Promienie
zachodzącego słońca odbijały się w nieskazitelnej tafli lustra, w którym
przeglądała się pewna szesnastoletnia czarownica. Jocelyn przyjrzała się
krytycznie swojemu odbiciu, sprawdzając, czy spod warstwy pudru widać
jakiekolwiek ślady bójki, która miała miejsce niedawno.
Ruda
należała do dziewcząt, których los nie pominął przy obdarowywaniu urodą.
Długie, miedziane włosy spływały falami po jej szczupłych plecach aż do pasa, a
duże, czekoladowe oczy były otoczone gęstą kurtyną czarnych jak smoła rzęs.
Ponadto mały, lekko zadarty nosek, wyraźnie zarysowane kości policzkowe oraz
usta o idealnych proporcjach – ni to za wąskie, ni to za szerokie. Koleżanki
nieraz zazdrościły jej figury, mówiąc, że jest wyjęta niczym z pierwszej
okładki „Czarownicy” – płaski brzuch, niewielkie, aczkolwiek pełne, piersi oraz
szczupłe uda. Na pytanie, jak utrzymuje taką figurę, skoro pochłania takie
ilości jedzenia, zawsze odpowiadała, że nic, w co nie wierzyły jej koleżanki,
podejrzewając ją o stosowanie rygorystycznej diety. Jednakże taka był prawda –
Jocelyn nigdy szczególnie nie starała się, by zachować nienaganną sylwetkę.
Stanęła bokiem do lustra, aby
sprawdzić, jak się prezentuje z drugiej strony. Jak na osobę, która nie zwraca
zbytniej uwagi na kalorie i wygląd, zawsze dbała, by, wychodząc do ludzi,
prezentować się przyzwoicie.
Angelique, która siedziała na
łóżku rudowłosej, uśmiechnęła się delikatnie. Nie chciała uwierzyć w to, że
zaledwie parę godzin dzieli je od pożegnania. Spędziły wspólnie tyle
wspaniałych chwil, a teraz mają się rozstać...
- Nie strój się już tak, Jo – powiedziała Francuzka. – Ślicznie
wyglądasz.
- Ta, chodząca ślicznotka* - mruknęła z ironią Noemie, która
siedziała na swoim łóżku i malowała paznokcie na ogniście czerwony kolor.
Odkąd wróciły z gabinetu
dyrektorki, minęły dwie godziny. Żadna z byłych przyjaciółek nie odezwała się
do siebie ani słowem. W dormitorium panowała niezręczna cisza, którą, od czasu
do czasu, starała się przerwać Angelique, zagadując Jocelyn. Jednak wtedy
zazwyczaj do dyskusji włączała się także Noemie, serwując współlokatorkom
ironiczne, przepełnione jadem komentarze.
Panna Jambon spiorunowała
szatynkę wzrokiem.
- Pytał cię ktoś o zdanie? – warknęła blondynka.
Szatynka prychnęła cicho, ale nie
wypowiedziała już więcej ani słowa. Aż za dobrze pamiętała, co się stało, gdy
rzekła o kilka słów za dużo. Wprawdzie Noemie Blanchard nie należała do osób,
które można łatwo zastraszyć, ale wolała nie ryzykować kolejnego spotkania z
paznokciami Jocelyn. Ledwo co udało jej się zamaskować jakoś ślady po ostatnim.
Rudowłosa skończyła oględziny w
lusterku, wzdychając ciężko. Opadła na łóżko obok Angelique i rozejrzała się po
dormitorium, starając się zapamiętać każdy szczegół pomieszczenia, wiedząc, że
więcej już go nie ujrzy. Od września nie będzie już studentką Beauxbatons, lecz
angielskiej szkoły, do której brat już ją pewnie zapisał. Sporo słyszała o
Hogwarcie, choć nigdy tam nie była. Znała zamek jedynie z opowieści starszych
koleżanek, które rok temu gościły tam na Turnieju Trójmagicznym. Z relacji
Francuzek nie wynikało, by szkoła była zaniedbana i niegodna odwiedzenia –
wręcz przeciwnie!
