Promienie czerwcowego słońca
delikatnie muskały policzek śpiącej dziewczyny. Dochodziło południe, a
rudowłosa dziewczyna nadal pogrążona była w przyjemnym śnie, o czym świadczył
uśmiech widniejący na jej ustach. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu mogła się odprężyć
i zapomnieć o dręczących ją troskach. Gdy poprzedniego dnia zjadła z bratem i
jego przyjacielem kolację, od razu udała się do pokoju, który wskazał jej
James. Chłopak widział, że jego siostra ledwo trzymała się na nogach i wcale
się nie dziwił. Sytuacje, które miały miejsce ostatnimi czasy nie były łatwe,
zwłaszcza dla szesnastoletniej Jocelyn.
Ciszę panującą w pokoju przerwało
dwukrotne pukanie do drzwi. Rudowłosa poruszyła się niespokojnie, przewróciła
na drugi bok i szczelniej przykryła kołdrą, ale nie obudziła się. W tym
momencie, gdy znajdowała się w krainie snów, gdzie wszystko jest możliwe do
spełnienia, nic nie mogło stanąć na drodze do realizacji marzeń. Mruknęła coś
niezrozumiale, gdy jeden z promyków słońca musnął jej zamknięte powieki. Jocelyn
poczuła, jak sen i czas sielanki powoli odchodzi, ustępując miejsca
rzeczywistości. Zacisnęła mocniej powieki, chcąc zatrzymać obraz ze snu na
dłużej, lecz wiedziała, że ta walka nie ma sensu. Prędzej czy później będzie
musiała się obudzić i zmierzyć z otaczającym światem.
Poddała
się, unosząc powoli powieki, które sekundę później natychmiast zamknęła.
Promyki słońca raziły aż za bardzo wrażliwe na światło oczy. Do uszu rudowłosej
czarownicy dotarł cichy świergot ptaków, dobiegający za zamkniętego okna.
Spróbowała po raz kolejny otworzyć oczy, tym razem ostrożniej. Uniosła najpierw
jedną powiekę, a gdy ta przyzwyczaiła się do jasności panującej w
pomieszczeniu, otworzyła drugie oko. Odczekała jeszcze chwilę, rozkoszując się
przyjemnym ciepłem granatowej pościeli, po czym podniosła się do pozycji
siedzącej. Spojrzała w stronę okna i uśmiechnęła się na widok ładnej pogody
panującej na zewnątrz. Tak bardzo obawiała się, że będąc w Londynie nie wyjdzie
z mieszkania ze względu na paskudną pogodę. A wygląda na to, że Anglia wcale
nie jest taka zła, na jaką wygląda. Wprawdzie Francja należy do cieplejszych i
bardziej przyjaznych człowiekowi krajów, ale do angielskich klimatów także
idzie się przyzwyczaić.
Westchnęła cichutko akurat w
momencie, gdy po raz kolejny rozległo się pukanie do drzwi. Jocelyn spojrzała
zaintrygowana w stronę dębowych drzwi.
- Proszę – powiedziała Jocelyn, ciekawa, kto stoi po drugiej
stronie.
Drzwi uchyliły się i do środka
wszedł blondwłosy chłopak, trzymający tacę ze śniadaniem. Uśmiechnął się
pogodnie na widok siostry. Wreszcie mógł spokojnie przespać noc, nie obawiając
się o los rudowłosej. Wystarczył fakt, iż nie wiedział, co dzieje się z jego
rodzicami. Nie chciał, aby dodatkowo ucierpiała Jocelyn. Przy nim i Brianie
była w zupełności bezpieczna.
- Cześć, śpiochu – przywitał się James, podchodząc do łóżka. –
Przyniosłem królewnie śniadanie, a właściwie to już obiad, do łóżka – dodał,
stawiając na szafce nocnej tacę ze smakołykami.
- Obiad? – spytała zdziwiona dziewczyna. – To która jest godzina?
– Nie czekając na odpowiedź brata, zerknęła na duży zegar wiszący na ścianie. –
Niemożliwe! Przespałam prawie piętnaście godzin!
- Byłaś zmęczona – powiedział blondyn, siadając na brzegu łóżka. –
Sen dobrze ci zrobił. Poza tym, masz wakacje. Od tej pory możesz częściej tak
leniuchować. – Roześmiał się. – Tobie to dobrze! Możesz spać, ile ci się tylko
podoba, a ja muszę pracować.
