- Dziewczyno, ty
chyba żartujesz! – żachnęła się Angelique, patrząc na przyjaciółkę. – Z powodu
Juliena Blancharda chcesz opuścić Beauxbatons, nie czekając na Jamesa?
Oszalałaś? – Angelique mówiła coraz głośniej i szybciej. – Czy ty w ogóle
zdajesz sobie sprawę z tego, jakie niebezpieczeństwo czai się za murami tej
szkoły? Że śmierciożercy czekają tylko, aby dorwać kolejną niczemu winną osobę?
Możliwe, że nawet czatują na ciebie! A ty chcesz po prostu sobie ot tak wyjść,
bo Julien cię obraził! No proszę cię! Nie zachowuj się jak dziecko!
Jocelyn wysłuchała krzyków przyjaciółki w spokoju i
rozumiała ją doskonale. Wiedziała, że teraz postępuje lekkomyślnie i nie
powinna czegoś takiego robić, zwłaszcza w obliczu sytuacji, która miała
niedawno miejsce – jej rodzice byli o wiele bardziej doświadczonymi
czarodziejami, a mimo to nie zdołali się ochronić przed atakiem zwolenników
Sami-Wiecie-Kogo. Odkąd ten cały Harry Potter i dyrektor jego szkoły
udowodnili, że koszmar sprzed lat naprawdę wrócił, i to ze zdwojoną siłą, to
śmierciożercy postanowili wyjść z ukrycia i zacząć jawnie okazywać swoje
poparcie w tej wojnie. Jocelyn nawet nie chciała sobie wyobrażać, co będzie się
działo za kilka miesięcy, skoro już teraz ma dosyć.
Pogładziła w zamyśleniu błękitną bluzkę, którą przed
chwilą złożyła w kufrze. Nie chciała opuszczać Beauxbatons, gdzie pod okiem
madame Rimet była bezpieczna, aż do czasu, gdy pojawi się jej brat. A do jego
przyjazdu zostało jeszcze trochę czasu. Gdy Noemie, osoba, którą od lat uważała
za przyjaciółkę, wyraziła się jawnie na temat, co myśli o niej i jej rodzinie,
zrobiło jej się najzwyczajniej w świecie przykro. Do tej pory wierzyła, że ma
najwspanialsze pod słońcem przyjaciółki, które są gotowe pójść za nią w ogień,
gdyby tego wymagała sytuacja; że nie zostawiłyby jej w potrzebie. Jocelyn nie
pojmowała, jak mogła nie zauważyć zmiany, która zaszła w pannie Blanchard.
Jeszcze rok temu były nierozłączne i zgodne we wszystkim, a teraz? Utrata
wieloletniej przyjaciółki bardzo zabolała Jo. Nie spodziewała się, że w tak
trudnym dla niej okresie i w taki sposób jej więzi z Noemie ulegną zerwaniu.
Wiedziała, że nie ma już czego naprawiać. Wypowiedziane przez szatynkę słowa za
bardzo zraniły Jocelyn. Ciągle nie umiała się pogodzić z faktem, że zdradziła
ją przyjaciółka... Całe szczęście, że pozostała jeszcze Angie, bo gdyby jeszcze
miała stracić pannę Jambon, to nie podniosłaby się już nigdy z dna.
Potrzebowała kogoś, kto by ją wspierał i dodawał otuchy. Prawdziwych
przyjaciół poznaje się w biedzie, jak zawsze mawiała Christine Williams,
matka Jocelyn. Dopiero teraz Ruda zrozumiała sens tego powiedzenia.
Wzięła głęboki wdech i zaprzestała pakowania kufra, który
w połowie już był zapełniony. Uniosła głowę i skierowała na Angelique
spojrzenie swoich czekoladowych oczu. Widziała, jak na twarzy Francuzki malują
się różne uczucia – strach, troska, niepokój. Wszystko jednocześnie, co tylko
utwierdziło Jocelyn w przekonaniu, że na Angie nigdy się nie zawiedzie i ich
przyjaźń przetrwa wszystko.
- Nie –
powiedziała cicho Jocelyn.
- Co? – spytała
zdezorientowana blondynka.
- Nie
wyjeżdżam z powodu Juliena – wyjaśniła rudowłosa, przeczesując palcami długie,
sięgające pasa, falowane włosy. Widziała malujące się na twarzy przyjaciółki
niezrozumienie, więc pośpieszyła z wyjaśnieniami: - Nie umiałabym po tym, co
się stało, dalej dzielić pokoju z Noemie. To dla mnie zbyt bolesne, zrozum.
Angie sięgnęła do dłoni panny Williams i uścisnęła ją,
patrząc na nią z troską i zrozumieniem.
- Kochanie, ja
rozumiem. Naprawdę – zapewniła Francuzka. – Ale nie możesz uciekać tylko
dlatego, że ktoś okazał się dwulicową żmiją. Ja również nie spodziewałam się
takiego zachowania po Noemie, ale w końcu należy do rodu Blanchard, a wiesz,
jakie oni mają poglądy na świat, prawda? Prędzej czy później więzy krwi i tak
wzięłyby górę, więc lepiej, że tak się stało teraz, niż później.