Z jej ust wydobyło się kolejne
westchnięcie, po czym wygładziła koc, którym przykryte było jej łóżko. Nigdy
nie sądziła, że opuści Akademię Magię we Francji wcześniej, niż po zakończeniu
siódmego roku. Tylko że los szykował dla niej zupełnie inne zakończenie,
aniżeli mogłaby się spodziewać. Gdyby Sami-Wiecie-Kto nie wrócił, zapewne nadal
mogłaby kontynuować edukację w Beauxbatons i z niecierpliwością oczekiwałaby na
koniec roku, aż spotka się z rodzicami i bratem, a następnie gdzieś wyjadą na
wczasy. Jednak tak nie było. Życie Jocelyn odwróciło się do góry nogami i teraz
nic nie było takie, jak kiedyś. Musiała poradzić sobie z natłokiem wydarzeń i
pokazać, że dorosła do tego, aby walczyć i decydować sama za siebie. Nie mogła
teraz liczyć na to, iż brat w każdej kryzysowej sytuacji pospieszy jej z
odsieczą. Trwała wojna i każdy odpowiadał za siebie.
Z rozmyślań wyrwał ją dotyk dłoni
przyjaciółki na ramieniu. Odwróciła się w stronę Francuzki i przywołała na
twarzy delikatny uśmiech. O dziwo, wcale nie wyszedł jej grymas.
- Angie, nie zamartwiaj się już tak – powiedziała, spoglądając w
błękitne oczy przyjaciółki. – To, że opuszczam Beauxbatons, nie oznacza końca
naszej przyjaźni.
- Wiem, wiem – mruknęła Jambon, zakładając za ucho jasny kosmyk. –
Po prostu trudno mi się pogodzić, że teraz będziesz wiele kilometrów stąd i
sporo czasu minie, zanim się ponownie zobaczymy. O ile w ogóle do tego dojdzie...
- Przestań! – zaprotestowała gwałtownie Ruda. – Nie wolno ci tak
mówić, a nawet myśleć! Tak wojna niedługo się skończy – powiedziała – i znowu
będziemy razem chodzić na długie spacery i zakupy, zobaczysz. Wszystko będzie
dobrze – dodała Jocelyn, starając się sama uwierzyć w ostatnie dwa słowa, które
wypowiedziała.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz, Jo – wyszeptała Angelique, po
czym przytuliła mocno przyjaciółkę.
Panna Jambon zdawała sobie
sprawę, że dla Jocelyn najlepszym rozwiązaniem jest przeprowadzka do Anglii, do
brata, zwłaszcza w obliczu tragedii, która miała miejsce niedawno w ich
rodzinie. Jednak nie zmieniało to faktu, iż dziewczynie trudno było się
pogodzić z utratą jedynej prawdziwej przyjaciółki, którą miała. Wprawdzie
istniały różne sposoby komunikacji, wakacje i ferie, jednak to nie to samo, co
świadomość, że ważna osoba jest blisko. Angelique obiecała sobie już na drugim
roku, gdy więź między nią a Jocelyn się zacieśniła, że nigdy nie pozwoli, aby
ich przyjaźń się skończyła. Choćby się waliło i paliło, to Jocelyn Williams już
na zawsze pozostanie jej bratnią duszą.
Rudowłosa odwzajemniła uścisk
równie mocno jak Francuzka, pragnąc, by ta chwila trwała wiecznie. Już niedługo
będzie z dala od przyjaciół i miejsca, które do tej pory uważała za drugi dom.
Rozpocznie nowe życie.
Chwilę później rozległo się ciche
pukanie, a następnie drzwi się uchyliły i do środka weszła madame Rimet.
Uśmiechnęła się serdecznie do Jocelyn, widząc, jak trwa w uścisku z
przyjaciółką. Nie wątpiła, że dla jej podopiecznej to był trudny okres w życiu,
ponieważ zwaliło jej się na głowę tyle rzeczy na raz i musiała dorosnąć
szybciej, niż przewidywała norma. Starała się robić wszystko, co w jej mocy, by
zapewnić córce znanych aurorów opiekę i bezpieczeństwo, jednak wiedziała, że
ten stan nie może trwać wiecznie. Dziewczyna będzie o wiele bezpieczniejsza u
boku swojego brata, w domu.
Rudowłosa odsunęła się od
Angelique, patrząc na dyrektorkę. Przypominała jej teraz matkę, która troszczy
się o swoje dziecko. Jej twarz, choć zazwyczaj sprawiała wrażenie wyrzeźbionej
w lodzie, wyrażała w tym momencie czułość.