Jocelyn uśmiechnęła się szeroko.
- Taki żywot dorosłego, braciszku.
Dziewczyna spojrzała tacę,
ciekawa, co James jej przygotował. Dostrzegła szklankę soku pomarańczowego,
talerz z naleśnikami i kilka owoców, w tym soczyście czerwone jabłko. Jocelyn
od razu po nie sięgnęła i ugryzła kęs. Przymknęła oczy, rozkoszując się słodkim
smakiem owocu. Jej brat dobrze wiedział, co lubi. Przeżuła powoli ugryziony
kawałek jabłka, po czym ponownie skupiła wzrok na blondynie, który uważnie jej
się przyglądał.
- Czemu się tak dziwnie patrzysz? – spytała. – Jestem gdzieś
brudna?
- Nie, nie – zaprzeczył James, uśmiechając się delikatnie. – Po
prostu dawno cię nie widziałem i trochę się stęskniłem.
- Jasne – prychnęła Ruda. – Większej bzdury w
życiu nie słyszałam! – Roześmiała się, po czym szturchnęła brata żartobliwie w
ramię.
Blondwłosy
młodzieniec zawtórował jej, a po chwili podniósł się z zajmowanego miejsca,
wygładził zmarszczki na koszuli i spojrzał na siostrę. Tak bardzo się cieszył,
że wreszcie była bezpieczna u jego boku. Dopóki nie rozpocznie się nowy rok
szkolny i Jocelyn nie pójdzie do szkoły, choćby miał stanąć na głowie, to
zapewni jej należytą ochronę. Gdy dwa lata temu Potter ogłosił światu wieść o
powrocie Sami-Wiecie-Kogo, obiecał rodzicom troszczyć się o młodszą siostrę,
gdyby im się coś stało. I teraz tego słowa dotrzymać musiał.
Odchrząknął
cicho.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? – spytał
ciekawy.
Jo
przełknęła ugryziony kęs jabłka i dopiero wtedy odpowiedziała:
- Nie wiem jeszcze. Może pójdę się przejść po
mieście? Jest taka ładna pogoda! – Uśmiechnęła się delikatnie. – Przy okazji
zrobiłabym jakieś zakupy. Masz coś przeciwko?
Chłopak
przestąpił z nogi na nogę, rozważając różne możliwości. Teraz na ulicach nie
było bezpiecznie, zwłaszcza gdy przemieszczało się samotnie. Miał pewne obawy,
jeśli chodziło o wyjście Jocelyn w pojedynkę na spacer po Londynie. Tyle teraz
ostatnio się słyszy o napaściach, pobiciach i gwałtach. Nie zniósłby, gdyby
któraś z tych rzeczy przytrafiła się Jocelyn.
- No nie wiem – odparł z wahaniem. – Nie
powinnaś chodzić po mieście sama. Jest zbyt niebezpiecznie.
- Oj, Jamie – żachnęła się rudowłosa – nie
przesadzasz trochę? Przecież nikt mi nic nie zrobi na Pokątnej.
- Nie znasz śmierciożerców! – zdenerwował się
blondyn. – Jak możesz być tak lekkomyślna?! Giną ludzie! O naszych rodzicach
słuch zaginął! Wyłapują wszystkich i nie silą się przy tym na delikatność! –
przerwał na chwilę, widząc rozszerzone ze strachu czekoladowe oczy siostry, i
spuścił nieco z tonu. – Jocie, to nie jest zabawa. Naprawdę się o ciebie boję i
wolałbym, abyś nie wychodziła z domu beze mnie lub Briana, dobrze?
Jocelyn
prychnęła. Rozumiała, że James chciał dla niej jak najlepiej i pragnął
zaoszczędzić jej przykrych doświadczeń czy widoków, ale w końcu nie była
dzieckiem i umiała o siebie zadbać. Za rok skończy siedemnaście lat i według
prawa stanie się osobą pełnoletnią, która może samodzielnie o sobie decydować,
więc powinna uczyć się, jak sobie radzić, a nie wiecznie chodzić za rączkę z
bratem jak mała owieczka.
Na
wspomnienie o rodzicach poczuła dziwne ukłucie w sercu. Brakowało jej ich.
