
Brian prychnął jedynie, jednak po chwili uśmiechnął się szeroko. Każdy upadek ma przykre skutki w postaci bólu, jednak najważniejsze jest, by umieć się podnieść i pozbierać, i nie rozpaczać, bo to nic nie daje.
 - Co cię sprowadza do mnie, kulturalny człowieku? – zapytał uśmiechnięty brunet, zbierając rozsypane książki i jednocześnie zerkając na przyjaciela kątem oka.
 - Potrzebuję twojej pomocy...
Brian pochwycił wszystkie książki z podłogi i ułożył je na biurku, a następnie przyjrzał się uważnie jasnowłosemu chłopakowi. Widział, że się z czymś męczy, a od czego ma się przyjaciół, jeśli nie od pomocy? Williams wiele razy wyciągał go z opresji, więc jest mu winien ową pomoc, o którą prosi.
Otrzepał spodnie z kurzu i odnotował sobie w głowie, żeby posprzątać tutaj, zanim przyjedzie siostra Jamesa. Nie wypada przecież, aby dziewczyna weszła do zabrudzonego pokoju, gdzie kurz robi za dywan.
Spojrzał na przyjaciela uważnie.
 - O co chodzi?
 - Jocelyn. – Jedno imię wyraża więcej niż tysiąc słów.
Brian odetchnął z ulgą, iż to nie jest nic poważnego, po czym sprzątnął kilka ubrań z łóżka (odnotował sobie, żeby posegregować ciuchy: na czyste i brudne), usiadł i uśmiechnął się do Jamesa, klepiąc miejsce obok siebie.
 - Siadaj i opowiadaj, co tam znowu wymyśliłeś.

***

Jocelyn, Noemie i Angelique – ta ostatnia występowała w roli świadka - siedziały przed biurkiem w gabinecie dyrektorki, czując na karkach oddech madame Debreu. I bez tego czuły się winne, choć z nich trzech panna Blanchard najmniej. Uważała, iż działała jedynie w swojej obronie, że niczym nie zawiniła i to Ruda ją pierwsza zaatakowała i to w dodatku bez powodu.
 - Słucham – powiedziała spokojnie madame Rimet, kładąc dłonie na biurku i spoglądając na każdą z dziewczyn osobno. – Która z was mi wyjaśni, co skłoniło was do bójki? Co wam strzeliło do głowy?! Pojutrze zakończenie roku szkolnego, a wy chcecie sobie jeszcze nagrabić? – spytała z niedowierzaniem. – Nie spodziewałam się tego po tobie, Jocelyn – zwróciła się do rudowłosej, która zapadła się w fotelu, spuszczając bardziej głowę. – Zwłaszcza po tym, co się niedawno stało. Myślałam, że jesteś rozsądniejsza i nie dasz się sprowokować byle zaczepkami.
 - Pani profesor – wtrąciła się Angie, zerkając nieśmiało na ostre oblicze dyrektorki Beauxbatons – Jocelyn zareagowała tak, ponieważ Noemie obraziła jej rodziców. Nazwała jej mamę...
 - Nie obchodzi mnie – madame Rimet przerwała Angie wypowiedź ostrym tonem – kto, kogo, jak i dlaczego nazwał. Nie interesuje mnie to! Nic, powtarzam: nic, nie daje uczniom prawa wdawania się w bójki. I to jeszcze z takimi skutkami – wskazała na zakrwawiony nos Jocelyn (dyrektorka, zaraz po ich przybyciu, naprawiła złamaną kość odpowiednim zaklęciem) i spuchnięte oko Noemie. – Rozumiem, gdyby to była tylko drobna kłótnia i jedna uderzyłaby niezbyt mocno drugą, ale, na Merlina, wyście się o mało nie zabiły! – Dyrektorka podniosła głos, przez co dziewczyny jeszcze bardziej skuliły się w fotelach. – Nigdy nie przypuszczałam, że dojdzie do takiej sytuacji. Odejmuję Ombrelune pięćdziesiąt punktów – powiedziała – za każdą z was.
Noemie i Jocelyn wciągnęły gwałtownie powietrze. Straciły sto punktów! Z pierwszego miejsca w tabeli spadły na trzecie, czyli ostatnie. Jak one teraz spojrzą w oczy mieszkańcom swojego domu?
 - Możecie już iść – oznajmiła szorstko dyrektorka, wracając do przerwanej czynności.
Dziewczyny podniosły się z zajmowanych miejsc i skierowały się do wyjścia. Już miały wychodzić, gdy zatrzymał je głos madame Rimet. Wszystkie trzy odwróciły się w tym samym czasie w jej stronę.
 - Panno Williams – powiedziała dyrektorka, nie podnosząc wzroku znad papierów – możesz się już zacząć pakować. Za chwilę wyślę sowę do twojego brata, aby zabrał cię stąd wcześniej, niż planowaliśmy. Chyba zgodzisz się ze mną, że tak będzie najlepiej dla wszystkich?
Jocelyn pokiwała twierdząco głową, jeszcze raz analizując sens wypowiedzianych przez madame Rimet słów. Prawdopodobnie jeszcze dzisiaj zobaczy Jamesa i wróci z nim do Anglii. Marzyła o tym, ale nie chciała opuszczać Beauxbatons w obliczu tego, co zrobiła. Nie chciała, by nauczyciele wspominali ją jako tą, która pobiła koleżankę z roku. Należało jej się, zaprotestowała natychmiast w duchu. Jocelyn nie czuła się winna – no, może troszeczkę. Noemie dostała to, na co zasłużyła. Gdyby miała cofnąć czas i ponownie zadecydować, nie wahałaby się ani chwili i postąpiłaby identycznie.
Podążyła za Noemie i Angelique do wieży, w której znajdował się ich pokój. Najwyższy czas zacząć się pakować. No i jeszcze musi się ogarnąć, żeby James nie dostał papilacji serca na jej widok.