- Jocelyn, twój brat już na ciebie czeka – powiedziała łagodnie. –
Jesteś gotowa?
Dziewczyna pokiwała twierdząco
głową, omiatając spojrzeniem ostatni raz pokój, w którym mieszkała przez
ostatnie lata. Już nigdy nie ujrzy bladożółtych ścian, nigdy nie zanurzy stóp w
puchowym dywaniku w łazience... Okres, który spędziła w tej szkole w
przyszłości na pewno będzie wspominała z uśmiechem na ustach.
Podniosła się z łóżka i podeszła
do kufra, który stał przy szafie. Czuła, jak trzy pary oczu śledzą każdy jej
ruch. Nawet Noemie, choć nigdy by się do tego nie przyznała otwarcie, czuła, że
będzie jej brakować towarzystwa rudowłosej koleżanki od nowego roku. W końcu
przyjaźniły się od kilku lat i dzieliły dormitorium.
- Och, ja się tym zajmę – mruknęła dyrektorka, gdy zauważyła, że
Jocelyn schyla się, aby chwycić za rączkę kufra. – Locomotor kufer!
Szesnastoletnie uczennice
obserwowały, jak kufer z rzeczami Jocelyn unosi się do góry i czeka, aż ktoś go
dalej podyryguje.
Ruda odwróciła się w stronę
Angelique, uśmiechając się do niej smutno.
- Pisz do mnie, Angie – poprosiła, a następnie ponownie ją
przytuliła.
- Obiecuję – wyszeptała. – Obiecuję, że nasza przyjaźń przetrwa tą
rozłąkę.
Jocelyn nic nie odpowiedziała,
tylko przytuliła mocniej przyjaciółkę, która była dla niej siostrą, bratnią
duszą, kimś, z kim mogła porozmawiać na wszystkie tematy. Słysząc ciche
chrząknięcie ze strony madame Rimet, dziewczyny odsunęły się od siebie.
- Uważaj na siebie, Jo – powiedziała Angelique, uśmiechając się
delikatnie.
Ruda odwzajemniła gest,
doceniając troskę przyjaciółki. Nawet i bez tych słów uważałaby, aby nie wpaść
w tarapaty. Szczególnie ze względu na brata, ale także i rodziców. Oni na pewno
nie chcieliby, aby coś jej się stało.
Odwróciła się już, aby wyjść z
pokoju za dyrektorką, gdy usłyszała coś, co sprawiło, że stanęła w miejscu i
zwróciła twarz w ową stronę.
- Nie byłam dla ciebie miła ostatnio, ale chcę, żebyś wiedziała,
że nie życzę ci źle – powiedziała Noemie, wpatrując się w paznokcie. – W końcu
byłaś dla mnie opoką przez ostatnie lata. Tylko nie myśl sobie, że zmieniłam o
tobie zdanie. – Noemie uśmiechnęła się krzywo. – Po prostu nie chcę rozstawać
się w takiej atmosferze. Zdaję sobie sprawę, że nie uda mi się naprawić
wyrządzonych krzywd, ale... – zawahała się. – W każdym razie życzę ci udanej
podróży i szczęścia w Anglii.
Na usta Noemie wpłynął uśmiech,
który zapewne ona uznała za szczery, jednak Jocelyn wiedziała, jak jest
naprawdę. Tyle czasu żyła niczym bańce, zaślepiona, jednak teraz przejrzała na
oczy i zobaczyła, jaka Francuzka jest naprawdę. Nie istniało nic, co w tej
chwili by sprawiło, że zmieniłaby zdanie na temat rówieśniczki.
- Doceniam twój gest, Noemie – powiedziała powoli Jocelyn,
uważając na dobór słów – ale i tak nie wierzę, że tak negatywnie nastawiona do
mnie osoba życzy mi szczęścia. Wybacz, ale nie pasuje do ciebie ta rola, nie w
świetle ostatnich wydarzeń.
Panna Blanchard roześmiała się
dźwięcznie, w końcu unosząc wzrok na rudowłosą.
- Żegnaj, Jocelyn – powiedziała, po czym znowu wgapiła się w
paznokcie, zapewne szukając jakiejś rysy na lakierze.