Jocelyn pokiwała głową w milczeniu, nie zgadzając się do
końca z przyjaciółką. Angelique nigdy nie zrozumie, co dzieje się teraz we
wnętrzu rudowłosej. A toczy się tam walka. Jo nie miała pojęcia, po której
stronie się opowiedzieć. Chciałaby walczyć i zemścić się za krzywdę wyrządzoną
rodzicom, ale wiedziała, że James do tego nie dopuści i ona sama zdawała sobie
sprawę z tego, iż za mało umie, aby cokolwiek osiągnąć. Jej domniemani
przeciwnicy mają za sobą lata doświadczeń i zdolności, o których mogłaby w
danym momencie tylko pomarzyć. Musiała skończyć edukację i nauczyć się, jak
walczyć, by wygrać, a nie przegrać. Nie sztuką jest wyjść przeciwnikowi
naprzeciw i wymachiwać różdżką, jeśli zna się niewiele pożytecznych zaklęć.
Spojrzała na blondwłosą, odtwarzając sobie w głowie słowa,
które wypowiedziała pod adresem rodziców Noemie i Juliena. Tak, rzeczywiście
państwo Blanchard ma dość specyficzne podejście do otaczającego ich świata.
Niejednokrotnie udowodnili, że czystość krwi stawiają na pierwszym miejscu i
nie znieśliby takiej hańby, gdyby w ich rodzinie pojawił się czarodziej
pochodzenia mugolskiego. Z trudem akceptowali Jocelyn, która była półkrwi, jako
przyjaciółkę Noemie. Teraz już byłą przyjaciółkę. Uniosła kącik usta w
ironicznym uśmiechu, wyobrażając sobie, jak zareagują rodzice Noemie, gdy
dowiedzą się, że ich córka przestała zadawać się z dziewczyną, która ma w
swojej rodzinie mugolaka. Niewątpliwie się ucieszą, stwierdzając, że Jocelyn
„nie była odpowiednią osobą, której można by było zaufać”. Ruda nie przepadała
za ich towarzystwem i starała się unikać z nimi kontaktu, co teraz nie było
problemem. Jeśli kiedyś ich spotka, to tylko i wyłącznie przypadkowo. Pamiętała,
jak kiedyś ojciec jej powiedział, że państwo Blanchard to bardzo podejrzana
rodzina i powinna na nich uważać. Do tego momentu nie wie, o co mężczyźnie
chodziło, a zdawała sobie sprawę, że szybko się tego nie dowie, o ile w ogóle.
Potrząsnęła nieznacznie głową, odganiając od siebie
nieprzyjemne myśli, które tylko pogłębiały jej kiepskie samopoczucie. Za każdym
razem, gdy przypominała sobie któregoś z rodziców, to wskaźnik jej dobrego
humoru gwałtownie malał, dlatego starała się jak mogła unikać wszelakich
tematów, które w jakiś sposób wiązały się z państwem Williams.
Westchnęła ciężko. Trudno było jej ogarnąć tą całą
sytuację. Zbyt wiele zwaliło jej się na głowę w ostatnim czasie. Czuła się taka
osaczona i ograniczona, nie wiedziała, co robić.
- Tak, masz rację,
oczywiście – zgodziła się Jocelyn – jednak nie zmienia to faktu, że nie
potrafię już spojrzeć Noemie w twarz. Ona...
- Ty nie
potrafisz? – przerwała jej Angie, patrząc na nią z niedowierzaniem. – To ją
powinno teraz zżerać sumienie, a nie ciebie! Niczemu nie zawiniłaś, że twoja
przyjaciółka okazała się taką gnidą. Powinna cię teraz błagać na kolanach o
wybaczenie, ale jakoś jej tu nie ma, więc pewnie spłynęło to po niej. Zupełnie
się tym nie przejęła. A ty rozpaczasz. Masz za dobre serce, Jo – stwierdziła
Angelique, patrząc na nią. – Ja na twoim miejscu nie żałowałabym pozbycia się
takiej... przyjaciółki. – Ostatnie słowo wypowiedziała wręcz z obrzydzeniem. –
To ONA powinna unikać kontaktu z tobą, to ONA powinna się teraz pakować, to ONA
powinna sobie pluć w brodę, że straciła taką wspaniałą przyjaciółkę jak Ty.
Zrozum wreszcie, że to ona zawiniła, a nie Ty! – Chwyciła rudowłosą za ramiona
i lekko potrząsnęła. – Nie możesz się chować, ponieważ jesteś niewinna.
Uświadom to sobie wreszcie i pokaż im, że Jocelyn Williams się nie pomiata! Że
nie obchodzi cię, co oni o tobie mówią!