Tęskniła za możliwością porozmawiania z rodzicielką o dręczących ją sprawach, a
także podroczenia się z ojcem. Jeszcze rok temu wszyscy byliśmy szczęśliwi,
pomyślała z goryczą Jo, a teraz wszystko legło w gruzach. Spojrzała na
tą sytuację z perspektywy Jamesa i postanowiła ustąpić, choć nadal była zdania,
że nie jest dzieckiem i sama da sobie radę.
- Dobrze – odparła zrezygnowana – ale, James,
naprawdę nie ma powodów do niepokoju. Umiem o siebie zadbać. – Uśmiechnęła się
do niego nieśmiało. – Jest taka śliczna pogoda za oknem, a ty mi każesz tkwić w
czterech ścianach. Bądźże człowiekiem! Przecież tu można oszaleć!
- Nie – powiedział stanowczo chłopak. –
Zostaniesz w mieszkaniu, dopóki ja albo Brian nie wrócimy. Dopiero wtedy gdzieś
wyjdziemy. – Kiwając palcem przed jej nosem, dodał: - I nie waż mi się
wyściubiać nosa poza obręb tego mieszkania, rozumiesz? – Jocelyn już otwierała
usta, żeby zaprotestować, ale jasnowłosy ją ubiegł. – Bez dyskusji. Teraz idę
do pracy, a ty bądź grzeczna.
Pochylił
się, chcąc ją pocałować w policzek na pożegnanie, ale Jo założyła ręce na
piersi i odsunęła się od brata, tak że jego usta ledwo musnęły jej żuchwę.
Westchnął zrezygnowany i odsunął się, nawet nie próbując ponowić gestu.
Spojrzał na siostrę, szukając u niej zrozumienia swojego zachowania, ale ona
patrzyła w inną stronę. Nic nie mógł na to poradzić. Dla jej dobra musiał ją
zostawić samą w mieszkaniu. Na ulicy za bardzo by się narażała na
niebezpieczeństwo. Jej samotne wyjście oznaczałoby dla śmierciożerców sygnał do
tego, by zaatakować.
Odwrócił
się i ruszył w stronę drzwi. Stojąc jedną nogą za progiem, a drugą wciąż w
pokoju, odwrócił się po raz ostatni w stronę łóżka, na którym leżała Jocelyn.
Taca z nietkniętymi naleśnikami leżała nadal na szafce. Wyglądało na to, że
Ruda nie ma ochoty ich spożyć, w każdym razie nie teraz.
- Tak będzie lepiej, zrozum – powiedział
cicho, po czym wyszedł z pomieszczenia, nie czekając na jakiekolwiek odzew ze
strony Jo.
***
Rozległ
się dźwięk dzwonka, gdy kolejny klient przekroczył próg księgarni Esy i
Floresy. Brian podniósł głowę znad czytanej gazety i uśmiechnął się na widok
Tanyi Hudson, która wspólnie z nim pracowała na stanowisku sprzedawcy. Zerknął
na zegarek i z zadowoleniem odnotował, że dziewczyna pojawiła się minutę przed
czasem. Lubił swoją pracę, jednak siedzenie kilka godzin bezczynnie z powodu
niewielkiej ilości zainteresowanych kupnem książek było cholernie męczące. Mało
brakowało, a zbzikowałby z nadmiaru wolnego czasu. Brian należał do osób, które
wolą coś robić, niż leżeć do góry brzuchem i myśleć o niebieskich migdałach.
Wprawdzie zdarzało się, że miał dni, podczas których nie potrafił wykrzesać z
siebie choćby krzty chęci i dobrego entuzjazmu i wtedy opadał na fotel lub
kanapę, by oddać się słodkiemu leniuchowaniu. Jednak niezbyt często. Poza tym
przed dwoma godzinami dotarła do niego kruczoczarna sowa, która należała do
jego najlepszego przyjaciela. James prosił, aby zaraz po pracy wrócił do domu i
przypilnował Jocelyn, żeby nie zrobiła żadnych głupstw. Zdziwił się trochę i
przeczytał dla pewności wiadomość po raz wtóry. Ruda miałaby odstawić jakąś
szopkę? To do niej w ogóle nie pasowało, przynajmniej według Briana. Na
pierwszy rzut oka wydała się rozsądną i rozważną dziewczyną, więc nie wiedział,
skąd u Jamesa takie obawy, ale zgodził się czym prędzej wrócić do mieszkania i
zobaczyć, czy Jo nie wywinęła im jakiegoś numeru.