Williams pokręciła głową, patrząc
na byłą przyjaciółkę. W głębi duszy była zadowolona, że nie odjedzie, będąc z
Noemie skłócona. Fakt, że się pożegnały, nie oznaczał, że relacje między nimi
ulegną poprawie na lepsze. Szansa na to nie była nawet znikoma.
Uniosła leciutko kącik ust.
- Żegnaj, Noemie.
Odwróciła się ponownie w stronę
madame Rimet, która za pomocą różdżki unosiła w powietrzu jej kufer, i wyszła z
dormitorium, nie oglądając się na nikogo.
***
- Cześć, siostra!
Jocelyn pobiegła w stronę brata,
który wyciągnął ku niej ramiona, gdy tylko wyszła zza zakrętu.
James Williams – wysoki blondyn o
wyraźne zarysowanych, wystających kościach policzkowych – był dla swojej
jedynej siostry oparciem w każdej sytuacji. Mimo że nie spędzali ze sobą wiele
czasu, byli nierozłączni i rozumieli się bez słów niczym bliźniaki, co jest
niemożliwe, ponieważ chłopak był starszy od Rudej o całe trzy lata.
Na
pierwszy rzut oka nikt by nie powiedział, że ta dwójka jest spokrewniona. On –
niebieskooki blondyn, ona – rudzielec z oczami o barwie mlecznej czekolady.
Jednak, po dłuższej, uważnej obserwacji zauważało się cechy wspólne jak pieprzyk
pod lewym okiem czy taki sam nos. Pomijając różnice w wyglądzie, byli bardzo do
siebie podobni. Mieli podobny tok myślenia, takie samo podejście do niektórych
spraw i oboje stawali murem za rodziną oraz przyjaciółmi.
Jocelyn przytuliła się do brata, który
zamknął jej drobne ciało w mocnym, braterskim uścisku. Dziewiętnastolatek
wreszcie poczuł, jak część ciężaru, który zalegał na jego sercu od początku
czerwca, opada. Miał przy sobie ukochaną, małą siostrzyczkę, mógł ją chronić na
wszelkie możliwe sposoby. Obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli jej skrzywdzić.
Kto odważy się tknąć i zranić Jocelyn, będzie miał z nim do czynienia.
James wtulił twarz w gęste,
miedziane włosy siostry, wciągając z nozdrza zapach jej delikatnych perfum. Po
chwili odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ramion i przyjrzał się jej od stóp
do głów. Jo przygryzła delikatnie dolną wargę, modląc się w duchu, by czujne
tęczówki brata nie dostrzegły spod warstwy pudru śladów bójki. Wprawdzie
wiedziała, że dzięki czarodziejskim kosmetykom nie ma możliwości, by ktokolwiek
cokolwiek zobaczył, ale zdawała sobie sprawę, iż jej brat jest bacznym
obserwatorem.
- Jesteś cała? – Zlustrował ją ponownie z góry na dół, po czym
uśmiechnął się delikatnie, a Jocelyn odetchnęła z ulgą, odwzajemniając gest. –
Cieszę się, że cię widzę. Strasznie za tobą tęskniłem, Jocie – wyszeptał James.
Ruda zazgrzytała zębami. Jej brat
doskonale wiedział, co powiedzieć i zrobić, by ją wkurzyć.
- Nie mów do mnie Jocie – wycedziła przez zęby. – Wiesz, że tego
nienawidzę.
Blondyn roześmiał się jedynie, a
następnie znowu przygarnął do siebie siostrę. Tak dawno jej nie widział, tak
długo nie przytulał. Teraz był o wiele spokojniejszy, gdy wiedział, że Jocelyn
będzie bezpieczniejsza pod okiem jego i Briana. Oni dwaj zapewnią jej ochronę,
na jaką zasługuje. A gdy uda się we wrześniu do szkoły, to dodatkowo znajdzie
się pod opieką dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledore’a, który jest
najpotężniejszym czarodziejem na świecie. Czarodziejem, którego nawet sam
Voldemort się lęka. Nic złego tam się jej nie stanie. Jednak na razie do
rozpoczęcia nauki zostały dwa miesiące, a to sporo czasu, aby coś niepożądanego
mogło się stać.
Jocelyn uśmiechnęła się
delikatnie, po czym odsunęła od brata. Widząc zaskoczenie malujące się na jego
przystojnej twarzy, pośpieszyła z wyjaśnieniami:
- Będziesz miał jeszcze wiele okazji do tego, by mnie wyściskać za
wszystkie czasy.
- Racja – potwierdził James, uśmiechając się szarmancko. – Pomęczę
cię, jak wrócimy do domu. Chodźmy, Brian już pewnie czeka z kolacją – dodał.
Madame Rimet, która do tej pory
nie dawała żadnego znaku obecności, ruszyła w stronę gabinetu, kufer za nią, a
Jocelyn i James za nim. Rudowłosa zerknęła kątem oka na brata, zastanawiając
się nad jego słowami.
- Kim jest Brian? – spytała zaciekawiona.
- Moim przyjacielem – odpowiedział. – Jest w porządku.
Zobaczysz, że go polubisz. To taki sam wariat jak ty – wystawił w stronę
siostry język.
- Ej! – oburzyła się Jo, choć na jej ustach gościł uśmiech. –
Uważaj, kogo nazywasz wariatem!
James roześmiał się. Uwielbiał
droczyć się z siostrą, która robiła wtedy zabawne miny, które aż same prosiły
się o komentarz w formie śmiechu czy uśmiechu rozbawienia.
- Złość piękności szkodzi, mała – powiedział James, obejmując
dziewczynę ramieniem.
Jocelyn prychnęła, ale nie
odtrąciła ręki brata, wiedząc, że żartuje, i mogłaby przysiąc, że madame Rimet,
która szła kilka kroków przed nimi, zaśmiała się pod nosem. ONA! Kobieta
uważana przez uczniów za lodową damę, która ponad wszystko ceni zasady i nie
zna zabawy.
Rozluźniła się, podążając
posłusznie za dyrektorką.
- A tak właściwie, to jak dostaniemy się do Londynu? – spytała
Ruda po chwili ciszy. – Teleportujemy się?
- Nie – odpowiedział James. – Skorzystamy z Sieci Fiuu.
Teleportacja na terenie szkoły jest niemożliwa. Madame Rimet zgodziła się nam
udostępnić swój prywatny kominek.
- Och, wspaniale – ucieszyła się Jocelyn.
Do gabinetu dyrektorki dotarli w
milczeniu, które nie było dla nikogo niezręczne. Jo cieszyła się, że w końcu
znajdzie się blisko brata, że nie będzie musiała się martwić o losy chociaż
jednego członka jej rodziny. Wierzyła, że z pomocą Jamesa uda jej się odnaleźć
rodziców i sprawić, że wszystko wróci do normy.
***
Brunet oddalił się od stołu na
kilka kroków, by ocenić efekt. Nigdy nie był mistrzem w przyrządzaniu
wykwintnych, powitalnych kolacji, o czym jego przyjaciel James doskonale
wiedział, a mimo to powierzył mu takie, a nie inne zadanie. Kucharzem też nie
był za dobrym – ostatnia próba jego gotowania skończyła się remontem kuchni –
jednak z tym jakoś sobie poradził, zamawiając gotowe jedzenie.
Niewielki stół, przy którym stały
cztery krzesła, przykryty był białym obrusem. Na środku stał wazon ze świeżymi
kwiatami, niedawno przyniesionymi z kwiaciarni za rogiem, a po bokach stały półmiski
z jedzeniem i przekąskami, a także napoje, w tym sok pomarańczowy, który
uwielbiała Jocelyn. Ponadto na stole leżały trzy nakrycia, po jednym dla niego,
Jamesa i jego siostry.
Brian nie był pewny, czy sztućce
ułożył po odpowiednich stronach talerza. Nigdy nie uważał, gdy matka mu
tłumaczyła takie rzeczy. Uważał, że nie przyda mu się ta umiejętność w życiu, a
tu proszę – głowił się, po której stronie powinien leżeć widelec. Jaki z tego
morał wynika? Trzeba zawsze słuchać matki. Ona zawsze ma rację.
Rozmyślania Briana przerwał huk
dochodzący z salonu, a chwilę później głośny jęk. Porzucił zamartwianie się o
położenie sztućców i pobiegł szybko do pomieszczenia obok, aby zobaczyć, co
spowodowało owy hałas. Widok, który tam ujrzał, sprawił, że stanął w progu jak
wryty, ledwo powstrzymując śmiech.
Na beżowym dywaniku przed
kominkiem leżała dwójka ludzi, chłopak i dziewczyna, i kufer. Podczas podróży
Siecią Fiuu musiały nastąpić jakieś problemy, ponieważ James przygniatał
Jocelyn do podłogi, a jego do niej kufer, który wcale nie wyglądał na lekki.
- James, złaź ze mnie – warknęła rudowłosa, próbując złapać
oddech. – Nie jesteś wcale piórkiem!
Brian, nie mogąc się dłużej
powstrzymywać, wybuchnął głośnym śmiechem, czym zdradził swoją obecność w
salonie. Blondyn zwrócił się w jego stronę i uśmiechnął się z ulgą.
- Jak miło, że jesteś. Pomógłbyś z tym kufrem, bo nie możemy się w
ogóle ruszyć? – poprosił.
- Jasne – powiedział, a na jego ustach nadal gościł szeroki
uśmiech rozbawienia.
Sięgnął do kieszeni po różdżkę,
machnął nią, a kufer uniósł się do góry i wylądował obok skórzanej kanapy.
James odetchnął z ulgą i zsunął się z Jocelyn, która wreszcie mogła złapać
oddech. Nie lubiła podróżować Siecią Fiuu z bagażem, ponieważ przeważnie za
każdym razem zdarzały się jakieś problemy. Jak i tym razem.
Jo wstała i otrzepała zieloną
sukienkę z kurzu. W duchu obiecała sobie, że nigdy więcej nie da się namówić
Jamesowi na taką formę podróżowania. Za rok zda egzamin na teleportowanie się i
sama będzie podróżować, w pełni bezpiecznie.
Uniosła głowę i spojrzała na
brata z pretensją.
- A gdzie przepraszam? – Widząc uniesioną ze zdziwienia brew
brata, poczuła, jak krew w niej buzuje. – Mało brakowało, a połamałbyś mi
żebra!
- Hej, siostra, nie denerwuj się tak! – James uniósł do góry ręce
w pokojowym geście. – Nie zrobiłem tego specjalnie. Przepraszam. Twój lekki kufer
mnie przygniótł, że nie mogłem się ruszyć. Co ty tam masz? – spytał. –
Kamienie?
- Tylko najpotrzebniejsze rzeczy – mruknęła zakłopotana Jocelyn.
Brian zachichotał, widząc
oburzoną minę przyjaciela i zakłopotaną jego siostry. Cała ta sytuacja wydała
mu się strasznie komiczna. Wiedział, że Jamesowi jeszcze nigdy nie udało się w
pełni poprawnie podróżować za pomocą Sieci Fiuu, więc korzystał z niej tak rzadko,
jak się tylko dało.
Widząc, że dwie pary oczu
skupiają się na jego osobie, uśmiechnął się łobuzersko.
- No co? Zabawne z was brudaski – wyjaśnił.
- Bardzo śmieszne, Brian, naprawdę – mruknął James, otrzepując
ubranie z brudu. Spojrzał na przyjaciela. – Wszystko gotowe?
- Oczywiście. – Mrugnął do Jocelyn, ukłonił się szarmancko i z
uśmiechem na ustach dodał: - Zapraszam na salony.
* - kojarzy ktoś czyje to słowa?
Podpowiedź: HP i Insygnia Śmierci cz. 1 :D
Kochana, muszę Ci powiedzieć, że wzruszyłam się tym rozdziałem. Może Ci się to wydać głupie, ale naprawdę musiałam powstrzymywać łzy, kiedy Jocelyn żegnała się ze swoją przyjaciółką. Właśnie w tym momencie pokazałaś najlepiej, jak wielka więź łączy obie te dziewczyny. Musi być strasznie ciężko zostawiać kogoś, kto jest dla nas najlepszym przyjacielem. Dlatego podziwiam Jo, bo naprawdę dzielnie to zniosła. A jeśli zaś chodzi o Noemie... W pierwszej chwili pomyślałam, że to całkiem miło z jej strony, że chciała rozstać się w miarę pokojowej atmosferze. Ale chyba nie jestem w stanie wybaczyć jej wyzwisk pod adresem rodziny panny Williams. Akurat z faktu, że Jocelyn od tej pory będzie daleko od niej, bardzo mnie cieszy.
OdpowiedzUsuńAch, powitanie brata i siostry również było bardzo wzruszające! Według mnie relacje rodzeństwa należą do najtrwalszych na całym świecie, tylko trzeba je odpowiednio pielęgnować. Cieszę się, iż główna bohaterka będzie się teraz znajdowała pod opieką brata. James jest odpowiedzialnym młodym mężczyzną, zapewne wspólnie z Jocelyn przetrwają jakoś trudny okres wojny, a ich rodzice, mam nadzieję, odnajdą się cali i zdrowi. Oczywiście liczę na jakiś wątek romansowy (mam na myśli Briana i Jo :D), ale cóż - pożyjemy, zobaczymy.
Rozdział naprawdę mi się podobał. Pełen emocji i uczuć, które były niemal namacalne. Czekam na ciąg dalszy ;*
Alastor „Szalonooki” Moody - tak mi się wydaje. On chyba wypowiedział te słowa. Pewności nie mam, ale tak mi się skojarzyło...
OdpowiedzUsuńNie napisze tu obszernego komentarza, jaki bym chciała, bo lekarze mi nie pozwalają. Mówią, że nie wolno mi siedzieć przed laptopem, bo coś,a le nie ważne.
Doskonale ukazujesz emocje. Te pożegnanie było tak realistyczne, że aż mi łzy pociekły. w sumie wszystko zaczyna się dopiero w tym rozdziale, bo dopiero w nim Jo przenosi się do Hogwartu. Tu dopiero zacznie sie całe opowiadanie. Wspaniale... Już nie mogę się doczekać następnego. Tak mnie wciągnęło, ze nie mam słów by to opisać. Podobało mi się zachowanie Noemie. Może nie jest najlepsza, ale zachowała się przyzwoicie. Masz talent i przysięgam Ci, ze jak nie wydasz jakiejś ksiażki, to znajdę Cię i własnoręcznie uduszę. xD. Pod koniec chciało mi się śmiać, fajnie opisałaś ten upadek.. Hehe...
Pozdrawiam serdecznie, sakrolina121
Tak, Moody jest autorem tych słów, za co go uwielbiam. :D
UsuńPrawdę powiedziawszy, to ona jeszcze nie przeniosła się do Hogwartu, tylko do Anglii. W szkole znajdzie się dopiero za kilka(naście) rozdziałów. ;P
Hahahahahahahahahahaha. XD Powinnam się bać? :D Daleko mi jeszcze do wydania książki, oj daleko. ;>
Dziękuję za komentarz. ;3
Również pozdrawiam.
Ale już jest w Anglii... A to oznacza, że za te kilka(naście) rozdziałów będzie :D Nie mogę się ich doczekać.
UsuńOj tak... Masz się bać... :D
A tymczasem do następnej notki (muszę przyznać, że wchodzę tu codziennie z nadzieję, że coś dodałaś ;D).
Oj, ta ja... Jak zwykle zapomniałam się podpisać...
UsuńRany jaka ja jestem głupia! Weszłam w sobotę popatrzeć na twój blog czy nie ma nowego rozdziału a w niedzielę zapomniałam - GŁUPIA , GŁUPIA JA. -.-
OdpowiedzUsuńNo, ale skoro już tu jestem to... powiem ci, że mnie zaskoczyłaś! Myślałam, że akcja twojego opowiadania będzie się rozgrywać w szkole we Francji i że nie będziesz jej łączyła z HP, a tu proszę! ^^ Słowa jak tylko przeczytałam skojarzyłam z moim ulubieńcem XD Może dlatego, że go zawsze podziwiałam i często, jeszcze w gimnazjum papugowałam tzn. chodziłam za koleżankami i doprowadzałam je do furii cytując słowa Moody'ego ^^ I Syriusza - to tak w nawiasie.
No. Hm... co tu jeszcze... nie mam pojęcia co mogłabym napisać, czego nie napisałam pod poprzednimi rozdziałami. Uwielbiam to co piszesz. Kocham te twoje opisy, zabawne sytuacje, Briana (to tak nawiasem mówiąc XD) i dialogi, które nie są pozbawione sensu. Doskonale sobie radzisz z kreowaniem świata i postaci. Cóż by rzec - czekam na kolejny rozdział. :)
Pozdrawiam.
Sherry.