Słuchała słów Angelique, patrząc prosto w jej błękitne
oczy, i zgadzała się z nią w stu procentach. Jednakże łatwo było mówić, a
trudniej wprowadzać cokolwiek w życie. Nie potrafiłaby stanąć teraz przed
Noemie, patrzeć jej prosto w twarz i znosić jej kpiący uśmiech w połączeniu z
ironicznym spojrzeniem. Tego byłoby za wiele. Coś by w niej pękło i zapewne
rozpłakałaby się przy niej, a tego unikała całe życie – nie chciała dopuścić do
sytuacji, gdy urania łzy przed parszywymi i niczego wartymi ludźmi, którzy ją
skrzywdzili.
- Masz rację –
powiedziała cicho Jocelyn. Angie odetchnęła z ulgą, rada, iż udało jej się
przemówić przyjaciółce do rozsądku. – Ale nie zmienia to faktu, że nie zniosę
więcej widoku Noemie. A ona tu przecież wróci.
I jakby na zawołanie drzwi od pokoju się otworzyły i
pojawiła się w nich Noemie. Nic się w jej zachowaniu nie zmieniło, odkąd
dziewczyny widziały ją ostatni raz, parę godzin temu. Ciągle uśmiechała się
szyderczo, a w oczach błyskały jej te same złośliwe ogniki, co przy wymianie
zdań w parku. Jocelyn zacisnęła usta w cienką linię, starając się opanować i
nie wybuchnąć, a gdy spojrzała na Angelique, to zauważyła, że Francuzka
przypomina odbezpieczony granat – jeszcze chwila i wybuchnie. Policzki pokryły
się jej szkarłatem, a niebieskie tęczówki ciskały pioruny w stronę ich
współlokatorki, która, jak gdyby nigdy nic, spojrzała na Angelique z
wyższością, po czym ominęła ją i skierowała się do swojego łóżka.
Jocelyn wyciągnęła rękę, chcąc powstrzymać przyjaciółkę,
która stawiała już pierwsze kroki w kierunki Noemie Blanchard. Nie chciała, aby
między dziewczynami doszło do kolejnej kłótni albo – broń Merlinie! – bójki. To
nie mogłoby się wtedy pomyślnie zakończyć. Niebawem koniec roku, a jej
najlepsza przyjaciółka trafiłaby na dywanik do dyrektorki – chciała temu
zapobiec.
- Uspokój się,
Angie, bo tylko pogorszysz sytuację – powiedziała cicho Jo, przytrzymując
blondynkę, która była gotowa rzucić się na Noemie. – Nie chcemy więcej
kłopotów, prawda?
- Ja mam się
uspokoić? – spytała rozjuszona Francuzka. – Ja?! To ona wchodzi tutaj jakby nic
się nie stało i jeszcze irytująco się uśmiecha. WIDZISZ?! – wskazała na
szatynkę, na której ustach gościł drwiący uśmieszek. – I jeszcze nic sobie z
tego nie robi, że zdradziła przyjaciółkę! Nic, zupełnie NIC! – krzyknęła,
tracąc powoli panowanie. Spojrzała na rudowłosą, która ciągle ją
powstrzymywała. – Jocelyn, jak ty możesz tak stać spokojnie i patrzeć, jak ona
tu stoi i się śmieje jak idiotka? Po tym, co ci zrobiła?
Panna Blanchard prychnęła pogardliwie, spoglądając na byłe
przyjaciółki z obrzydzeniem i satysfakcją.
- A niby co
takiego jej zrobiłam? – spytała, siadając na łóżku i przeglądając się w
lusterku, które stało na jej szafce nocnej. – Powiedziałam tylko, co o niej i
jej zasranym braciszku myślę. Są siebie warci, cała jej rodzina. – Odwróciła
się od lusterka i spojrzała na Rudą z ironicznym uśmiechem. - Jocelyn, jakie to
uczucie mieć ojca tumana, a matkę szlamę? Bo kim innym mógł być twój stary,
skoro związał się z kobietą brudnej krwi? Tylko idiotą – powiedziała, patrząc
na zarumienione z gniewu policzki Jo z rozbawieniem. – Żaden porządny
czarodziej czystej krwi nie związałby się z mugolem świadomie. A może jednak
twoja matka nie jest taka głupia i omamiła twego ojca eliksirem miłosnym, co?
To by nawet pasowało! Szlama, której nikt nie kocha, uwodzi przyzwoitego
czarodzieja czystej krwi... – zaśmiała się drwiąco, czym pogłębiła wściekłość
Jocelyn.
Rudowłosa do tej pory zaciskała tylko dłonie w pięści,
starając się opanować i nie zwracać uwagi na słowa Noemie, jednak po chwili
zorientowała się, że nie potrafiła. Nie mogła słuchać obojętnie, jak panna
Blanchard obraża w jej matkę i ojca. Spojrzała na nią wściekła i wyszeptała:
- Zamknij się.
Noemie uśmiechnęła się złośliwie.
- A co mi zrobisz?
Pluniesz na mnie szlamem, który odziedziczyłaś po mamusi?
Tego było już dla Rudej za wiele. Szatynka przesadziła i
musiała ponieść konsekwencje swojego czynu. Tak jak jeszcze przed chwilą
Jocelyn powstrzymywała Angie przed atakiem, tak teraz role się odwróciły o sto
osiemdziesiąt stopni. Blondynka zacisnęła mocno dłoń na przegubie rudowłosej,
jednak za późno.
Jocelyn wyrwała się przyjaciółce i rzuciła się w stronę
Noemie, której oczy rozszerzyły się ze strachu i niedowierzania. Nie
spodziewała się takiej reakcji ze strony Williams, która zawsze była opanowaną
i spokojną dziewczyną. Tchórz, pomyślała Jo z goryczą na ułamek sekundy
przed tym, gdy dopadła ciemnowłosą. Pod wpływem ciężaru Rudej, Noemie opadła na
poduszki. Nie wiedziała, jak ma zareagować. Różdżka spoczywała na szafce i nie
miała możliwości, by po nią sięgnąć i zrzucić z siebie napastniczkę.
- Nigdy więcej nie
obrażaj moich rodziców! – warknęła Jocelyn cała purpurowa na twarzy.
Chwyciła Noemie za włosy i zaczęła je szarpać. Teraz już
obie krzyczały: szatynka wyzywała Jo od wariatek i chorych psychicznie, a Ruda
– zdrajczyń, szmat i suk, które są nic warte. Podczas gdy rudowłosa szarpała
siostrę Juliena za włosy, Noemie postanowiła odpłacić się atakiem za atak i
chwyciła ją za twarz, wbijając paznokcie w jej policzki. Jocelyn zawyła z bólu
i z trudem wyszarpnęła się z jej uścisku, jednocześnie rozluźniając ścisk na
ciemnych włosach czarownicy. To dało pannie Blanchard możliwość odsunięcia się
na bezpieczną odległość.
- Ty już zupełnie
zwariowałaś! – wrzasnęła Noemie, chwytając się jedną dłonią za włosy, których
kilkanaście straciła przez Jocelyn. – Widać, że wychowywała cię szlama, bo
gdybyś miała czystokrwiste korzenie, to nigdy nie zachowywałabyś się jakbyś
postradała zmysły!
W Jo ponownie się zagotowało i kolejny raz rzuciła się na
Francuzkę, tym razem uderzając ją otwartą dłonią z całej siły w twarz. Noemie
pisnęła przerażona, a jej policzku pozostał czerwony ślad po dłoni rudowłosej.
Jocelyn wpatrywała się oniemiała w swoją rękę, nie mogąc uwierzyć, że
zdecydowała się postawić i uderzyć kogokolwiek, natomiast Noemie wpatrywała się
ze łzami w oczach w przeciwniczkę. Jak bardzo się pomyliła przy ocenie jej
osoby! Dotychczas myślała, że Williams jest nikim więcej niż zwykłym śmieciem,
którym można pomiatać i który nie będzie umiał się prawidłowo obronić. A
tymczasem zaskoczyła ją.
Noemie szybciej odzyskała świadomość i orientację, co się
dzieje w danym momencie. Zepchnęła Jocelyn z siebie tak, że Ruda upadła
boleśnie na podłogę. Nie zdążyła się nawet skrzywić z bólu, gdy dopadła ją
szatynka i zaczęła okładać pięściami po twarzy. Jo nie pozostawała bierna i po
chwili zaczęła z taką samą energią atakować. Nie miała określonego celu –
uderzała, gdzie się tylko dało, przy okazji szarpiąc Noemie za włosy. Pomyślała
z ponurą satysfakcją, że niedługo panna Blanchard będzie musiała nosić perukę,
bo zostanie bez ani jego kosmyka.
Angelique, która do tej pory stała z boku i nie reagowała,
teraz postanowiła zainterweniować, bo zauważyła, że sprawa wymknęła się nieco
spod kontroli i niedługo obie dziewczyny się pozabijają. Dopadła do szarpiących
się nastolatek i próbowała ściągnąć Noemie z Jocelyn. Wiedziała, że jej
przyjaciółka nie ma żadnego doświadczenia w bijatykach i ta była pierwszą – i
zapewne ostatnią – w jej życiu. Ona zareagowałaby podobnie, gdyby ktoś ośmielił
się obrazić jej rodzinę.
Gdy usłyszała wrzask Jocelyn i trzask łamanej kości,
chwyciła Noemie mocno i z całej siły pociągnęła ją w swoją stronę. Z trudem,
ale udało jej się rozdzielić walczące dziewczyny. Odeszła z Noemie na
bezpieczną odległość od Jocelyn, która zaczęła się podnosić z podłogi. Jej
włosy przypominały istne siano, na policzkach widniały czerwone ślady po
paznokciach szatynki, a nos miała wygięty pod dziwnie niepokojącym kątem.
Angelique z przerażeniem uświadomiła sobie, że jej przyjaciółka ma
prawdopodobnie złamany nos. Chciała jak najszybciej pozbyć się Noemie, by zająć
się przyjaciółką albo chociaż odprowadzić ją do pielęgniarki. Zerknęła ze
zniecierpliwieniem na Francuzkę, która szarpała się i ciskała piorunujące
spojrzenia w stronę Rudej. Angie zauważyła, że i Noemie nie wyszła z tej bójki
bez szwanku. Również miała tak splątane włosy, że przypominały kołtun, na twarz
widniały liczne zadrapania, a pod jednym okiem rósł wielki siniak. Tyle dobrze,
że nie miała niczego złamanego. Dobrze?, pomyślała zdziwiona Angelique,
ale po chwili przestała się na tym skupiać, ponieważ Jocelyn ponownie natarła
na ciemnowłosą. Blondynka z trudem ją w ostatniej chwili powstrzymała. Stanęła
pomiędzy nimi, chcąc zapobiec dalszemu rozwojowi akcji.
- Macie z tej
chwili przestać! – krzyknęła, patrząc raz na jedną, a raz na drugą. –
Rozumiecie?!
- To ta wariatka
zaczęła! – warknęła Noemie, a Angelique zauważyła coś, co jej umknęła przed
chwilą, gdy uważnie lustrowała obie dziewczyny: Francuzka miała rozciętą wargę,
z której powoli płynęła strużka krwi. – Jej powiedz, żeby przestała!
- A ty to może
jesteś niewinna, co?! – wrzasnęła Jocelyn, próbując dostać się do Noemie,
jednak ręka Angie skutecznie jej to uniemożliwiała. Spojrzała na dłoń
przyjaciółki wściekła. Chciała teraz dołożyć Blanchard, aby ta wreszcie
zrozumiała, gdzie jest jej miejsce i że nie powinna tak się wyrażać o jej
rodzicach. – Po co zaczęłaś obrażać moich rodziców? Czy ja mówię coś na temat
twojej uprzedzonej rodziny, która nie widzi nic poza czubkiem swojego nosa?
Nie! Czy kiedykolwiek powiedziałam, że gdybym była na twoim miejscu, to nie
przyznałabym się do rodziny, która, gdyby tylko mogła, stanęłaby w kolejce do
Sama-Wiesz-Kogo?!
Noemie ryknęła z wściekłości, próbując dostać się do
Jocelyn.
- Ty suko! –
warknęła, siłując się z Angelique, która przetrzymywała ją przed zrobieniem
czegoś głupiego i tragicznego w skutkach. – Jak w ogóle śmiesz mówić o mojej
rodzinie?! Ty, w której żyłach płynie brudna, mugolska krew! Nie zasługujesz na
to, żeby praktykować magię! Ta umiejętność należy się tylko potomkom
czystokrwistych rodzin!
Angelique, której krzyk dotychczas ginął we wrzaskach Jo i
Noemie, postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce.
- Przestańcie
obie! NATYCHMIAST! – wrzasnęła tak głośno, że obie dziewczyny zamilkły,
wpatrując się w Angie.
Żadna z nich nie spodziewała się, że ta niepozorna
blondynka ma taką siłę głosu. Zapewne usłyszeli ją wszyscy w wieży, a może i
nawet w parku, gdyż okno miały otwarte. Jeżeli tak się stało, to tylko kwestią
czasu jest pojawienie się tutaj nauczyciela, a wtedy będą miały nie lada
problemy tuż przed zakończeniem roku szkolnego.
Panna Jambon wzięła głęboki wdech, a następnie ze świstem
wypuściła powietrze z płuc. Ulżyło jej, gdy wrzaski rozjuszonych dziewczyn
ustały i mogła w końcu coś powiedzieć, jakoś załagodzić sytuację.
- Zachowujecie się
jak gówniary, wiecie? – powiedziała Angelique normalnie, patrząc na obie
spokojnie. – Jocelyn, ja cię naprawdę rozumiem i również uważam, że należało
jej się za to, co powiedziała, ale, mimo wszystko, przesadziłaś. Obie
przegięłyście. – Emocje trochę opadły i teraz ani rudowłosa, ani szatynka nie
szarpały się, by jak najszybciej przyłożyć z pięści w twarz drugiej. Zdawały
się rozumieć, iż postąpiły głupio. – Macie szczęście, że...
Francuzka nie miała szansy, by dokończyć zdanie, ponieważ
w tym samym momencie usłyszały zgrzyt otwieranych drzwi i wszystkie trzy
jednocześnie zwróciły głowy w tamtym kierunku. Nie usłyszał was żaden
nauczyciel, dokończyła Angelique z goryczą w myślach przerwane zdanie.
Wpatrywała się ze strachem w jasnoniebieskie tęczówki profesorki.
- Co wy tu
wyprawiacie? Słychać was w całym zamku! – krzyknęła zdenerwowana kobieta.
Dopiero po chwili zauważyła siniaki i zadrapania na
twarzach Jocelyn i Noemie. Zacisnęła wąskie usta w cienką linię, a dłonie w
pięści tak mocno, że aż jej pobielały kostki. Cała trójka czekała tylko na
wybuch.
Jocelyn przymknęła zrezygnowana oczy. Złamany nos dawał
jej się we znaki, a zadrapania i siniaki na całym ciele tylko pogarszały
sprawę. Czemu akurat ona musiała przyjść i zobaczyć, co jest powodem tych
krzyków? Dlaczego nie mógł być to inny nauczyciel?
- WILLIAMS!
BLANCHARD! – wrzasnęła nauczycielka, aż książki zatrzęsły się na półkach. – DO
DYREKTORKI!
I dziewczyny posłusznie podążyły za madame Debreu,
wiedząc, że sprzeciw nic nie da.
***
Uniósł rękę i zapukał do drzwi wykonanych z ciemnego
drewna. Rodzice wychowali go na kulturalnego człowieka, który szanuje
prywatność innych, dlatego nie wszedł do pokoju przyjaciela jak do siebie,
tylko czekał cierpliwie na zaproszenie. Po chwili usłyszał huk dobiegający z
pomieszczenia za drzwiami, a następnie zduszony jęk. Zaniepokoiło go to, więc
zapukał raz jeszcze. Chciał jak najszybciej sprawdzić, czy wszystko w porządku
z Brianem. Wiedział, że chłopak nie jest ze szkła, ale, mimo wszystko, ten huk
porządnie go wystraszył.
Już miał pukać po raz trzeci, gdy zza drzwi dotarł do
niego przytłumiony głos przyjaciela:
- Wejdź, Jamie,
tylko uważaj na książki.
Blondyn uchylił ostrożnie drzwi, oczekując jakiegokolwiek
zagrożenia. Jednak niepotrzebnie. Gdy tylko ujrzał pokój przyjaciela w pełnej
okazałości, nie mógł się nie roześmiać.
Brunet siedział na podłodze ze skwaszoną miną, rozcierając
sobie kark. Widząc przewróconą drabinę, James szybko połączył fakty ze sobą –
przewrócił się. Ostatnio Brianowi takie wypadki zdarzały się coraz częściej.
Łatwiej można było go zaskoczyć czy przestraszyć. To chyba przez ten powrót
Voldemorta. Ilekroć James wymawiał przy przyjacielu to nazwisko, to ten zawsze
wzdrygał się i beształ go za nazywanie Sami-Wiecie-Kogo po imieniu. Jednak
James się nie bał, bo wiedział, że nie ma czego. Strach przed imieniem
wzmaga strach przed tym, kto je nosi.
Podał przyjacielowi rękę, a gdy ten ją złapał, Williams
pomógł kumplowi podnieść się do pionu. Na ustach chłopaka nadal igrał uśmiech.
- Coś ty robił na
tej drabinie? – spytał James.
- Porządki na
najwyższej półce – burknął Wright, nadal masując kark. – Nie wiem czemu, ale
przestraszyłem się twojego pukania. Czemu nie wchodzisz normalnie?
Williams spojrzał na niego znacząco i skwitował wszystko
jednym słowem:
- Kultura.
Brian prychnął jedynie, jednak po chwili uśmiechnął się
szeroko. Każdy upadek ma przykre skutki w postaci bólu, jednak najważniejsze
jest, by umieć się podnieść i pozbierać, i nie rozpaczać, bo to nic nie daje.
- Co cię sprowadza
do mnie, kulturalny człowieku? – zapytał uśmiechnięty brunet, zbierając
rozsypane książki i jednocześnie zerkając na przyjaciela kątem oka.
- Potrzebuję
twojej pomocy...
Brian pochwycił wszystkie książki z podłogi i ułożył je na
biurku, a następnie przyjrzał się uważnie jasnowłosemu chłopakowi. Widział, że
się z czymś męczy, a od czego ma się przyjaciół, jeśli nie od pomocy? Williams
wiele razy wyciągał go z opresji, więc jest mu winien ową pomoc, o którą prosi.
Otrzepał spodnie z kurzu i odnotował sobie w głowie, żeby
posprzątać tutaj, zanim przyjedzie siostra Jamesa. Nie wypada przecież, aby
dziewczyna weszła do zabrudzonego pokoju, gdzie kurz robi za dywan.
Spojrzał na przyjaciela uważnie.
- O co chodzi?
- Jocelyn. – Jedno
imię wyraża więcej niż tysiąc słów.
Brian odetchnął z ulgą, iż to nie jest nic poważnego, po
czym sprzątnął kilka ubrań z łóżka (odnotował sobie, żeby posegregować ciuchy:
na czyste i brudne), usiadł i uśmiechnął się do Jamesa, klepiąc miejsce obok
siebie.
- Siadaj i
opowiadaj, co tam znowu wymyśliłeś.
***
Jocelyn, Noemie i Angelique – ta ostatnia występowała w
roli świadka - siedziały przed biurkiem w gabinecie dyrektorki, czując na
karkach oddech madame Debreu. I bez tego czuły się winne, choć z nich trzech
panna Blanchard najmniej. Uważała, iż działała jedynie w swojej obronie, że
niczym nie zawiniła i to Ruda ją pierwsza zaatakowała i to w dodatku bez
powodu.