Zamknął
gazetę i schował ją pod ladę, po czym skupił wzrok na nowoprzybyłej.
Tanya
Hudson należała do tego typu dziewcząt, które samym spojrzeniem potrafią
człowieka omamić. Długie, sięgające pasa, proste, jasne włosy, niebieskie jak
niebo w słoneczny dzień oczy oraz zgrabna sylwetka tworzyły z niej ideał
kobiety i partnerki. Wielu mężczyzn zawieszało na niej dłużej wzrok, gdy
przechodziła ulicą. Tanya oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, jaka jest
atrakcyjna i jakie zainteresowanie wzbudza u płci brzydkiej, i czasami to
wykorzystywała, lecz nie zawsze. Z charakteru była miłą i zabawną osobą, choć,
gdy ktoś miał z nią na pieńku, potrafiła pokazać pazurki. Nie lubiła, gdy ktoś
za nią podejmował decyzje i starał się ją zmieniać, przez co kończyła się część
jej związków. Brian znał Tanyę od prawie dwóch lat i w tym czasie się
zaprzyjaźnili, dlatego posiadał taką wiedzę na jej temat.
Uśmiechnęła
się promiennie, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Wright zawsze się
zastanawiał, co blondynka robi, aby utrzymać taki stan swojego uzębienia. Nie
ulegało wątpliwości, że stosuje w tym celu czary.
- Cześć, Brian – przywitała się Tanya. – Co
nowego?
- Nic. – Ciemnowłosy westchnął. – Wciąż to
samo, czyli same pustki. Można oszaleć, słowo.
Podniósł
się z krzesła i ściągnął bordowo-zielony uniform, który w trakcie pracy każdy
pracownik powinien nosić. Brian nie przepadał za nim, jednak nie miał innego
wyjścia i musiał go nosić, chociażby dlatego, żeby nie stracić pracy. Odwiesił
go na wieszak, stojący tuż za nim i wziął przy okazji kolejny, mniejszy, i
podał go Tanyi. Dziewczyna skrzywiła się na samą myśl o noszeniu uniformu.
Brian uśmiechnął się ze zrozumieniem, bowiem wiedział, że jasnowłosa kobieta
darzyła strój służbowy równie gorącymi uczuciami co on.
- Dobra, to ja już idę – powiedział brunet. –
Miłej pracy!
Tanya
uśmiechnęła się i pomachała mu na pożegnanie, po czym udała się na swoje
miejsce za ladą. Brian wyszedł z księgarni prosto na ulicę Pokątną. Rozejrzał
się dookoła. Czasy były bardzo niespokojne, zwolennicy Czarnego Pana panoszyli
się po ulicach i zakamarkach, siejąc spustoszenie. Zdarzało się, że atakowali
zupełnie bezbronnych ludzi tylko dlatego, że mieli taki kaprys. Ranili dla
zabawy. Nic więc dziwnego, że każdy, obawiając się o swoje życie, poruszał się
po ulicach w czyimś towarzystwie. Nikt nie zatrzymywał się przy wystawach, by
pooglądać eksponaty tam wystawione, wszyscy śpieszyli za swoimi sprawami, chcąc
jak najszybciej znaleźć się ponownie w domu.
Skupił
się, przypominając sobie trzy słowa, które kilka lat temu wpajał mu pewien
czarodziej: cel, wola, namysł. Po chwili poczuł, jak ogarnia go
ciemność, ze wszystkich stron coś zaczęło na niego mocno napierać, brakowało mu
tchu, żelazna obręcz ścisnęła klatkę piersiową, oczy zostały wepchnięte w głąb
czaszki, podobnie jak uszy, a potem... wszystko się skończyło. Ulicy Pokątnej
już nie było, ale pojawił się za to salon o jasnozielonych ścianach, który tak
dobrze znał.
Rozejrzał
się po wnętrzu. Teleportował się już niejednokrotnie, jednak zawsze później
odczuwał lekkie mdłości. Był pewny, że wystarczy trochę teleportacji i
przyzwyczai się do tego uczucia. Salon nic się nie zmienił od czasu, gdy Brian
widział go ostatni raz rankiem przed wyruszeniem do pracy. Zdziwił się nieco,
bo oznaczało to, iż Jo w ogóle nie opuszczała swojego pokoju, a jeśli już z
niego wychodziła, zostawiała po sobie porządek. Taki współlokator to cud,
pomyślał brunet, uśmiechając się pod nosem.
- Jocelyn? – zawołał, chcąc zlokalizować
miejsce pobytu siostry przyjaciela. – To ja, Brian!
Odpowiedziała
mu cisza. Wright zaczął się niepokoić, w końcu mieszkanie nie było nie wiadomo
jak wielkie, żeby nie usłyszeć wołania drugiej osoby. Po raz pierwszy przyszła
mu do głowy myśl, że może James miał rację i ta mała rzeczywiście chce zrobić
coś głupiego. Ponowił wołanie, uświadamiając sobie, że rudowłosa, zajęta czymś
innym, mogła nie usłyszeć go. Odetchnął z ulgą, gdy usłyszał stłumioną
odpowiedź:
- Jestem w łazience!
Uśmiechnął
się i poczuł, jak kamień spada mu z serca. Zaśmiał się ze swojej głupoty. Jak
mógł pomyśleć, że Jocelyn zrobiłaby coś niepożądanego? Mówi się, że rude jest
wredne i potrafi nieźle zajść za skórę, jednak w przypadku tej drobnej
dziewczyny to powiedzenie się nie sprawdza. Miła i spokojna. Przynajmniej taka
się wydaje. Brian nie mógł na jej temat stwierdzić zbyt wiele, bowiem słabo ją
znał. Pamiętał Jo jak przez mgłę, gdy przyjeżdżał do Jamesa czasami na wakacje.
Wydawała się taka niepozorna, a tymczasem wyrosła z niej całkiem ładna
dziewczyna.
Udał
się do kuchni, aby napić się czegoś. Domyślał się, iż Jocelyn ma dość siedzenia
w domu, podczas gdy na zewnątrz jest całkiem ładna pogoda, wprost idealna na
wyprawę po Londynie. Napełnił szklankę do połowy wodą niegazowaną i oparł się o
blat. Czekał cierpliwie, aż Ruda się wykąpie, czy co tam robiła w tej łazience,
i będą mogli zdecydować, co zrobić z resztą tego cudnego dnia. Spotkał w swoim
życiu już nie jedną kobietę i wiedział, że płeć piękna lubi długo siedzieć w
łazience, stroić się i malować, więc nie liczył na to, by Jocelyn szybko
wyszła.
Upił
łyk wody, lecz chwilę później się zakrztusił i część napoju spłynęła mu po
brodzie, gdy zobaczył, kto stoi w drzwiach. Rudowłosa dziewczyna, ubrana w
lawendowy szlafrok przed kolano, właśnie wkroczyła do kuchni. Spojrzała
zdziwiona na Briana, zastanawiając się, czemu opluł się wodą na jej widok.
Uśmiechnęła się nieznacznie.
Brian
otrząsnął się z szoku na widok urodziwej siostry Jamesa, otarł wierzchem dłoni
wodę z brody i spojrzał na nią. I jak tu być wiernym swoim zasadom, gdy po
domu chodzi taka dziewczyna?, pomyślał Wright, skrycie w duchu
pomstując na przyjaciela, że sprowadził Jocelyn do ich mieszkania.
- Będziesz chodzić – Brian wskazał niedbałym
ruchem ręki na jej strój – tak ubrana cały dzień?
W
kuchni rozległ się dźwięczny śmiech Williams.
- Oczywiście, że nie! – powiedziała Jocelyn,
wciąż rozbawiona uwagą ciemnowłosego. – Po prostu nie spodziewałam się, że tak
szybko wrócisz i nie wzięłam ciuchów do przebrania. Zaraz się ubiorę, tylko
przyszłam ci powiedzieć, żebyś się przygotował, bo chciałabym iść na zakupy na
Pokątną – wyjaśniła. – Oczywiście poradziłabym sobie sama, ale mój kochany
braciszek – czyżby ironia? – zabronił mi nawet wystawiać nosa za okno.
Jakbym miała pięć lat! – prychnęła.
Brian
odchrząknął i oderwał wzrok od jej ciała okrytego szlafrokiem. Spuścił wzrok na
dłonie, które trzymały szklankę.
- Nie bądź na niego zła – powiedział. – Chce
tylko twojego dobra.
- Wiem przecież – żachnęła się dziewczyna –
ale to takie irytujące czuć się ograniczoną przez własnego brata.
Wright
uśmiechnął się do rudowłosej ze zrozumieniem. Wprawdzie nigdy nie znajdował się
w takiej sytuacji, jednak domyślał się, jak mogła się czuć Jo. Wiedział, że
zdawała sobie sprawę z sytuacji, jaka teraz panuje w świecie czarodziei, jednak
mimo to chciała żyć normalnie, nie bać się na każdym kroku.
- Gdy ty będziesz za kogoś odpowiedzialna,
zachowasz się identycznie – odparł brunet. Spojrzał na dziewczynę. – A teraz
idź się ubierz, jeśli chcesz zdążyć przed zmrokiem zrobić zakupy.
Jocelyn
uśmiechnęła się szeroko, po czym odwróciła się i pognała do swojego pokoju, by
przygotować się do wyjścia.
***
Mijali
kolejne witryny sklepów, w których wystawy zachęcały do ich obejrzenia. Jocelyn
zatrzymywała się przy prawie każdej, mając nadzieję znaleźć coś ładnego.
Chodzili tak już od paru godzin. Podczas gdy rudowłosa nie miała dosyć, to
Brian tak. Nie spodziewał się, że w tak niepozornej istotce może ukrywać się
prawdziwy potwór, który na widok manekina w sklepie szaleje. Podążał za Jo,
zawzięcie powtarzając sobie w duchu, że to siostra jego najlepszego
przyjaciela, musi ją chronić i być dla niej miłym, jednak, dziwnym trafem, te
słowa nie chciały na stałe zagościć w jego głowie.
Ruda
zatrzymała się nagle na środku ulicy, sprawiając, że idący za nią zamyślony
Brian potrącił ją. Chłopak natychmiast się zreflektował i spojrzał na nią
przepraszająco, jednak Jocelyn nie patrzyła w jego kierunku. Podążył za jej
wzrokiem.
Pośród
niemrawych, utrzymanych w stonowanych kolorach sklepów znajdował się jeden,
który wyróżniał się wszystkim, a już w szczególności wystawą. Każdy kawałek
budynku tętnił życiem. W lewej witrynie znajdowało się pełno skaczących,
strzelających i błyskających przedmiotów, natomiast z prawej strony wisiał
olbrzymi plakat reklamujący jeden z produktów. Na dachu umiejscowiona została
ogromna głowa rudowłosego chłopaka, który co jakiś czas odchylał kapelusz,
odsłaniając uroczego, białego króliczka.
Jocelyn
wpatrywała się w wystawę jak zaczarowana. Gdy ostatnim razem gościła na
Pokątnej, tego sklepu tu nie było. Pamiętała nawet, że znajdował się w tym
miejscu jakiś stary sklep z obuwiem, do którego mało kto zaglądał. Najwyraźniej
stary właściciel postanowił oddać lokal w dobre ręce. Jo ciekawa była, kto
wpadł na tak genialny pomysł. Mimo wojny między czarodziejami, takie miejsca są
potrzebne. Miejsca, w których człowiek może się odstresować i zapomnieć o
troskach nękających go dzień i noc.
- Co to za sklep? – spytała rudowłosa, nie
spuszczając wzroku z wyjątkowo skocznej piłeczki.
- Magiczne Dowcipy Weasleyów – odparł Brian,
również podziwiając wystawę. – Otworzyli go niedawno i od razu skupili wokół
siebie mnóstwo ludzi. I wcale się nie dziwię! Mają pomysł na interes, to i
wiedzie się im – dodał, uśmiechając się. – Byłem tam raz i nie żałuję. Naprawdę
świetna zabawa.
- Więc chodźmy! – powiedziała z entuzjazmem
Jocelyn.
I,
nie czekając na reakcję chłopaka, ruszyła żwawym krokiem przed siebie. Nie
mogła się doczekać, aż zobaczy wnętrze. Jeszcze nigdy nie spotkała się z
takiego typu sklepem. Nawet we Francji, choć myślała, że tam jest wszystko.