***

Mało brakowało, a rozdział nie pojawiłby się w terminie, jednak, na szczęście, wyrobiłam się. Zauważyliście, że zaczęłam pisać coraz dłuższe rozdziały? Sama jestem zaskoczona, ponieważ jeszcze niedawno nie umiałam wydusić z siebie więcej niż trzy albo cztery strony, a teraz piszę po sześć, siedem. :D
Mam do Was ogromną prośbę. Mam teraz totalny młyn – nauka, nauka, nauka. Ledwo ogarniam, co się dookoła mnie dzieje i nie wiem, kogo już mam informować, dlatego proszę, aby ci, którzy chcą nadal czytać TJ, dodali mój blog do Obserwowanych albo po prostu zaglądali tu regularnie, żeby zobaczyć, czy jest nowy rozdział. Bardzo mi to wszystko ułatwi. :)
Mam nadzieję, że powyższa notka przypadła Wam do gustu. Liczę na szczere komentarze.
Pozdrawiam i do napisania! ;3

4 komentarze:

  1. Będę sprawdzać twój blog co tydzień - słowo . :) A tymczasem... rany! Chyba ten rozdział jak na razie podobał mi się najbardziej ze wszystkich, choć poprzednie też były genialne! Nadal nie mogę uwierzyć, że Noemie okazała się tak dwulicową gnidą, ale cóż. Bywa. Cieszę się, że wprowadziłaś do opowiadania Briana, bo muszę przyznać, że chyba go uwielbiam! Fabuła się rozwija, akcja także tu jest - opowiadanie ci wychodzi FANTASTYCZNIE. Absolutnie kocham czytać to co powstaje z twojego pióra - klawiatury - NEVERMIND. Oprócz tego uwielbiam to, że łączysz akcję z Harry'ego tutaj. Fajnie ci to wychodzi. Styl pisania masz niezwykły i niebanalny. Potrafisz wciągnąć i oprowadzić czytelnika po świecie przez ciebie stworzonym, a to nie lada wyczyn!
    Chyba się uzależniłam... O_O
    W każdym razie.. życzę weny, pomysłów, więcej czasu i w ogóle!
    Pozdrawiam.
    Sherry.