- Słucham –
powiedziała spokojnie madame Rimet, kładąc dłonie na biurku i spoglądając na
każdą z dziewczyn osobno. – Która z was mi wyjaśni, co skłoniło was do bójki?
Co wam strzeliło do głowy?! Pojutrze zakończenie roku szkolnego, a wy chcecie
sobie jeszcze nagrabić? – spytała z niedowierzaniem. – Nie spodziewałam się
tego po tobie, Jocelyn – zwróciła się do rudowłosej, która zapadła się w
fotelu, spuszczając bardziej głowę. – Zwłaszcza po tym, co się niedawno stało.
Myślałam, że jesteś rozsądniejsza i nie dasz się sprowokować byle zaczepkami.
- Pani profesor –
wtrąciła się Angie, zerkając nieśmiało na ostre oblicze dyrektorki Beauxbatons
– Jocelyn zareagowała tak, ponieważ Noemie obraziła jej rodziców. Nazwała jej
mamę...
- Nie obchodzi
mnie – madame Rimet przerwała Angie wypowiedź ostrym tonem – kto, kogo, jak i
dlaczego nazwał. Nie interesuje mnie to! Nic, powtarzam: nic, nie daje
uczniom prawa wdawania się w bójki. I to jeszcze z takimi skutkami – wskazała
na zakrwawiony nos Jocelyn (dyrektorka, zaraz po ich przybyciu, naprawiła
złamaną kość odpowiednim zaklęciem) i spuchnięte oko Noemie. – Rozumiem, gdyby
to była tylko drobna kłótnia i jedna uderzyłaby niezbyt mocno drugą, ale, na
Merlina, wyście się o mało nie zabiły! – Dyrektorka podniosła głos, przez co
dziewczyny jeszcze bardziej skuliły się w fotelach. – Nigdy nie przypuszczałam,
że dojdzie do takiej sytuacji. Odejmuję Ombrelune pięćdziesiąt punktów – powiedziała
– za każdą z was.
Noemie i Jocelyn wciągnęły gwałtownie powietrze. Straciły
sto punktów! Z pierwszego miejsca w tabeli spadły na trzecie, czyli ostatnie.
Jak one teraz spojrzą w oczy mieszkańcom swojego domu?
- Możecie już iść
– oznajmiła szorstko dyrektorka, wracając do przerwanej czynności.
Dziewczyny podniosły się z zajmowanych miejsc i skierowały
się do wyjścia. Już miały wychodzić, gdy zatrzymał je głos madame Rimet.
Wszystkie trzy odwróciły się w tym samym czasie w jej stronę.
- Panno Williams –
powiedziała dyrektorka, nie podnosząc wzroku znad papierów – możesz się już
zacząć pakować. Za chwilę wyślę sowę do twojego brata, aby zabrał cię stąd
wcześniej, niż planowaliśmy. Chyba zgodzisz się ze mną, że tak będzie najlepiej
dla wszystkich?
Jocelyn pokiwała twierdząco głową, jeszcze raz analizując
sens wypowiedzianych przez madame Rimet słów. Prawdopodobnie jeszcze dzisiaj
zobaczy Jamesa i wróci z nim do Anglii. Marzyła o tym, ale nie chciała
opuszczać Beauxbatons w obliczu tego, co zrobiła. Nie chciała, by nauczyciele
wspominali ją jako tą, która pobiła koleżankę z roku. Należało jej się,
zaprotestowała natychmiast w duchu. Jocelyn nie czuła się winna – no, może
troszeczkę. Noemie dostała to, na co zasłużyła. Gdyby miała cofnąć czas i
ponownie zadecydować, nie wahałaby się ani chwili i postąpiłaby identycznie.
Podążyła za Noemie i Angelique do wieży, w której
znajdował się ich pokój. Najwyższy czas zacząć się pakować. No i jeszcze musi
się ogarnąć, żeby James nie dostał papilacji serca na jej widok.
***
Mało brakowało, a rozdział nie pojawiłby się w terminie,
jednak, na szczęście, wyrobiłam się. Zauważyliście, że zaczęłam pisać coraz
dłuższe rozdziały? Sama jestem zaskoczona, ponieważ jeszcze niedawno nie
umiałam wydusić z siebie więcej niż trzy albo cztery strony, a teraz piszę po
sześć, siedem. :D
Mam do Was ogromną prośbę. Mam teraz totalny młyn – nauka,
nauka, nauka. Ledwo ogarniam, co się dookoła mnie dzieje i nie wiem, kogo już
mam informować, dlatego proszę, aby ci, którzy chcą nadal czytać TJ, dodali
mój blog do Obserwowanych albo po prostu zaglądali tu regularnie, żeby
zobaczyć, czy jest nowy rozdział. Bardzo mi to wszystko ułatwi. :)
Mam nadzieję, że powyższa notka przypadła Wam do gustu.
Liczę na szczere komentarze.
Pozdrawiam i do napisania! ;3
Będę sprawdzać twój blog co tydzień - słowo . :) A tymczasem... rany! Chyba ten rozdział jak na razie podobał mi się najbardziej ze wszystkich, choć poprzednie też były genialne! Nadal nie mogę uwierzyć, że Noemie okazała się tak dwulicową gnidą, ale cóż. Bywa. Cieszę się, że wprowadziłaś do opowiadania Briana, bo muszę przyznać, że chyba go uwielbiam! Fabuła się rozwija, akcja także tu jest - opowiadanie ci wychodzi FANTASTYCZNIE. Absolutnie kocham czytać to co powstaje z twojego pióra - klawiatury - NEVERMIND. Oprócz tego uwielbiam to, że łączysz akcję z Harry'ego tutaj. Fajnie ci to wychodzi. Styl pisania masz niezwykły i niebanalny. Potrafisz wciągnąć i oprowadzić czytelnika po świecie przez ciebie stworzonym, a to nie lada wyczyn!
OdpowiedzUsuńChyba się uzależniłam... O_O
W każdym razie.. życzę weny, pomysłów, więcej czasu i w ogóle!
Pozdrawiam.
Sherry.
SAKROLINA 121
OdpowiedzUsuńI jest - doczekałam się. A już myślałam, że to nie nastąpi :D Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję.
Dobra, ale teraz przejdźmy do rzeczy:
Wiesz, co ja bym zrobiła z tym rozdziałem na Twoim miejscu? Podzieliła go na pół i byłyby dwa i w następnym tygodniu mogłabyś dodać, ale nieważne - tak też jest świetnie.
Ale zacznijmy od początku.
Pierwsza część bardzo mi się podobała, ten opis bójki, ach. Cudownie opisałaś wszystko.
Jak mnie ta Noemie denerwuje. Nie mogę uwierzyć, że jest taka parszywa. na miejscu Jo postąpiłabym identycznie. Dobrze, że ma Angie, bo inaczej mogłaby zwariować...
Kolejny akapit, muszę przyznać, że mnie nieco rozbawił... Nie powiem czym, ale miał w sobie to coś. Ciekawie, ciekawie i jeszcze raz ciekawie.
Ostatni, trzeci akapit, nie był dla mnie zaskoczeniem - zawiniły, to muszą ponieść karę. Szkoda, że aż taką surową, ale bywa. Ciekawe, co jeszcze wymyślisz i jak mnie zaskoczysz :D
A tak swoją drogą - jak czytałam, to wczuwałam się w rolę :D Miałam wrażenie, że, to ja jestem Jo i ja to wszytko przeżywam, a wyobraźnia działała mi na maksa.
To taki drobny błąd, który zauważyłam zupełnie przypadkowo.
Gdy Noemie, osoba, którą od lat uważała za przyjaciółkę, wyraziła się jawnie na temat, co myśli o niej i jej rodzinie, zrobiło jej się najzwyczajniej w świecie przykro - najzwyczajniej w świecie powinnaś ująć w przecinki, bo to wtrącenie
Tak więc ja czekam na następny i pozdrawiam :D
masz wspaniałego bloga! będzie mi miło jeśli spodoba Ci się mój i również go zaobserwujesz ;))
OdpowiedzUsuńJa mam Twojego bloga w obserwowanych, dlatego zawsze będę wiedziała, kiedy pojawi się nowy rozdział ;)
OdpowiedzUsuńWcale się nie dziwię, że Jocelyn zareagowała dość gwałtownie po tym, jak Noemie okazała się zwykłą, fałszywą suką. Chyba każdego bolałaby zdrada dokonana zwłaszcza w tak paskudny sposób. Mimo wszystko cieszę się, że panna Williams nie opuściła samotnie szkoły, bo wówczas mogłoby się to skończyć tragicznie.
Owszem, już wcześniej byłam strasznie wściekła na Noemie, ale w tym rozdziale przeszła samą siebie. Co jej się, do cholery, stało? Może nigdy jej nie zależało na Jo, tylko udawała kogoś innego, żeby wreszcie tę maskę zrzucić i pokazać, że tak naprawdę jest chamska i egoistyczna? Na miejscu głównej bohaterki również rzuciłabym się na nią z pięściami. Obrażanie Ciebie to jedno, ale Twoich rodziców i w ogóle całej rodziny - drugie. Noemie zdecydowanie przesadziła, a choć bijące się ze sobą dziewczyny nieco mnie bawią, w duchu kibicowałam Jocelyn z całego serca. Niestety dziewczyny miały pecha, wpadając w ręce madame Debreu, a od niej - prosto na dywanik u dyrektorki. Gdyby to nie końcówka roku, podejrzewam, że kara byłaby dużo bardziej surowa. Trochę mi szkoda, że Jo i Angie musiały się rozstać, ale Ruda wreszcie zobaczy się z bratem i wróci do Anglii, a sądzę, że bardzo tego w tej chwili potrzebuje.
Rozdział bardzo mi się podobał, bardzo obrazowo i szczegółowo przedstawione kolejne sceny - pięknie :)
Pozdrawiam :*