Popchnęła
drzwi i weszła do środka. Po ujrzeniu wnętrza aż otworzyła usta ze zdumienia.
Półki uginały się pod ciężarem produktów, a klientów było co nie miara. Z
trudem dopchała się do jednej z półek. Sięgnęła po pierwsze z brzegu pudełko. Krwotoczki
Truskawkowe. Zaintrygowana, odwróciła opakowanie na drugą stronę, by
przeczytać, jakie te Krwotoczki mają skutki. Okazało się, iż wystarczy spożyć
jednego cukierka, a dostaje się krwotoku z nosa, nauczyciel wypuszcza cię z
lekcji, a potem spożywasz inny i wszystko wraca do normy. Jakie pomysłowe!
Odłożyła pudełko z powrotem na miejsce i udała się
głębiej sklepu, ciekawa, co jeszcze może zobaczyć. Minęła półkę z granatowymi,
wyglądającymi zachęcająco Bombonierkami Lesera, kilka koszy z lipnymi
różdżkami. Wybrała jedną, która zmieniała się gumową kaczkę. Nie mogła się już
doczekać miny Jamesa, gdy ją zobaczy albo będzie próbował nią czarować.
Zachichotała na samą myśl o tym.
Nagle
poczuła, jak ktoś kładzie jej dłoń na ramieniu. Była pewna, że to Brian, ale na
wszelki odwróciła się. Chciała pochwalić się, co znalazła. Mina jej zrzedła,
gdy okazało się, że to wcale nie brunet trzymał dłoń na jej ramieniu. Jego w
ogóle nie było w pobliżu! Przed nią stał zupełnie obcy mężczyzna.
***
Witam
Was w Nowym Roku!
Jak
wrażenia po przeczytaniu? Przyznam się nieskromnie, że jestem z tego rozdziału
zadowolona, choć ten ostatni fragment wydaje się nieco sztywny. A może to tylko
ja jestem taka przewrażliwiona? W każdym razie nie wyobrażałam sobie
opowiadania potterowskiego bez Weasleyów, więc są. Mam nadzieję, że wprowadzą
trochę humoru i życia do tej historii. :)
Chciałabym
Wam życzyć, aby ten nowy rok 2013 był lepszy od tego, który minął, abyście
spełnili swoje marzenia – szczególnie te najskrytsze – oraz nie przestawali
czytać mojego bloga. :D Wszystkiego dobrego! ;*
Pozdrawiam.
<3
Kochana, wybacz mi to opóźnienie w komentowaniu. Trochę potrwało, zanim zdołałam się obudzić ze świątecznej przerwy i wdrożyć w rytm szkolny, więc byłam przez kilka dni nie tyle zabiegana, co niemalże nieprzytomna. Ale już jestem ;)
OdpowiedzUsuńWłaściwie to nie dziwię się Jocelyn - ja także wściekałabym się, gdyby ktoś więził mnie w domu, zwłaszcza w wakacje, czyli okres, który nastraja do zabawy i aż prosi się o to, by pójść dokądkolwiek. Z drugiej strony James ma mnóstwo racji; odkąd Voldemort powrócił, nie można być niczego pewnym. Jocelyn to bardzo dojrzała i mądra dziewczyna, aczkolwiek wątpię, by szesnastolatka mogła sobie poradzić w starciu ze śmierciożercami.
Kiedy w Esach i Floresach zjawiła się Tanya, od razu na myśl przyszło mi, że coś ją łączy z Brianem - w związku z tym byłam rozczarowana. Kiedy jednak przekonałam się, że ta dwójka po prostu się przyjaźni, poprawił mi się humor. Najwyraźniej wygląd to nie wszystko, a Brian, mimo iż ma dobre zdanie o Tanyi, nie jest nią zainteresowany jako kobietą. Zupełnie inaczej ma się sprawa z Jocie... xD Nie ulega wątpliwości, że dziewczyna zmieniła się, odkąd widział ją ostatnim razem. Jest atrakcyjna i sympatyczna, a, jak się przekonałam, w szlafroku zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Aż parsknęłam śmiechem przy tej scenie ;D Ogólnie mam nadzieję, że między tą dwójką coś się wydarzy.
Zastanawia mnie, kogo Jocelyn spotkała w Magicznych Dowcipach Weasley'ów. Myślałam, że natknie się tam na Pottera, ale słowo "mężczyzna" nie pasuje, a więc... Ech, sama nie wiem. Będę musiała poczekać xD
Masz słuszność, będąc zadowoloną z tego rozdziału, ponieważ i mnie przypadł do gustu. Jest naprawdę dopracowany, a przede wszystkim wciąga.
Pozdrawiam ;*
Och... wpadam tu późno, ale niestety. Natłok emocji, wrażeń i wydarzeń i pozwalał mi na odwiedzenie cię. Gdy jednak już znalazłam na to czas z westchnieniem aprobaty wzięłam się za czytanie. Jak zwykle się nie zawiodłam. Bardzo żałuję, że nie opisujesz życia szkolnego we Francji, gdyż na swój oryginalny sposób było to wyjątkowe, a przede wszystkim ciekawe, lecz ufam, że i w Anglii Jo wzbudzi moją sympatię. Przyjemna z niej dziewczyna, taka o której nie można powiedzieć złego słowa. Lubię bohaterki zrównoważone i przyzwoite, które wiedzą jak się bronić i co robić, a czego nie. Ponadto jestem wręcz wniebowzięta przez uroczego Briana. Jest taki słodki i uroczy, że po prostu wzdycham do niego czytając twoje opowiadanie. Myślę, że wprowadzenie sklepu Weasley'ów rzeczywiście zmieniło tę ponurą atmosferę w bardziej ożywioną. Dobre zagranie. W opowieściach ważne są takie momentu rozluźnienia. Co zaś się tyczy James'a to nie ukrywam, że fajny z niego facet. Nieco zbyt troskliwy, ale miły i sympatyczny. :) Brakuje mi ożywionej przyjaciółki Jocelyn, która została we Francji, ale myślę, że jej brak uda ci się jakoś zatuszować.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam,
Sherry.
O matko... W Twoim wykonaniu to nawet opis poranka jest cudowny. Wspaniale opisujesz... A niektóre teksty sprawiły, że śmiałam się w niebo głosy. Rude jest wredne, hahaha... Do teraz nie mogę! Ale po kolei...
OdpowiedzUsuńWg nie zdziwiła mnie postawa Jo, jakby mi ktoś zabronił, w taki cudowny dzień wyjść z domu, to chyba bym oszalała! Ugh!!! Ale rozumiem Jamesa, martwi się o siostrę, co ja bym dała za takiego brata? Troskliwy, kochający...Cóż, niektóre marzenia pozostaną tylko marzeniami. Szkoda, że nie ma w Londynie naszej kochanej Francuzki, która dodawała tyle uroku opowiadaniu, ale mam nadzieję, że jakoś to zastąpisz ;)
Cóż, pozostaje jeszcze Brian, jego czyny były komiczne, szczególnie, gdy zobaczył Jo w szlafroku, haha... Nie, po prostu w tym rozdziale mamy tyle komizmu, że aż się popłakałam ze śmiechu.Brian jest młodym, inteligentnym mężczyzną. Ma w sobie wszystkie cechy jakie bym chciała widzieć u innych. Zabawny, uroczy, słodki, miły, inteligentny, rozważny, troskliwy, życzliwy... Dużo by wymieniać. A pomysł ze sklepem... Genialny. Ja też sobie nie wyobrażam opowiadania potterowskiego bez Weasleyów...
U mnie nwy rok zaczął się tragicznie, mam nadzieję, że kolejne dni będą lepsze... Normalnie w szoku jestem, że zmarła mama mojej koleżanki... Straszne rozpoczęcie...
A tak przy okazji:
Zostałaś nominowana do LA na blogu http://najamajke.blogspot.com/ w zakładce Leibster Awards.Zapraszam
Hohoho! Bardzo fajny blog! Przeczytałam już wszystkie rozdziały i jestem mile zaskoczona. :)
OdpowiedzUsuńCo to za mężczyzna, hm? ;) Nie wiem czy dobrze wnioskuje, ale już od początku czuje, że Brian i Jo, ze sobą coś ten teges? W przyszłości... :P
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! =)
Czytam twój blog z zaciekawieniem. ; D.
OdpowiedzUsuń