    OdpowiedzUsuń
  2. SAKROLINA 121

    I jest - doczekałam się. A już myślałam, że to nie nastąpi :D Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję.
    Dobra, ale teraz przejdźmy do rzeczy:
    Wiesz, co ja bym zrobiła z tym rozdziałem na Twoim miejscu? Podzieliła go na pół i byłyby dwa i w następnym tygodniu mogłabyś dodać, ale nieważne - tak też jest świetnie.
    Ale zacznijmy od początku.
    Pierwsza część bardzo mi się podobała, ten opis bójki, ach. Cudownie opisałaś wszystko.
    Jak mnie ta Noemie denerwuje. Nie mogę uwierzyć, że jest taka parszywa. na miejscu Jo postąpiłabym identycznie. Dobrze, że ma Angie, bo inaczej mogłaby zwariować...

    Kolejny akapit, muszę przyznać, że mnie nieco rozbawił... Nie powiem czym, ale miał w sobie to coś. Ciekawie, ciekawie i jeszcze raz ciekawie.

    Ostatni, trzeci akapit, nie był dla mnie zaskoczeniem - zawiniły, to muszą ponieść karę. Szkoda, że aż taką surową, ale bywa. Ciekawe, co jeszcze wymyślisz i jak mnie zaskoczysz :D


    A tak swoją drogą - jak czytałam, to wczuwałam się w rolę :D Miałam wrażenie, że, to ja jestem Jo i ja to wszytko przeżywam, a wyobraźnia działała mi na maksa.

    To taki drobny błąd, który zauważyłam zupełnie przypadkowo.

    Gdy Noemie, osoba, którą od lat uważała za przyjaciółkę, wyraziła się jawnie na temat, co myśli o niej i jej rodzinie, zrobiło jej się najzwyczajniej w świecie przykro - najzwyczajniej w świecie powinnaś ująć w przecinki, bo to wtrącenie


    Tak więc ja czekam na następny i pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. masz wspaniałego bloga! będzie mi miło jeśli spodoba Ci się mój i również go zaobserwujesz ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam Twojego bloga w obserwowanych, dlatego zawsze będę wiedziała, kiedy pojawi się nowy rozdział ;)
    Wcale się nie dziwię, że Jocelyn zareagowała dość gwałtownie po tym, jak Noemie okazała się zwykłą, fałszywą suką. Chyba każdego bolałaby zdrada dokonana zwłaszcza w tak paskudny sposób. Mimo wszystko cieszę się, że panna Williams nie opuściła samotnie szkoły, bo wówczas mogłoby się to skończyć tragicznie.
    Owszem, już wcześniej byłam strasznie wściekła na Noemie, ale w tym rozdziale przeszła samą siebie. Co jej się, do cholery, stało? Może nigdy jej nie zależało na Jo, tylko udawała kogoś innego, żeby wreszcie tę maskę zrzucić i pokazać, że tak naprawdę jest chamska i egoistyczna? Na miejscu głównej bohaterki również rzuciłabym się na nią z pięściami. Obrażanie Ciebie to jedno, ale Twoich rodziców i w ogóle całej rodziny - drugie. Noemie zdecydowanie przesadziła, a choć bijące się ze sobą dziewczyny nieco mnie bawią, w duchu kibicowałam Jocelyn z całego serca. Niestety dziewczyny miały pecha, wpadając w ręce madame Debreu, a od niej - prosto na dywanik u dyrektorki. Gdyby to nie końcówka roku, podejrzewam, że kara byłaby dużo bardziej surowa. Trochę mi szkoda, że Jo i Angie musiały się rozstać, ale Ruda wreszcie zobaczy się z bratem i wróci do Anglii, a sądzę, że bardzo tego w tej chwili potrzebuje.
    Rozdział bardzo mi się podobał, bardzo obrazowo i szczegółowo przedstawione kolejne sceny - pięknie :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń