16.12.12

Rozdział 6

Promienie zachodzącego słońca odbijały się w nieskazitelnej tafli lustra, w którym przeglądała się pewna szesnastoletnia czarownica. Jocelyn przyjrzała się krytycznie swojemu odbiciu, sprawdzając, czy spod warstwy pudru widać jakiekolwiek ślady bójki, która miała miejsce niedawno.
Ruda należała do dziewcząt, których los nie pominął przy obdarowywaniu urodą. Długie, miedziane włosy spływały falami po jej szczupłych plecach aż do pasa, a duże, czekoladowe oczy były otoczone gęstą kurtyną czarnych jak smoła rzęs. Ponadto mały, lekko zadarty nosek, wyraźnie zarysowane kości policzkowe oraz usta o idealnych proporcjach – ni to za wąskie, ni to za szerokie. Koleżanki nieraz zazdrościły jej figury, mówiąc, że jest wyjęta niczym z pierwszej okładki „Czarownicy” – płaski brzuch, niewielkie, aczkolwiek pełne, piersi oraz szczupłe uda. Na pytanie, jak utrzymuje taką figurę, skoro pochłania takie ilości jedzenia, zawsze odpowiadała, że nic, w co nie wierzyły jej koleżanki, podejrzewając ją o stosowanie rygorystycznej diety. Jednakże taka był prawda – Jocelyn nigdy szczególnie nie starała się, by zachować nienaganną sylwetkę.
Stanęła bokiem do lustra, aby sprawdzić, jak się prezentuje z drugiej strony. Jak na osobę, która nie zwraca zbytniej uwagi na kalorie i wygląd, zawsze dbała, by, wychodząc do ludzi, prezentować się przyzwoicie.
Angelique, która siedziała na łóżku rudowłosej, uśmiechnęła się delikatnie. Nie chciała uwierzyć w to, że zaledwie parę godzin dzieli je od pożegnania. Spędziły wspólnie tyle wspaniałych chwil, a teraz mają się rozstać...
 - Nie strój się już tak, Jo – powiedziała Francuzka. – Ślicznie wyglądasz.
 - Ta, chodząca ślicznotka* - mruknęła z ironią Noemie, która siedziała na swoim łóżku i malowała paznokcie na ogniście czerwony kolor.
Odkąd wróciły z gabinetu dyrektorki, minęły dwie godziny. Żadna z byłych przyjaciółek nie odezwała się do siebie ani słowem. W dormitorium panowała niezręczna cisza, którą, od czasu do czasu, starała się przerwać Angelique, zagadując Jocelyn. Jednak wtedy zazwyczaj do dyskusji włączała się także Noemie, serwując współlokatorkom ironiczne, przepełnione jadem komentarze.
Panna Jambon spiorunowała szatynkę wzrokiem.
 - Pytał cię ktoś o zdanie? – warknęła blondynka.
Szatynka prychnęła cicho, ale nie wypowiedziała już więcej ani słowa. Aż za dobrze pamiętała, co się stało, gdy rzekła o kilka słów za dużo. Wprawdzie Noemie Blanchard nie należała do osób, które można łatwo zastraszyć, ale wolała nie ryzykować kolejnego spotkania z paznokciami Jocelyn. Ledwo co udało jej się zamaskować jakoś ślady po ostatnim.
Rudowłosa skończyła oględziny w lusterku, wzdychając ciężko. Opadła na łóżko obok Angelique i rozejrzała się po dormitorium, starając się zapamiętać każdy szczegół pomieszczenia, wiedząc, że więcej już go nie ujrzy. Od września nie będzie już studentką Beauxbatons, lecz angielskiej szkoły, do której brat już ją pewnie zapisał. Sporo słyszała o Hogwarcie, choć nigdy tam nie była. Znała zamek jedynie z opowieści starszych koleżanek, które rok temu gościły tam na Turnieju Trójmagicznym. Z relacji Francuzek nie wynikało, by szkoła była zaniedbana i niegodna odwiedzenia – wręcz przeciwnie!
Z jej ust wydobyło się kolejne westchnięcie, po czym wygładziła koc, którym przykryte było jej łóżko. Nigdy nie sądziła, że opuści Akademię Magię we Francji wcześniej, niż po zakończeniu siódmego roku. Tylko że los szykował dla niej zupełnie inne zakończenie, aniżeli mogłaby się spodziewać. Gdyby Sami-Wiecie-Kto nie wrócił, zapewne nadal mogłaby kontynuować edukację w Beauxbatons i z niecierpliwością oczekiwałaby na koniec roku, aż spotka się z rodzicami i bratem, a następnie gdzieś wyjadą na wczasy. Jednak tak nie było. Życie Jocelyn odwróciło się do góry nogami i teraz nic nie było takie, jak kiedyś. Musiała poradzić sobie z natłokiem wydarzeń i pokazać, że dorosła do tego, aby walczyć i decydować sama za siebie. Nie mogła teraz liczyć na to, iż brat w każdej kryzysowej sytuacji pospieszy jej z odsieczą. Trwała wojna i każdy odpowiadał za siebie.
Z rozmyślań wyrwał ją dotyk dłoni przyjaciółki na ramieniu. Odwróciła się w stronę Francuzki i przywołała na twarzy delikatny uśmiech. O dziwo, wcale nie wyszedł jej grymas.
 - Angie, nie zamartwiaj się już tak – powiedziała, spoglądając w błękitne oczy przyjaciółki. – To, że opuszczam Beauxbatons, nie oznacza końca naszej przyjaźni.
 - Wiem, wiem – mruknęła Jambon, zakładając za ucho jasny kosmyk. – Po prostu trudno mi się pogodzić, że teraz będziesz wiele kilometrów stąd i sporo czasu minie, zanim się ponownie zobaczymy. O ile w ogóle do tego dojdzie...
 - Przestań! – zaprotestowała gwałtownie Ruda. – Nie wolno ci tak mówić, a nawet myśleć! Tak wojna niedługo się skończy – powiedziała – i znowu będziemy razem chodzić na długie spacery i zakupy, zobaczysz. Wszystko będzie dobrze – dodała Jocelyn, starając się sama uwierzyć w ostatnie dwa słowa, które wypowiedziała.
 - Mam nadzieję, że się nie mylisz, Jo – wyszeptała Angelique, po czym przytuliła mocno przyjaciółkę.
Panna Jambon zdawała sobie sprawę, że dla Jocelyn najlepszym rozwiązaniem jest przeprowadzka do Anglii, do brata, zwłaszcza w obliczu tragedii, która miała miejsce niedawno w ich rodzinie. Jednak nie zmieniało to faktu, iż dziewczynie trudno było się pogodzić z utratą jedynej prawdziwej przyjaciółki, którą miała. Wprawdzie istniały różne sposoby komunikacji, wakacje i ferie, jednak to nie to samo, co świadomość, że ważna osoba jest blisko. Angelique obiecała sobie już na drugim roku, gdy więź między nią a Jocelyn się zacieśniła, że nigdy nie pozwoli, aby ich przyjaźń się skończyła. Choćby się waliło i paliło, to Jocelyn Williams już na zawsze pozostanie jej bratnią duszą.
Rudowłosa odwzajemniła uścisk równie mocno jak Francuzka, pragnąc, by ta chwila trwała wiecznie. Już niedługo będzie z dala od przyjaciół i miejsca, które do tej pory uważała za drugi dom. Rozpocznie nowe życie.
Chwilę później rozległo się ciche pukanie, a następnie drzwi się uchyliły i do środka weszła madame Rimet. Uśmiechnęła się serdecznie do Jocelyn, widząc, jak trwa w uścisku z przyjaciółką. Nie wątpiła, że dla jej podopiecznej to był trudny okres w życiu, ponieważ zwaliło jej się na głowę tyle rzeczy na raz i musiała dorosnąć szybciej, niż przewidywała norma. Starała się robić wszystko, co w jej mocy, by zapewnić córce znanych aurorów opiekę i bezpieczeństwo, jednak wiedziała, że ten stan nie może trwać wiecznie. Dziewczyna będzie o wiele bezpieczniejsza u boku swojego brata, w domu.
Rudowłosa odsunęła się od Angelique, patrząc na dyrektorkę. Przypominała jej teraz matkę, która troszczy się o swoje dziecko. Jej twarz, choć zazwyczaj sprawiała wrażenie wyrzeźbionej w lodzie, wyrażała w tym momencie czułość.
 - Jocelyn, twój brat już na ciebie czeka – powiedziała łagodnie. – Jesteś gotowa?
Dziewczyna pokiwała twierdząco głową, omiatając spojrzeniem ostatni raz pokój, w którym mieszkała przez ostatnie lata. Już nigdy nie ujrzy bladożółtych ścian, nigdy nie zanurzy stóp w puchowym dywaniku w łazience... Okres, który spędziła w tej szkole w przyszłości na pewno będzie wspominała z uśmiechem na ustach.
Podniosła się z łóżka i podeszła do kufra, który stał przy szafie. Czuła, jak trzy pary oczu śledzą każdy jej ruch. Nawet Noemie, choć nigdy by się do tego nie przyznała otwarcie, czuła, że będzie jej brakować towarzystwa rudowłosej koleżanki od nowego roku. W końcu przyjaźniły się od kilku lat i dzieliły dormitorium.
 - Och, ja się tym zajmę – mruknęła dyrektorka, gdy zauważyła, że Jocelyn schyla się, aby chwycić za rączkę kufra. – Locomotor kufer!
Szesnastoletnie uczennice obserwowały, jak kufer z rzeczami Jocelyn unosi się do góry i czeka, aż ktoś go dalej podyryguje.
Ruda odwróciła się w stronę Angelique, uśmiechając się do niej smutno.
 - Pisz do mnie, Angie – poprosiła, a następnie ponownie ją przytuliła.
 - Obiecuję – wyszeptała. – Obiecuję, że nasza przyjaźń przetrwa tą rozłąkę.
Jocelyn nic nie odpowiedziała, tylko przytuliła mocniej przyjaciółkę, która była dla niej siostrą, bratnią duszą, kimś, z kim mogła porozmawiać na wszystkie tematy. Słysząc ciche chrząknięcie ze strony madame Rimet, dziewczyny odsunęły się od siebie.
 - Uważaj na siebie, Jo – powiedziała Angelique, uśmiechając się delikatnie.
Ruda odwzajemniła gest, doceniając troskę przyjaciółki. Nawet i bez tych słów uważałaby, aby nie wpaść w tarapaty. Szczególnie ze względu na brata, ale także i rodziców. Oni na pewno nie chcieliby, aby coś jej się stało.
Odwróciła się już, aby wyjść z pokoju za dyrektorką, gdy usłyszała coś, co sprawiło, że stanęła w miejscu i zwróciła twarz w ową stronę.
 - Nie byłam dla ciebie miła ostatnio, ale chcę, żebyś wiedziała, że nie życzę ci źle – powiedziała Noemie, wpatrując się w paznokcie. – W końcu byłaś dla mnie opoką przez ostatnie lata. Tylko nie myśl sobie, że zmieniłam o tobie zdanie. – Noemie uśmiechnęła się krzywo. – Po prostu nie chcę rozstawać się w takiej atmosferze. Zdaję sobie sprawę, że nie uda mi się naprawić wyrządzonych krzywd, ale... – zawahała się. – W każdym razie życzę ci udanej podróży i szczęścia w Anglii.
Na usta Noemie wpłynął uśmiech, który zapewne ona uznała za szczery, jednak Jocelyn wiedziała, jak jest naprawdę. Tyle czasu żyła niczym bańce, zaślepiona, jednak teraz przejrzała na oczy i zobaczyła, jaka Francuzka jest naprawdę. Nie istniało nic, co w tej chwili by sprawiło, że zmieniłaby zdanie na temat rówieśniczki.
 - Doceniam twój gest, Noemie – powiedziała powoli Jocelyn, uważając na dobór słów – ale i tak nie wierzę, że tak negatywnie nastawiona do mnie osoba życzy mi szczęścia. Wybacz, ale nie pasuje do ciebie ta rola, nie w świetle ostatnich wydarzeń.
Panna Blanchard roześmiała się dźwięcznie, w końcu unosząc wzrok na rudowłosą.
 - Żegnaj, Jocelyn – powiedziała, po czym znowu wgapiła się w paznokcie, zapewne szukając jakiejś rysy na lakierze.
Williams pokręciła głową, patrząc na byłą przyjaciółkę. W głębi duszy była zadowolona, że nie odjedzie, będąc z Noemie skłócona. Fakt, że się pożegnały, nie oznaczał, że relacje między nimi ulegną poprawie na lepsze. Szansa na to nie była nawet znikoma.
Uniosła leciutko kącik ust.
 - Żegnaj, Noemie.
Odwróciła się ponownie w stronę madame Rimet, która za pomocą różdżki unosiła w powietrzu jej kufer, i wyszła z dormitorium, nie oglądając się na nikogo.

***

 - Cześć, siostra!
Jocelyn pobiegła w stronę brata, który wyciągnął ku niej ramiona, gdy tylko wyszła zza zakrętu.
James Williams – wysoki blondyn o wyraźne zarysowanych, wystających kościach policzkowych – był dla swojej jedynej siostry oparciem w każdej sytuacji. Mimo że nie spędzali ze sobą wiele czasu, byli nierozłączni i rozumieli się bez słów niczym bliźniaki, co jest niemożliwe, ponieważ chłopak był starszy od Rudej o całe trzy lata.
Na pierwszy rzut oka nikt by nie powiedział, że ta dwójka jest spokrewniona. On – niebieskooki blondyn, ona – rudzielec z oczami o barwie mlecznej czekolady. Jednak, po dłuższej, uważnej obserwacji zauważało się cechy wspólne jak pieprzyk pod lewym okiem czy taki sam nos. Pomijając różnice w wyglądzie, byli bardzo do siebie podobni. Mieli podobny tok myślenia, takie samo podejście do niektórych spraw i oboje stawali murem za rodziną oraz przyjaciółmi.
Jocelyn przytuliła się do brata, który zamknął jej drobne ciało w mocnym, braterskim uścisku. Dziewiętnastolatek wreszcie poczuł, jak część ciężaru, który zalegał na jego sercu od początku czerwca, opada. Miał przy sobie ukochaną, małą siostrzyczkę, mógł ją chronić na wszelkie możliwe sposoby. Obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli jej skrzywdzić. Kto odważy się tknąć i zranić Jocelyn, będzie miał z nim do czynienia.
James wtulił twarz w gęste, miedziane włosy siostry, wciągając z nozdrza zapach jej delikatnych perfum. Po chwili odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ramion i przyjrzał się jej od stóp do głów. Jo przygryzła delikatnie dolną wargę, modląc się w duchu, by czujne tęczówki brata nie dostrzegły spod warstwy pudru śladów bójki. Wprawdzie wiedziała, że dzięki czarodziejskim kosmetykom nie ma możliwości, by ktokolwiek cokolwiek zobaczył, ale zdawała sobie sprawę, iż jej brat jest bacznym obserwatorem.
 - Jesteś cała? – Zlustrował ją ponownie z góry na dół, po czym uśmiechnął się delikatnie, a Jocelyn odetchnęła z ulgą, odwzajemniając gest. – Cieszę się, że cię widzę. Strasznie za tobą tęskniłem, Jocie – wyszeptał James.
Ruda zazgrzytała zębami. Jej brat doskonale wiedział, co powiedzieć i zrobić, by ją wkurzyć.
 - Nie mów do mnie Jocie – wycedziła przez zęby. – Wiesz, że tego nienawidzę.
Blondyn roześmiał się jedynie, a następnie znowu przygarnął do siebie siostrę. Tak dawno jej nie widział, tak długo nie przytulał. Teraz był o wiele spokojniejszy, gdy wiedział, że Jocelyn będzie bezpieczniejsza pod okiem jego i Briana. Oni dwaj zapewnią jej ochronę, na jaką zasługuje. A gdy uda się we wrześniu do szkoły, to dodatkowo znajdzie się pod opieką dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledore’a, który jest najpotężniejszym czarodziejem na świecie. Czarodziejem, którego nawet sam Voldemort się lęka. Nic złego tam się jej nie stanie. Jednak na razie do rozpoczęcia nauki zostały dwa miesiące, a to sporo czasu, aby coś niepożądanego mogło się stać.
Jocelyn uśmiechnęła się delikatnie, po czym odsunęła od brata. Widząc zaskoczenie malujące się na jego przystojnej twarzy, pośpieszyła z wyjaśnieniami:
 - Będziesz miał jeszcze wiele okazji do tego, by mnie wyściskać za wszystkie czasy.
 - Racja – potwierdził James, uśmiechając się szarmancko. – Pomęczę cię, jak wrócimy do domu. Chodźmy, Brian już pewnie czeka z kolacją – dodał.
Madame Rimet, która do tej pory nie dawała żadnego znaku obecności, ruszyła w stronę gabinetu, kufer za nią, a Jocelyn i James za nim. Rudowłosa zerknęła kątem oka na brata, zastanawiając się nad jego słowami.
 - Kim jest Brian? – spytała zaciekawiona.
 - Moim przyjacielem – odpowiedział. – Jest w porządku. Zobaczysz, że go polubisz. To taki sam wariat jak ty – wystawił w stronę siostry język.
 - Ej! – oburzyła się Jo, choć na jej ustach gościł uśmiech. – Uważaj, kogo nazywasz wariatem!
James roześmiał się. Uwielbiał droczyć się z siostrą, która robiła wtedy zabawne miny, które aż same prosiły się o komentarz w formie śmiechu czy uśmiechu rozbawienia.
 - Złość piękności szkodzi, mała – powiedział James, obejmując dziewczynę ramieniem.
Jocelyn prychnęła, ale nie odtrąciła ręki brata, wiedząc, że żartuje, i mogłaby przysiąc, że madame Rimet, która szła kilka kroków przed nimi, zaśmiała się pod nosem. ONA! Kobieta uważana przez uczniów za lodową damę, która ponad wszystko ceni zasady i nie zna zabawy.
Rozluźniła się, podążając posłusznie za dyrektorką.
 - A tak właściwie, to jak dostaniemy się do Londynu? – spytała Ruda po chwili ciszy. – Teleportujemy się?
 - Nie – odpowiedział James. – Skorzystamy z Sieci Fiuu. Teleportacja na terenie szkoły jest niemożliwa. Madame Rimet zgodziła się nam udostępnić swój prywatny kominek.
 - Och, wspaniale – ucieszyła się Jocelyn.
Do gabinetu dyrektorki dotarli w milczeniu, które nie było dla nikogo niezręczne. Jo cieszyła się, że w końcu znajdzie się blisko brata, że nie będzie musiała się martwić o losy chociaż jednego członka jej rodziny. Wierzyła, że z pomocą Jamesa uda jej się odnaleźć rodziców i sprawić, że wszystko wróci do normy.

***

Brunet oddalił się od stołu na kilka kroków, by ocenić efekt. Nigdy nie był mistrzem w przyrządzaniu wykwintnych, powitalnych kolacji, o czym jego przyjaciel James doskonale wiedział, a mimo to powierzył mu takie, a nie inne zadanie. Kucharzem też nie był za dobrym – ostatnia próba jego gotowania skończyła się remontem kuchni – jednak z tym jakoś sobie poradził, zamawiając gotowe jedzenie.
Niewielki stół, przy którym stały cztery krzesła, przykryty był białym obrusem. Na środku stał wazon ze świeżymi kwiatami, niedawno przyniesionymi z kwiaciarni za rogiem, a po bokach stały półmiski z jedzeniem i przekąskami, a także napoje, w tym sok pomarańczowy, który uwielbiała Jocelyn. Ponadto na stole leżały trzy nakrycia, po jednym dla niego, Jamesa i jego siostry.
Brian nie był pewny, czy sztućce ułożył po odpowiednich stronach talerza. Nigdy nie uważał, gdy matka mu tłumaczyła takie rzeczy. Uważał, że nie przyda mu się ta umiejętność w życiu, a tu proszę – głowił się, po której stronie powinien leżeć widelec. Jaki z tego morał wynika? Trzeba zawsze słuchać matki. Ona zawsze ma rację.
Rozmyślania Briana przerwał huk dochodzący z salonu, a chwilę później głośny jęk. Porzucił zamartwianie się o położenie sztućców i pobiegł szybko do pomieszczenia obok, aby zobaczyć, co spowodowało owy hałas. Widok, który tam ujrzał, sprawił, że stanął w progu jak wryty, ledwo powstrzymując śmiech.
Na beżowym dywaniku przed kominkiem leżała dwójka ludzi, chłopak i dziewczyna, i kufer. Podczas podróży Siecią Fiuu musiały nastąpić jakieś problemy, ponieważ James przygniatał Jocelyn do podłogi, a jego do niej kufer, który wcale nie wyglądał na lekki.
 - James, złaź ze mnie – warknęła rudowłosa, próbując złapać oddech. – Nie jesteś wcale piórkiem!
Brian, nie mogąc się dłużej powstrzymywać, wybuchnął głośnym śmiechem, czym zdradził swoją obecność w salonie. Blondyn zwrócił się w jego stronę i uśmiechnął się z ulgą.
 - Jak miło, że jesteś. Pomógłbyś z tym kufrem, bo nie możemy się w ogóle ruszyć? – poprosił.
 - Jasne – powiedział, a na jego ustach nadal gościł szeroki uśmiech rozbawienia.
Sięgnął do kieszeni po różdżkę, machnął nią, a kufer uniósł się do góry i wylądował obok skórzanej kanapy. James odetchnął z ulgą i zsunął się z Jocelyn, która wreszcie mogła złapać oddech. Nie lubiła podróżować Siecią Fiuu z bagażem, ponieważ przeważnie za każdym razem zdarzały się jakieś problemy. Jak i tym razem.
Jo wstała i otrzepała zieloną sukienkę z kurzu. W duchu obiecała sobie, że nigdy więcej nie da się namówić Jamesowi na taką formę podróżowania. Za rok zda egzamin na teleportowanie się i sama będzie podróżować, w pełni bezpiecznie.
Uniosła głowę i spojrzała na brata z pretensją.
 - A gdzie przepraszam? – Widząc uniesioną ze zdziwienia brew brata, poczuła, jak krew w niej buzuje. – Mało brakowało, a połamałbyś mi żebra!
 - Hej, siostra, nie denerwuj się tak! – James uniósł do góry ręce w pokojowym geście. – Nie zrobiłem tego specjalnie. Przepraszam. Twój lekki kufer mnie przygniótł, że nie mogłem się ruszyć. Co ty tam masz? – spytał. – Kamienie?
 - Tylko najpotrzebniejsze rzeczy – mruknęła zakłopotana Jocelyn.
Brian zachichotał, widząc oburzoną minę przyjaciela i zakłopotaną jego siostry. Cała ta sytuacja wydała mu się strasznie komiczna. Wiedział, że Jamesowi jeszcze nigdy nie udało się w pełni poprawnie podróżować za pomocą Sieci Fiuu, więc korzystał z niej tak rzadko, jak się tylko dało.
Widząc, że dwie pary oczu skupiają się na jego osobie, uśmiechnął się łobuzersko.
 - No co? Zabawne z was brudaski – wyjaśnił.
 - Bardzo śmieszne, Brian, naprawdę – mruknął James, otrzepując ubranie z brudu. Spojrzał na przyjaciela. – Wszystko gotowe?
 - Oczywiście. – Mrugnął do Jocelyn, ukłonił się szarmancko i z uśmiechem na ustach dodał: - Zapraszam na salony.


* - kojarzy ktoś czyje to słowa? Podpowiedź: HP i Insygnia Śmierci cz. 1 :D

6 komentarzy:

  1. Kochana, muszę Ci powiedzieć, że wzruszyłam się tym rozdziałem. Może Ci się to wydać głupie, ale naprawdę musiałam powstrzymywać łzy, kiedy Jocelyn żegnała się ze swoją przyjaciółką. Właśnie w tym momencie pokazałaś najlepiej, jak wielka więź łączy obie te dziewczyny. Musi być strasznie ciężko zostawiać kogoś, kto jest dla nas najlepszym przyjacielem. Dlatego podziwiam Jo, bo naprawdę dzielnie to zniosła. A jeśli zaś chodzi o Noemie... W pierwszej chwili pomyślałam, że to całkiem miło z jej strony, że chciała rozstać się w miarę pokojowej atmosferze. Ale chyba nie jestem w stanie wybaczyć jej wyzwisk pod adresem rodziny panny Williams. Akurat z faktu, że Jocelyn od tej pory będzie daleko od niej, bardzo mnie cieszy.
    Ach, powitanie brata i siostry również było bardzo wzruszające! Według mnie relacje rodzeństwa należą do najtrwalszych na całym świecie, tylko trzeba je odpowiednio pielęgnować. Cieszę się, iż główna bohaterka będzie się teraz znajdowała pod opieką brata. James jest odpowiedzialnym młodym mężczyzną, zapewne wspólnie z Jocelyn przetrwają jakoś trudny okres wojny, a ich rodzice, mam nadzieję, odnajdą się cali i zdrowi. Oczywiście liczę na jakiś wątek romansowy (mam na myśli Briana i Jo :D), ale cóż - pożyjemy, zobaczymy.
    Rozdział naprawdę mi się podobał. Pełen emocji i uczuć, które były niemal namacalne. Czekam na ciąg dalszy ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Alastor „Szalonooki” Moody - tak mi się wydaje. On chyba wypowiedział te słowa. Pewności nie mam, ale tak mi się skojarzyło...
    Nie napisze tu obszernego komentarza, jaki bym chciała, bo lekarze mi nie pozwalają. Mówią, że nie wolno mi siedzieć przed laptopem, bo coś,a le nie ważne.

    Doskonale ukazujesz emocje. Te pożegnanie było tak realistyczne, że aż mi łzy pociekły. w sumie wszystko zaczyna się dopiero w tym rozdziale, bo dopiero w nim Jo przenosi się do Hogwartu. Tu dopiero zacznie sie całe opowiadanie. Wspaniale... Już nie mogę się doczekać następnego. Tak mnie wciągnęło, ze nie mam słów by to opisać. Podobało mi się zachowanie Noemie. Może nie jest najlepsza, ale zachowała się przyzwoicie. Masz talent i przysięgam Ci, ze jak nie wydasz jakiejś ksiażki, to znajdę Cię i własnoręcznie uduszę. xD. Pod koniec chciało mi się śmiać, fajnie opisałaś ten upadek.. Hehe...

    Pozdrawiam serdecznie, sakrolina121

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Moody jest autorem tych słów, za co go uwielbiam. :D
      Prawdę powiedziawszy, to ona jeszcze nie przeniosła się do Hogwartu, tylko do Anglii. W szkole znajdzie się dopiero za kilka(naście) rozdziałów. ;P
      Hahahahahahahahahahaha. XD Powinnam się bać? :D Daleko mi jeszcze do wydania książki, oj daleko. ;>

      Dziękuję za komentarz. ;3

      Również pozdrawiam.

      Usuń
    2. Ale już jest w Anglii... A to oznacza, że za te kilka(naście) rozdziałów będzie :D Nie mogę się ich doczekać.
      Oj tak... Masz się bać... :D
      A tymczasem do następnej notki (muszę przyznać, że wchodzę tu codziennie z nadzieję, że coś dodałaś ;D).

      Usuń
    3. Oj, ta ja... Jak zwykle zapomniałam się podpisać...

      Usuń
  3. Rany jaka ja jestem głupia! Weszłam w sobotę popatrzeć na twój blog czy nie ma nowego rozdziału a w niedzielę zapomniałam - GŁUPIA , GŁUPIA JA. -.-
    No, ale skoro już tu jestem to... powiem ci, że mnie zaskoczyłaś! Myślałam, że akcja twojego opowiadania będzie się rozgrywać w szkole we Francji i że nie będziesz jej łączyła z HP, a tu proszę! ^^ Słowa jak tylko przeczytałam skojarzyłam z moim ulubieńcem XD Może dlatego, że go zawsze podziwiałam i często, jeszcze w gimnazjum papugowałam tzn. chodziłam za koleżankami i doprowadzałam je do furii cytując słowa Moody'ego ^^ I Syriusza - to tak w nawiasie.
    No. Hm... co tu jeszcze... nie mam pojęcia co mogłabym napisać, czego nie napisałam pod poprzednimi rozdziałami. Uwielbiam to co piszesz. Kocham te twoje opisy, zabawne sytuacje, Briana (to tak nawiasem mówiąc XD) i dialogi, które nie są pozbawione sensu. Doskonale sobie radzisz z kreowaniem świata i postaci. Cóż by rzec - czekam na kolejny rozdział. :)
    Pozdrawiam.
    Sherry.

    OdpowiedzUsuń